Home relacja Islandia 2012 relacja z podróży część 2 (jezioro Myvatn, wodospady i zapach zgniłych jaj)
Islandia 2012 relacja z podróży część 2 (jezioro Myvatn, wodospady i zapach zgniłych jaj)

Islandia 2012 relacja z podróży część 2 (jezioro Myvatn, wodospady i zapach zgniłych jaj)

Drugi dzień na Islandii minął nam (znowu) na jeździe samochodem, ale był to tylko środek pozwający na dostanie się tam gdzie chcieliśmy.
Dotarliśmy do jeziora Myvatn, wodospadów i nawąchaliśmy się zgniłych jaj i pogadaliśmy z owcami :)

Ostatnia aktualizacja 2012.06.11, 23:00

Przebudziłem się w nocy – jasno jak w dzień, więc myśląc, iż to już ranek spoglądam na zegarek. A na zegarku – 1.05 w nocy :) Ale to są właśnie zalety sezonu na Islandii – jest jasno przez 24h…

Rano, koło 8, gdy zadzwonił budziki też było jasno… Szybki spakowanie, ruszamy na zakupy do marketu Hagkaup, jedynego otwartego w poniedziałek ok 9 rano – Bonus otwierają dopiero 11!
Szybkie zakupy na podróż, coś na obiadokolację i w drogę. Ruszamy w stronę jeziora Myvatn. Oprócz okolic tego jeziora zamierzmy zobaczyć dwa wodospady – Dettifoss i Selfoss.

Najpierw droga nad jeziorko. Z Akureyri jest tam bodajże ok 100 kilometrów, jednak droga dłuży się przez robienie zdjęć oraz liczne przystanki :)

Po drodze zatrzymujemy się w okolicznym jeziorku i sprawdzamy temperaturę wody – Stefcia stwierdza, iż jest stanowczo za zimna.

Chwilę później napotykamy znaki kierujące do Godafossu (wodospad bogów?). Oczywiście udajemy się tam.
Jest to średniej wielkości wodospad znajdujący w bezpośrednim sąsiedztwie drogi nr 1 (Ring Road) przez co chyba jest jednym z najczęściej odwiedzanych wodospadów. Tu sprawdziliśmy temperaturę wody nogami. Niesamowity zimny masaż stóp:) Darmowy zabieg kriogeniczny.

Już przy samym jeziorku, a dokładnie na jego południowo-wschodniej części trafiamy Hofoi. Jest to LAS – powstały na języku lawowym. Taki normalny las, który na Islandii raczej nie występuje tutaj przybrał formę malutkiego zagajnika :)

Dookoła można zobaczyć pozastygane fragmenty lawy uformowane w dziwne i całkiem ładne figurki.

W drodze napotykamy mini elektrownie geotermalną Gufuallsstod czerpiącą energię z siły pary wydobywającej się z wnętrza ziemi. Cała okolica śmierdzi siarkowodorem, czyli po prostu zgniłymi jajami :)
Okoliczne jeziorko wygląda jak Blue Lagoon, a woda w nim jest chyba tak samo ciepła. Zapach zgniłych jaj gratis :D

Mijając kolejne wspaniałe górskie widoki z ziemią praktycznie pokrytą odcieniami jednego koloru – brązu.

W końcu docieramy do Hverir. Jest to geotermalny obszar z mnóstwem malutkich ujść gazów z wnętrza ziemi. Oczywiście zapach zgniłych jaj gratis :)

Część z nich znajduje się w mini kraterach, a bulgotające coś w środku wygląda jak błoto… Inne z nich z kolei, mają formę usypanych z kamieni dymiących kopców.



Kilkanaście kilometrów dalej znajduje się Kefla, czyli obszar na którym ileśtam lat temu miały miejsce erupcje wulkanów, a teraz możemy oglądać pozostałości po nich. Widok robi wrażenie – widać, iż kiedyś wszędzie dookoła znajdowała się lawa i nic nie było w stanie się jej oprzeć!
Po drodze mijamy kolejną elektrownię, w końcu docieramy do krateru z jeziorkiem nazywanego Viti. Cały krater można obejść dookoła, co oczywiście czynimy.
Jezioro mieni się niebieskimi odcieniami.
Gama kolorów ponownie robi wrażenie – mimo, iż cała okolica składa się z szaroburych odcieni tego samego koloru, to możemy tutaj spotkać nie tyle to co tylko zielone, ale zielono-brązowo-miedziano – fragmenty potoku (raczej spływu wody) porośnięte mchem, glonami i trawą. Masakra!

Wracając do domu (w połowie drogi dojazdowej z Ring Road do Viti) pośrodku niczego napotykamy… prysznic z ciepłą wodą oraz muszlę klozetową :)

Myślę, iż zdjęcia wystarczy:

W końcu docieramy do ostatniego punktu wycieczki – wodospadów Dettifoss i Selfoss. Droga z parkingu do nich wiedzie poprzez kanion pełen kamieni o kształtach mniej więcej kostek, większych od człowieka, całość w kamienno-szarych barwach. Iście dobijający krajobraz…

Po około 10-15 minutach dociera się do Dettiffoss i… trafia się na cudowny widok i pewnie nie zawsze na cudowną tęczę! Czegoś takiego w życiu nie widzieliśmy! Nigdy nie trafiła nam się taka piękna, bogata, wyrazista, kolorowa i cudowna tęcza. Dodatkowo możemy ją podziwiać od początku do końca, od lewej do prawej czy też od ziemi od ziemi :)

Schodzimy z górki, tuż na sam brzeg kanionu i szybką stamtąd uciekamy bo minuta wystarczy aby całkowicie przemoknąć. Wszystko przez to, iż w ciągu każdej sekundy przepływa tam ponoć 500 m^3 wody, wodospad ma 44m, a rozpryskująca się woda jest unoszona przez wiatr.
Cudo!

Przejście pod Selfoss trwa dobre 20-25 minut, niestety po tej stronie kanionu nie można podejść zbyt blisko wodospadu, bo po prostu na górze jest rzeka. Jeśli jest w niej mało wody, to pewnie nie ma problemu, aby podejść bliżej.

Robimy zdjęcia i wracamy do samochodu.

Po drodze zatrzymujemy się w Reykjahlid i tamtejszym punkcie informacji turystycznego połączonym z mini wystawą o Islandii – można tam znaleźć informacje o strukturze tamtych obszarów, florze i faunie regionu. Jest tam też komputer z dostępem do internetu.

W tym samym miejscu znajdziemy też market (droższy niż Bonus czy Hagkaup) oraz sklep z rękodziełem. Przykład? Sweter z owczej wełny kosztuje 15000 ISK (ok 417 PLN).
Cóż – nie kupujemy, bo wełna w markecie Hakaup kosztuje kilka PLN, a zdolna Stefcia zrobi sweter za darmo :)

Do domu mamy niecałe 150 km i mało czasu, aby zdążyć odebrać nasz “welcome drink” w hostelu – na szczęście udało się:)

Po drodze zapoznajemy się z owcami i krowami – ba, nawet wymieniamy z nimi po kilka meee i beee :)

Nasz hostel Akureyri Backpackers serwuje piwo Gull w cenie 650 ISK. Jest to promocja na Euro 2012 – normalna cena to 750 ISK…

Na kolację z kolei robimy makaron z sosem grzybowym.

Plan na jutro to przejazd do Husaviku, następnie wypłynięcie w morze w celu oglądnięcia humbaków, wielorybów, MASKONURÓW (po isl to Lundi) i fok. Przy okazji oglądniemy tamtejsze muzea i inne rzeczy jakie napotkamy.

Aktualizacja:
Na koniec dnia siedząc w hostelowym barze zagadała do nas islandzka starsza para tubylców. Otrzymaliśmy sporą garść informacji o Islandii oraz trochę sobie pogadaliśmy.
Na koniec dostaliśmy od nich pół paczki tutejszych cukierków o nazwie Opal (czerwone opakowanie, jest też zielone). Cukierki smakują tak, że hmm nie wiem jak to opisać, są całkiem dobre i ponoć Islandczycy się nimi zażerają ;)
Wymieniliśmy dane adresowe i jako, że nasi rozmówcy lubią podróżować to zaprosiliśmy ich do Polski.






mleko

Komentarz(23)

  1. Rejony piekne, gratuluje wyprawy, nie mniej jednak odnosze wrazenie, ze autorowi pisac sie nie chce i nie trzyma poziomu z poprzednich relacji np z Chin :)

  2. Fajnie sobie poczytać jak ktoś widzi to okiem turysty.
    Mieszałem w Akureyri przez prawie 3 lata. Znam je jak własną kieszeń.
    Szkoda, że teraz jestem trochę odcięty od netu, ale tak to bym wam powiedział jak jechać na wieloryby do Husaviku za darmo. Wystarczy użyć małej sztuczki i przez 3h oglądać wieloryby za free:)

Opublikuj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *