Home relacja Australia i Nowa Zelandia Odcinek 3 (relacja czytelnika)
Australia i Nowa Zelandia Odcinek 3 (relacja czytelnika)

Australia i Nowa Zelandia Odcinek 3 (relacja czytelnika)

Marcin – jeden z naszych czytelników – w styczniu tego roku wybrał się w podróż do Australii i Nowej Zelandii. Postanowił też podzielić się z nami swoimi wrażeniami z podróży. Ze względu na objętość i ilość zdjęć relację podzieliliśmy na kilka części.
Serdecznie dziękujemy Marcinowi za relację i zapraszamy do lektury!
Odcinek 3 podzieliliśmy na trzy części: 1, 2 i 3

Dzień 13 – Cairns: Wielka Rafa Barierowa

Wyjście z pokoju było nie miłym przeżyciem – z nieba lało jak z cebra, a ja planowałem cały ten dzień spędzić na powietrzu.

IMGP8908res

Ten dzień to pora na odkopanie moich uprawnień nurkowych, z których od bardzo dawna nie korzystałem. Nie można bowiem przyjechać do Australii, w rejony północno-wschodnie i mając możliwość nie zanurkować na Wielkiej Rafie Koralowej. Great Barrier Reef to największa na Świecie rafa koralowa. Specjaliści oceniają, że jej wiek to około 20 milionów lat, ale niektóre jej fragmenty mogą mieć nawet 45,5 mln. Rafy znajdują się od około 30 do 200 km od brzegu i jest ich około 2900. W tym obszarze występuje około 1500 gatunków ryb, w tym 125 to rekiny.

Liczba biur świadczących usługi nurkowe w Cairns jest olbrzymia. Każde oferuje wyprawy na jednej z kilku łodzi z floty rafowej. Podstawowy koszt takiej jednodniowej wycieczki to około 180 AUD jeżeli zadowala nas nurkowanie tylko z maską, płetwami i fajką (snorkeling). Jeżeli mamy zakończony chociaż podstawowy kurs nurkowy dowolnej organizacji, to za dodatkowe około 65-80 dolarów mamy 2-3 nurkowania w różnych częściach rafy koralowej. Oczywiście w tym jest cały sprzęt razem ze skafandrem, płetwami, maską i fajką.

Podróż zaczyna się od zameldowania w Terminalu Floty Rafowej w porcie. W środku bardzo przypomina lotnisko ;)
IMGP8909res

Należy zgłosić się do odprawy i otrzymać kartę pokładową. Na rafę zawiezie mnie jednostka Silverswift – jest to rozpędzający się do ponad 30 węzłów katamaran, a prędkość jak podają organizatorzy rejsu ma znaczenie, bo chodzi o to by jak najdłużej być na rafie. Niestety pogoda się nie zmieniła ani trochę, organizatorzy uprzedzają że dopłynięcie na miejsce będzie ciężkim przeżyciem dla osób z chorobą morską.

IMGP8916res

Jednostka nie jest duża w porównaniu do niektórych innych statków floty rafowej. Została zabudowana specjalnie do celów prowadzenia turystyki nurkowej – cała rufa to doskonałe zaplecze techniczne dla sprzętu podwodnego.

IMGP8922res

Jednostka płynie dziś z prędkością 25 węzłów, w tym czasie zostajemy podzieleni na grupy: certyfikowani nurkowie, osoby nurkujące z pełnym sprzętem po raz pierwszy, oraz osoby pływające tylko z ABC (maska, fajka, płetwy). Divemasterem naszej grupy jest Luca, który prowadzi krótkie przypomnienie z zasad pływania pod wodą i obsługi sprzętu. Moim partnerem w nurkowaniu będzie mieszkający na stałe w Sydney Mark. Dla chętnych można pożyczyć cyfrowy aparat fotograficzny w podwodnej obudowie, niestety zanim się zdecydowałem (myślałem długo ze względu na cenę 65 AUD) wszystkie zostały wydane i dla mnie nic nie zostało, więc nie mam podwodnych zdjęć :( Hiroko, Japonka z naszej grupy która dostała aparat obiecała, że wyśle nam zdjęcia, ale nie wcześniej niż za tydzień. Pozostaje mi i Wam czekać, a teraz będę posiłkował się zdjęciami znalezionymi w google’u
Nurkujemy dziś na Flynn Reef, a miejsca do nurkowania na dziś to kolejno: Flats, Gordon’s i Tracy’s. Widoczność pod wodą to dziś około 15 metrów.

flynn

(źródło: Prodive Cairns)

Pierwsze nurkowanie to zejście na 25 metrów pod powierzchnię wody wzdłuż rafowego niemal pionowego stoku. Ryby jakie udało nam się spotkać to niesławna rogatnica zielonkawa – niesławna ze względu na długie uzębienie i agresywne nastawienie do nurków – potrafi wyrządzić swoimi zębami bardzo bolesne rany.

titan_triggerfish
(foto: Ken Knezick)

Nie zabrakło też homarów i błazenków (tak, to Nemo z filmu Disneya).

04-clownfish07
(foto: true-wildlife.blogspot.com.au)

Nurkowanie trwało dla mnie 34 minuty. 20 minut odpoczynku i znaleźliśmy się w drugim miejscu dzisiejszego nurkowania. Zejście pod wodę zaczęło się nieźle, gdyż pierwsze co spotkaliśmy to bardzo przyjaźnie nastawiona do nas Ryba Napoleon – chętnie pozowała do zdjęć.

c_undulatus
(foto: Patrick L. Colin)

Ta część rafy była przecudowna, pływaliśmy przez podwodne tunele stworzone przez rafę. Nurkowanie trwało 45 minut, a po nim nastąpiła przerwa na obiad. Ten podany w formie bufetu, wliczony jest w cenę całego rejsu. Kto nie lubi krewetek niech zamknie oczy :)

IMGP8926res

Niestety w ostatnim tego dnia nurkowaniu nie wziąłem udziału, gdyż miałem problem z przedmuchaniem lewego ucha i nie chciałem ryzykować kolejnego zanurzenia na 14 metrów. I niestety najlepsze mnie ominęło – moi koledzy z grupy spotkali na swej drodze żółwia zielonego.

746px-Green_turtle_in_Kona_2008
(źródło: wikipedia)

Na koniec dnia wszystkie nurkowania zostały potwierdzone wpisami do logbooków nurków, tak by mogły służyć do zdobywania kolejnych stopni zaawansowania poszczególnych osób.
Podsumowując, wycieczka Silverswiftem była bardzo udana, załoga bardzo sympatyczna i pomocna. Pogoda niestety była beznadziejna, bo przez cały czas padało, ale w gruncie rzeczy to w nurkowaniu ani trochę nie przeszkadza – pod wodą i tak jest mokro.
Na sam koniec dnia kolacja o której już Wam wspomniałem – postanowiłem, że pójdę do dobrej restauracji i skosztuję tutejszych specjałów. Tak też się stało. Trafiłem więc do restauracji Raw Prawn na promenadzie i muszę przyznać, że nie zawiodła pokładanych przeze mnie w niej nadziei. Przed Państwem danie Aussie 2-way Game, czyli krokodyl (białe mięso) i kangur (czerwone) podane z puree z batata, chatneyem i chyba cykorią (ale mogę się mylić).

Zarówno krokodyl, jak i kangur przyrządzone zostały wyśmienicie. Krokodyl w smaku przypomina trochę indyka, jednak z charakterystycznym posmakiem, którego nie umiem opisać. Krokodyl natomiast (podany został w sposób średnio wypieczony) przypomina mi wieprzowinę. Z posiłku byłem bardzo bardzo zadowolony. W strugach deszczu, który nie przestał padać ani przez chwilę od samego rana wróciłem do hostelu napisać tę część relacji :)
Szkoda że nie udało mi się zrobić dziś zdjęć, ale boje się że gdybym zabrał swój aparat pod wodę to nie uświadczylibyście ani jednego zdjęcia do końca wyjazdu ;)

Dzień 14 – Kuranda: Sky Rail i Kuranda Scenic Railway

Dzisiejszy dzień musiałem spędzić w Cairns lub okolicach, gdyż po 2 nurkowaniach moja noga nie może postanąć na pokładzie samolotu przez 24 godziny. Z kilku atrakcji jakie oferuje ten region wybrałem całodniową wycieczkę do Kurandy. Kuranda to otoczone tropikalnym lasem deszczowym miasteczko położone 25 km na północ od Cairns. Można tam dotrzeć za pomocą kolei linowej lub wijącej się po stokach doliny linii kolejowej Kuranda Scenic Railway. Moja dzisiejsza wycieczka to podróż tam tą pierwszą, a powrót drugą.

Sky Rail czyli kolej linowa ma długość 7,5 km i łączy stację dolną mieszczącą się nieopodal lotniska Cairns z Kurandą i składa się z trzech niezależnych odcinków. Aby dotrzeć do celu, należy przesiąść się do innej gondoli na dwóch stacjach pośrednich – Red Peak Station oraz Barron Falls Station. Kolejka ta została otwarta w 1995 roku, a jej budowa zajęła 14 miesięcy. Cała trasa wiedzie nad koronami drzew lasu deszczowego.

IMGP8937res

Trasa w jedną stronę trwa około 1,5 godziny, gdyż na kolejnych stacjach przesiadkowych operator zapewnił atrakcje hucznie nazywane “rainforest experience”. To doświadczenie to nic innego jak piesza ścieżka, którą chętni mogą pokonać. Oczywiście, skorzystałem z tej możliwości. Na pierwszej stacji okazało się, że za chwilę będzie czas na przejście szlaku z przewodnikiem. Poczekałem chwilę, jako że byłem jedyny to ucięliśmy sobie miłą pogawędkę idąc między drzewami.

IMGP8953res

Dla roślin las deszczowy to konkurencja o światło, do ściółki dochodzi nie więcej niż 2% promieni słonecznych, więc małe rośliny nie mają szans na rozwój. Największe drzewo jakie można spotkać w tym lesie to kauri (soplica australijska), żyjąca nawet 400 lat może osiągnąć 40-50 metrów wysokości.

IMGP8954res

Dookoła niektórych drzew owijają się liczne figowce.

IMGP8951res

W lesie deszczowym żyją o dziwo małe kangury. Nie brakuje też zielonych pytowów drzewnych, które czasem można zobaczyć z z trasy. Na końcu ścieżki znajduje się punkt widokowy na las – chyba będzie zaraz padać…

IMGP8958res

Droga do następnej stacji przebiega dalej nad koronami drzew

By w końcu odsłonić wąwóz Barron wraz z wodospady o tej samej nazwie

IMGP8991res

IMGP8988res

Na drugiej stacji ścieżka prowadzi do punktów widokowych z których bliżej można się przyjrzeć wodospadom

IMGP9012res

Wracam na stację, by dotrzeć do celu podróży.

IMGP9018res

Kuranda to bardzo zielone miasteczko liczące jedynie trochę ponad 1600 mieszkańców. Głównym źródłem dochodu tego miasta są turyści, co widać na każdym kroku – pełno jest tu sklepów z pamiątkami, jest sanktuarium koal, park motyli, park ptaków i zoo zwierząt jadowitych. Dla każdego coś się znajdzie. Bilety łączone Skyrail i Kuranda Scenic Railway wymuszają na odwiedzających pozostanie w mieście przynajmniej 3 godziny, więc biznes się kręci.

IMGP9035res

Między sklepami znajdują się na prawdę ładne parki, jest to fajne miejsce by sobie posiedzieć i odpocząć trochę czasu.

IMGP9061res

IMGP9073res

W jednym z nich, nieopodal parku ptaków wylądował nawet Douglas C-47 DL. Wyprodukowany został w 1942 roku i swojego czasu dostał rejestrację UH-AEO. Latał dla takich linii jak Australian National Airways, Trans Australia Airways, East West Airlines i Trasmar. Ostatni lot odbył w 1981 roku, później był gwiazdą w filmie “Sky Pirates”, gdzie został rozbity na oczach kamer. “Geronimo”, bo taki przydomek miał ten samolot został przetransportowany w 50 częściach drogą morską do Cairns, gdzie stał i niszczał. Na prośbę jednej z firm z Kurandy został on im przekazany, by nie zniszczał do końca – i tak stał się ozdobą parku.

IMGP9066res

Obszedłem prawie wszystkie sklepy, bardzo dużo z nich specjalizuje się w sztuce aborygeńskiej o której napiszę niebawem. Można zauważyć też dużo firm sprzedających opale. Też o nich nie zabraknie :) Tymczasem pogoda stawała się coraz lepsza.

IMGP9071res

Po drodze na stację kolejową zauważyłem bardzo ciekawy sklep – monopolowy, ale… Drive Thru. Kierowca wjeżdża swoim samochodem z jednej strony i zamawia alkohol nie wychodząc z samochodu. Po chwili ekspedient przynosi mu zamówione trunki i podaje przez szybę do samochodu. Szczęśliwy i zaopatrzony kierowca wyjeżdża ze sklepu.

IMGP9128res

Jeżeli traficie do Kurandy to polecam zatrzymanie się na Guiness Pot Pie w restauracji Hotelu Kuranda przy samej stacji kolejowej. W naczyniu znajduje się wołowina z lekkim posmakiem Guinessa, z lekko przypieczonym puree ziemniaczanym na wierzchu. Bardzo dobre!

IMGP9051res

Nie tylko w sklepach można tu spotkać motywy aborygeńskie. Są one obecne także na chodnikach:

IMGP9133res

Pora wracać do Cairns, a zawiezie mnie tam wspomniana już Kuranda Scenic Railway. Trasa ta mierzy 37 km długości. Prace konstrukcyjne rozpoczęto w 1882 roku, a pierwszy pociąg przejechał trasę w czerwcu 1891. Po drodze wybudowano 37 mostów i przekopano ręcznie 15 tuneli. Szacuje się, że z budowy trasy musiano wywieźć 3 miliony metrów sześciennych materiału skalnego.

IMGP9035res

Stacje na trasie oddają cały czas klimat dawnych podróży kolejowych.

IMGP9044res

Pociągi na trasie Kuranda Scenic Railway ciągną dwie lokomotywy spalinowe klasy 1720. Każda ma moc 1000 koni mechanicznych i masę 62 ton. Lokomotywy przypisane tej trasie zostały ręcznie pomalowane w motywy aborygeńskie “Dreamtime”

IMGP9047res

Na stacji zauważyłem uchylone okno w budynku, w którym steruje się wszystkimi zwrotnicami w rejonie stacji, nie mogłem nie wcisnąć tam mojego obiektywu.

IMGP9135res

Trasa pociągu jest doprawdy malownicza, ale niestety trafiło mi się miejsce przy przejściu. Prawie wszystkie ciekawe widoki na trasie są po lewej stronie patrząc w kierunku jazdy składu w dół, a korytarz znajduje się po prawej stronie wagonu, więc nie widziałem prawie nic. Jeżeli trafi wam się miejsce przy korytarzu, polecam wyjść na końcu wagonu i stać na pomoście przy łączeniu dwóch wagonów – tam nikt wam nie będzie przeszkadzał, a zdjęcie zrobić łatwiej niż przez małe otwarte okienko. Trasa kolei wiedzie przez ten sam wąwóz obok którego przebiega Skyrail, jednak po drugim jego stoku. Stąd też roztaczają się piękne widoki na wodospady Barron przy których pociąg się zatrzymuje, by można było zrobić lepsze zdjęcia.

IMGP9144res

Inne ujęcia z trasy pociągu:

IMGP9182res

IMGP9187res

Gdy wróciłem do hostelu okazało się, że dobra krótka passa pogodowa się własnie skończyła. Jest gorzej niż wczoraj ;) Pamiętajcie – czegokolwiek byście nie widzieli w ulotkach, to tropiki to głównie deszcz :)

IMGP9214res



Dzień 15 – CNS-SYD-AYQ + Uluru (Ayers Rock)

Dzień rozpoczął się bardzo wcześnie i jak zwykle sprawdziła się zasada, że najlepiej się rozmawia z innymi i bawi, gdy następnego dnia trzeba wcześnie wstać. Dzisiaj polecę do Ayers Rock na pokładzie Virgin Australia z przesiadką w Sydney. Niestety VA nie lata bezpośrednio z Cairns w to znajdujące się na środku kontynentu miejsce. Dwie opcje to lot bezpośrednio Qantasem i lot z przesiadką w Sydney. Ten drugi oznacza konieczność zdążenia na poranny lot startujący z Cairns o 5:10, by później wykonać szybką przesiadkę na kolejny lot. Ta druga opcja okazuje się niestety sporo tańsza od lotu bezpośredniego, więc pozostaje zacisnąć zęby i lecieć.

Opustoszałe lotnisko o godzinie 3:30 wygląda co najmniej dziwnie. Można by nakręcić horror ;)

IMGP9222res

Po chwili pojawiły się panie z obsługi naziemnej, które uruchomiły odprawę biletowo-bagażową na lot do Sydney. Za mną w na lotnisko wkroczyła około 30-osobowa grupka młodych Amerykanów zwiedzających kraj kangurów. Na szczęście ten lot nie odbywa się na moim Airpassie, więc odprawiłem się już dzień wcześniej przez Internet i mogłem ustawić się do pustej kolejki drop-off. Trzy minuty później mój bagaż już był w drodze do Ayers Rock. Virgin Australia pomimo, że jest tanią linią umożliwia rezerwowanie lotów łączonych na jednej rezerwacji, co wiąże się z automatycznym transferem bagażu. Jetstar nie udostępnia takiej opcji, mimo że Qantas sprzedaje bilety na loty łączone Qantas-Jetstar.
Oba dzisiejsze odcinki wykonuje Embraer E-190. Nasz ma imię Jilla-Blue i jest pomalowany w barwy Virgin Blue. Rejestracja tej maszyny to VH-ZPC. Papa Charlie ;)

IMGP9227res

Na pewno większość z Was wie jak wygląda ta maszyna wewnątrz, gdyż są to podstawowe samoloty we flocie LOT-u.

IMGP9232res

Fotele są nieco inne niż u naszego narodowego przewoźnika, trochę mniej wygodne.

IMGP9235res

Lot był bardzo spokojny, miła załoga szybko wykonała serwis i zgasiła światło w kabinie, by każdy mógł jeszcze trochę pospać – sam też skorzystałem z tej możliwości. Za oknem powoli zaczęło pojawiać się Słońce.

IMGP9241res

Kabina powoli rozświetlała się w jego promieniach.

IMGP9242res

Gdy tylko zbliżyliśmy się do Sydney, pojawiła się gruba warstwa chmur. Po przebiciu się przez nią byliśmy już nad oceanem – lądowanie odbyło się w kierunku centrum miasta, więc nie było widać za dużo z kabiny.

W momencie w którym pojawiliśmy się pod bramką widziałem, że do odlotu następnego samolotu mam jeszcze trochę ponad pół godziny, więc nie powinno być problemu ze “złapaniem” go, jednak po chwili stania w przejściu samolotu oznajmiono nam, że na uszkodził się rękaw i obsługa naziemna walczy by go uruchomić, ale przycumowanie jeszcze trochę potrwa. W końcu po 15 minutach ogłoszono, że wyjście z samolotu odbędzie się jednak tylnymi drzwiami. Ogłoszono, że E-190 nie jest przystosowany do wychodzenia przez tylne drzwi, więc proszono kolejne grupki osób o wychodzenie, tak by nie przeważyć samolotu.

Do terminalu niemal wbiegłem szukając FIDS-a by potwierdzić że odlot mojego kolejnego samolotu odbędzie się z wyznaczonej na karcie pokładowej bramki 42. Okazało się, że nie i zmieniono bramkę na 38, czyli tą przy której stoi mój poprzedni samolot – Uff, rotację wykonuje ta sama maszyna, więc nie sposób nie zdążyć na połączenie CNS-SYD-AYQ. Wiedząc, że przygotowanie samolotu jeszcze trochę potrwa, poszedłem coś zjeść.
W między czasie okazało się, że jest jakiś bałagan w przypisanych pasażerom transferowym miejscach i wszyscy dostali nowe karty pokładowe. Będę na tym odcinku siedział na miejscu 3F, zamiast miejsca 23F. W sumie lepiej :)
W międzyczasie dokonała się całkowita zmiana załogi – tym razem cały zespół jest trochę starszy, ale równie miły. Atmosfera na pokładzie była iście wakacyjna. Start tym razem w stronę zatoki, z widokiem na miasto. Można nawet dostrzec operę.

IMGP9267res

Niestety, widok szybko zastąpiły widoki nad chmurami…

IMGP9271res

Lot potrwa 2 godziny i 50 minut. Po około godzinie zaczął pod nami malować się outbackowy krajobraz.

IMGP9279res

IMGP9286res

Po drodze przelecieliśmy dokładnie nad wyschniętym jeziorem Eyre. Jeżeli się napełni, jest to 18 pod względem wielkości powierzchni jezioro Świata. Jednocześnie jest to najniżej położony punkt kontynentu – znajduje się 18 metrów poniżej poziomu morza.

IMGP9289res

Dalsze widoki:

IMGP9305res

Przed zniżaniem kapitan odezwał się jeszcze raz, by zapowiedzieć, że na podejściu będziemy mieli świetną widoczność na Ayers Rock po lewej stronie kabiny, następnie samolot wykona ciasny zwrot za lotniskiem, by podejść do lądowania z widokiem na skałę po prawej stronie kabiny. Wykorzystałem więc, że miejsce 2A jest wolne i udałem się na nie, by zrobić lepsze zdjęcia.

Chwilę później odezwała się szefowa pokładu i korzystając z wakacyjnego nastroju przeczytała przez głośniki kilka informacji na temat Uluru (bo aktualnie aborgeńska nazwa jest uznana za bardziej poprawną). Wszyscy wypatrywali, i w końcu pojawiła się:

IMGP9346res

Tuż obok położone po środku niczego lotnisko, które jest naszym celem

IMGP9353res

Uwierzcie, że wykonanie tych zdjęć było na prawdę trudne – ciepło bijące od podłoża powodowało, że samolot aż do momentu przyziemienia cały czas był w ogromnych turbulencjach – jazda bez trzymanki. Jeszcze chwila i ostatnie życzenia udanych wakacji od naszej załogi. Temperatura na zewnątrz to 42 stopnie. Dodam, że w cieniu, którego tu nie uświadczycie. Nie ma to nic wspólnego z odczuwalną temperaturą w tropikalnym Cairns, tu w powietrzu nie ma miejsca na wilgoć – żar w czystej postaci atakujący zarówno z góry, od podłoża, jak i w formie gorącego wiatru. Tak w tych warunkach prezentował się “mój” samolot:

IMGP9368res

Jeżeli lecisz do Ayers Rock, to w zakresie noclegów nie ma wielkiego wyboru – jest kilka hoteli w leżącej nieopodal skały miejscowości Yulara, tworzą one tak zwane Ayers Rock Resort, będące małym w pełni wyposażonym miasteczkiem. Jest nawet remiza strażacka, stacja benzynowa i komisariat policji. Hotele w tej miejscowości zbudowane są dookoła drogi tworzącej pętlę. Hotele są w różnych standardach i cenach, wszystko zostało tak pomyślane by żaden dla innego nie był bezpośrednią konkurencją. Opcji jest kilka – od Pioneer’s Lodge, czyli hostelu z łóżkami po około 50 AUD (to moja opcja), do hoteli w których doba kosztuje około 1500 zł. Dodam, że nic tu nie jest tanie – jedzenie też. Na przykład kolacja w formie australijskiego bufetu w jednej z restauracji kosztuje (na folderze informacyjnym użyli słowa “tylko”) 60 AUD za osobę. Jest jeszcze ciekawa opcja self-barbaque, czyli kupujesz porcję mięsa – zestaw małych kawałków: kangur, krokodyl i emu to około 25$, po czym samemu sobie je grillujesz na ogólnodostępnych grillach. Jak się przypali to do nikogo nie możesz mieć pretensji :)

Do Ayers Rock Resort można dojechać bezpłatnymi autobusami, które “łapią” pasażerów z każdego lotu przylatującego na lotnisko Uluru. Po drodze kierowca objeżdża całą pętlę i opowiada co można robić w ośrodku, jakie restauracje są dostępne i udziela informacji o parku nawrotowym Uluru-Kata Tjuta. Dojechać do parku można albo ze zorganizowaną wycieczką, albo za pomocą jednej z kilku lokalnych firm. Każdy, kto wjeżdża do parku musi mieć imienny bilet wstępu. Ten kosztuje 25$ i jest ważny przez 3 kolejne dni. Bilety są sprawdzane przy wjeździe do parku, a także wyrywkowo przez pracowników parku na szlakach, także należy je zawsze mieć przy sobie. Do parku nie są wpuszczane osoby, które nie mają przynajmniej litrowej butelki wody. Można ją bezpłatnie napełnić albo w busach, które obsługują park, albo w Uluru Visitor’s Centre. Uwaga, wycieczki do parku są drogie – za sam transfer do parku i możliwość oglądania zachodu słońca w drodze powrotnej zapłaciłem 60$ (w to nie jest wliczony bilet do parku). To była najtańsza możliwość.

Na recepcji byłem około 12.40, ale okazało się że pokój będzie gotowy dopiero o 15.00, więc zostawiłem rzeczy w przechowalni bagażu i postanowiłem, że ruszę busikiem o 13.30 w kierunku parku narodowego. Zanim ten przyjechał zwiedziłem teren Pioneers Lodge ? jest na nim mała górka, z której roztacza się taki widok na Uluru:

IMGP9376res

Powiem Wam szczerze, że stanąłem tam i zaniemówiłem. Mieszanina ciszy, niedowierzania, że tu jestem i majestatyczności tego miejsca zadziałała. Z tego miejsca doskonale widać też skały Kata Tjuta, która jest mniej znaną, lecz podobną skałą do Uluru. Jest wyższa, o bardziej urozmaiconym kształcie. Wiele osób twierdzi, że z bliska robi większe wrażenie. Od Uluru dzieli ją około 40 km.

IMGP9389res

Zbliża się 13.30. Pora ruszać!

IMGP9403res

Pod samą skałą kompletna cisza, nie ma nikogo ? okazuje się że popołudnie to najgorsza godzina do odwiedzenia skał. Jeżeli chodzi o temperaturę jest to piekło na Ziemi. Zwłaszcza po południu, bo oprócz żaru z nieba skały zaczynają oddawać zgromadzoną od rana energię. Tutaj widzicie słynną ścieżkę na górę. Aborygeni proszą, by tam nie wchodzić gdyż jest to ich święte miejsce. Czy chce się to uszanować czy nie, ścieżka jest bardzo stroma i niebezpieczna ? zwłaszcza w cieplejsze dni. Dlatego też ścieżka jest zamykana codziennie o 8.00 rano (!)

IMGP9395res

Wierzcie lub nie, ale ta skała jest naprawdę wysoka i ma strome zbocza. Zdjęcia tego nie oddają.

IMGP9403res

Skała to piaskowiec bogaty w różnorodne materiały, główną domieszką jest tlenek żelaza powodujący, ze skała jest czerwona. Pozostałe domieszki ujawniają się podczas zachodu i wschodu słońca, gdy w zależności od kąta padania światła skała zmienia kolory. U podnóża Uluru wiać fragmenty, które odpadły od właściwej skały.

IMGP9412res

IMGP9420res

Ayers Rock podczas deszczu (brzmi to dla mnie abstrakcyjnie zważywszy na pogodę) ozdobione jest płynącymi ze szczytu licznymi wodospadami. Tu widać ślady po nich:

IMGP9430res

W niektórych miejscach widać aborygeńskie rysunki na skale.

IMGP9433res

Cienie chmur odkładające się na skale potęgują wrażenie jej wielkości

IMGP9440res

To zdjęcie pokazuje strukturę Ayers Rock z bliska

IMGP9448res

IMGP9472res

Na szczęście dla mnie (na nieszczęście dla zdjęć) nad Uluru nadeszły chmury. Dało mi to trochę wytchnienia.

IMGP9487res

Wokół Uluru prowadzi kilka szlaków, jeden z którego zdjęcia widzieliście do tej pory prowadzi w lewą stronę od parkingu ? przejście tam i z powrotem spokojnym krokiem to 1,5 godziny. Drugi ? tym razem w prawo, dwugodzinny szlak był niestety zamknięty ze względu na panującą na nim ekstremalną temperaturę.

IMGP9491res

Nie mogąc nim iść, postanowiłem że przejdę wzdłuż biegnącej równolegle do szlaku ulicy. Droga wygląda jak prawdziwa outbackowa szosa.

IMGP9492res

Uluru od tej strony jest bardziej popękana

IMGP9496res

IMGP9508res

Z oddali, gdy uderzyła we mnie fala gorąca, zobaczyłem, że skała odzyskała swój naturalny kolor.

IMGP9531res

Niestety, gdy dotarłem do parkingu z którego miał mnie odebrać bus na zachód słońca, okazało się że mam jeszcze 2 godziny. W tym czasie można odwiedzić aborygeńskie Visitor?s Centre, w którym jest małe muzeum, kilka sklepów z pamiątkami i co najważniejsze ? kafejka z wielką lodówką wypełnioną napojami. Tego mi było trzeba. Napój wypiłem z takimi widokami

IMGP9537res

Przysiadł się do mnie taki kolega:

IMGP9550res

Gołąb z irokezem? ;)

Punktualnie o 18.30 zjawił się mój busik na oglądanie zachodu Słońca. Zjawisko to ogląda się z jednego z dwóch miejsc ? jedno jest przeznaczone tylko dla busów, a drugie tylko dla samochodów osobowych. To drugie wydaje mi się lepsze, ale zdjęcia z tego pierwszego też źle nie wychodzą.

IMGP9573res

Niestety mieliśmy pecha, gdyż słońce zachodziło dziś za chmurami, co oznacza że promienie nie będą oświetlały skały bezpośrednio ? więc nici ze zmian kolorów.

IMGP9591res

Skała przez cały wieczór była szaro-bura. Dosłownie.

IMGP9603res

Trudno, szybki powrót do pokoju i spać? no, prawie? gdyż w pokoju spałem z bardzo wesołą australijską parą. Mieszkają w Darwin i są na wycieczce swoim samochodem z Darwin do Adelaide ? przez sam środek Interioru. Znaleźliśmy sporo wspólnych tematów ? potwierdzili moje zdanie o Australijczykach. Ci ludzie są po prostu cały czas uśmiechnięci i szczęśliwi. To udziela się wszystkim dookoła, w tym mi :)

Istnieje cicha rywalizacja o palmę pierwszeństwa co jest największym symbolem Australii między Uluru i operą w Sydney – cóż, dla mnie nie ma w ogóle pytania. Ayers Rock bije operę na głowę.





Strony: 1 2 3


mleko

Komentarz(11)

  1. Widzę, że wybraliśmy tę sam katamaran – SLIVER SWIFT – nawet menu mają ciągle takie samo ;-)
    Byłem bodaj 5go marca. Pogoda się poprawiła na rafie natomiast w Cairns po powrocie lało!

  2. W Northern Greenhouse spędziłem tydzień. Pewnie rozminęliśmy się o włos. Miło się czyta i wspomina! :-)
    Do Kurandy pojechałem busem a potem do Barn Falls piechotką

  3. Fantastyczna relacja z podróży – dziękuję, czytałam z zapartym tchem :-), Australia to moje marzenie…

  4. Australia jest cudowna! Ja przebylam trase Cairns-Sydney-Melbourne i po prostu sie zakochalam! Great Barrier reef i trzymanie koali na rekach – bezcenne! Dzieki za te relacje, przywoluje bardzo mile wspomnienia.

    Teraz marzy mi sie Australia Zachodnia, ale tam ceny juz w ogole siegaja zenitu, wiec moze za kilka lat uda sie odlozyc:)

    Pozdrawiam!

  5. Widzę tu same wpisy dotyczące Australii, ale ani jednego dotyczącego Nowej Zelandii – mimo tytułu relacji.
    Czyżbym coś przeoczył?

  6. Jaka szkoda, że polskiego nie znacie…
    “było nie miłym przeżyciem”, a komentarzach “tę sam katamaran”
    Od razu odechciało mi się dalej czytać

  7. n.z. 90% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit ? albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylaja wszystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
    wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on ? kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
    co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby

    1. sprzedaz auta w n. zeelandii ? moze nie byc slodko:
      konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie ? auto na sprzedaz ? zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom. zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac ? do dzis sie pukam po glowie. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku. oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero. mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po 500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co juz nawet wole nie pamietac.
      konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej, to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez bez sensu.
      dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac, przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem 150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc, czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic.
      a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak wyobrazni. das ist keine deutschland, madchen. angielski swiat nie dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione przed lotniskiem?.

Opublikuj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *