Dzień 2 (23 maja, czwartek):
Wstajemy wcześnie rano a naszym oczom ukazują się pięknie widoki wschodzącego słońca…
Plan dnia przewiduje śniadanie koło monastyru, następnie kilkugodzinną wycieczkę w stronę lodowca oraz powrót na ostatnią marszrutkę do Tbilisi o 17. Jednakże plany lubią się zmieniać :)
Jeszcze w wiosce przyczepia się do nas lokalny młody pies. Towarzyszy nam on całą drogę, aż do monastyru.
Do samego monastyru wiodą trzy drogi:
– droga samochodowa, chyba najładniejsza pod kątem stromości
– droga samochodowo-piesza, którą poszliśmy (nam wejście z licznymi przystankami zajęło ok 70 minut)
– droga wspinaczkowa, najkrótsza, ale najcięższa i raczej nie najszybsza
My wybieramy opcję numer 2, czyli początkowe podejście drogą samochodową, a potem odbicie na ścieżki polne i leśne.
Sam początek to standardowa droga:
Tuż przed początkiem serpentyn na drodze samochodowej odbijamy w prawo na pole i leśną ścieżkę. Na naszej drodze znalazło się stado krów pilnowane przez ryczącego byka. Postanawiamy je ominąć okolicznym laskiem. Sam pies natomiast pokazał bykowi uległość i kręcił się między krowami:)
Kilka widoków z drogi do kościółka:
Koniec końców wychodzimy mniej więcej w miejscu, gdzie dojeżdża się samochodami:
Podchodzimy do monastyru, po drodze mijając przebiegające krowy (aż ziemia się trzęsła!) oraz studnię:
Monastyr z bliska:
Do Cminda Sameba kobiety wejdą tylko w chuście na głowie oraz spódnicy. Na szczęście na miejscu można takowe darmo wypożyczyć. W środku kościółka nie można robić zdjęć:
Zwiedzamy monastyr oraz siadami na ławce tuż obok niego. Zjadamy śniadanie:
Tak sobie siedząc i rozkoszując się widokami typu:
stwierdzamy, że jest tutaj pięknie i… postanawiamy tutaj zostać dzień dłużej :)
Śniadanie oraz podziwianie widoków zajmuje nam ponad godzinę. Ruszamy w stronę lodowca. Po drodze spotykamy jednak kilkoro Polaków w tym Tomka z Martą i Anię oraz kolejnego psa:)
Ostatecznie w stronę lodowca ruszamy po kolejnych 50 minutach. Wybieramy drogę szczytami okolicznych pagórków – jest tylko jeden, więc prosto tam trafić:
Idziemy tak kilka godzin. Spacer owocuje wieloma fotkami. Widoki są przepięknie, jedne z ładniejszych jakie widzieliśmy w życiu.
Zresztą zobaczcie sami:
Po drodze spotykamy Kubę (poznanego wieczorem w knajpie). Razem wracamy do monastyru.
Przy studni spotykamy krowy z żółtymi językami, które przyszły się napić wody:
Do wioski Kuba wraca drogą samochodową, my wybieramy opcję “pionowo w dół”. Droga zaczyna się za kościółkiem i przez 95% czasu prowadzi w dół :)
Wracamy do Kazbegi, u Nazi mówimy, iż zostajemy jeszcze jedną noc.
Komentarz(64)