Home relacja Maroko część 3, czyli Rabacie, witamy cię…

Maroko część 3, czyli Rabacie, witamy cię…

Do Rabatowej medyny poszliśmy wzdłuż murów. Kolorowych i pięknych murów. Jednak zanim zobaczyliśmy mury, mieliśmy pierwsze spotkanie z marokańskimi przepisami ruchu drogowego. A raczej ich brak :) Hierarchia jest prosta: auta, potem piesi. Klaksony słyszy się nieustannie. Pierwsza próba przejścia przez rondo czy też większą ulicę, kończy się szybszym biciem serca, potem i wrażeniem, iż można było zginąć. Po prostu trzeba się przyzwyczaić. Widzisz wolną lukę między jadącymi autami? Tak? To biegnij :) Tak mniejwięcej wygląda przechodzenie przez zatłoczoną ulicę… Doszliśmy do meczetu, minęliśmy kilka bram, kolejne rondo i jesteśmy przy wspomnianych na początku murach. Wzdłuż drogi drzewa z pomarańczami wiszącymi na gałęziach. Fajny widok, niespotykany w naszym kraju. Zadanie numer jeden: znaleźć hotel, zostawić plecaki, wtedy dopiero zabrać się za zwiedzanie. Wchodzimy do pierwszego z brzegu hotelu. 140Dh za dwuosobowy pokój. Idziemy dalej. Główne plac na obrzeżach medyny. Hotel Doghmi – pierwsze skojarzenie ? Serialowa firma Dharma z LOSTu :) Lokalizacja hotelu: KLIK Wchodzimy na drugie piętro – cena 130 Dh. OK. Zostajemy. Prysznice ekstra płatne po 10 Dh za głowę. Eee wykąpiemy się jutro :)
Zostawiliśmy plecaki i ruszamy na zwiedzanie. W medynie tłok, w końcu jest środek dnia. Wszędzie ktoś krzyczy, coś chce sprzedać. Dochodzimy w okolice Kazby. Dajemy się złapać (niechcący) w szpony jakiegoś przewodnika. Oprowadza nas po krótce po kazbie. Dochodzimy na szczyt i wielki plac z którego rozciąga się widok na ocean, Rabat i Sale – siostrzaną miejscowość Rabatu, położoną z drugiej strony kanału. Narazie można tam dojechać samochodem lub autobusem, a w przeciągu roku-dwóch mają uruchomić hiper-szybki-nowoczesny tramwaj łączący Rabat i Sale. Stwierdzamy, że przewodnik nam nie potrzebny. Gościu chce dalej nam oprowadzać, my jednak uparcie twierdzimy, że sami damy rade. W końcu odczepia się od nas i odchodzi z dwudziestomakilkoma dirhamami w kieszeni. Rozumiem go – w końcu każdy chce zarobić. Po tym doświadczeniu swierdzam, iż trzeba mieć to gdzieś i trzeba być twardym – sorry takie życie. Trzymamy się tej zasady do końca pobytu. Z placu udajemy się nad ocean/port. Woda jest krystalicznie czysta, błękitno-niebieska i gorąca. Taaa… ale chyba nie w Rabacie. Woda tutaj jest koloru błota zmieszanego z gliną. Dna nie widać. Wogole nic nie widać. Myśl o kąpieli ucieka gdzieś na sam koniec listy zadań do wykonania :) O dziwo, Stefcia postanowiła, iż pomoczy nogi. Ja w tym czasie szukam muszelek na plaży i innych dziwnych rzeczy. Znajduję rybę, a raczej jej resztki. Idziemy się szwędać po mieście. Na skrzyżowaniu znajdujemy jakiegoś dziadka sprzedającego bób. Chcemy kupić jedną porcję. Problem w tym, że ja nie rozumiem jego, on nie rozumie mnie. Okazuje się, że za cały rulonik bobu (rulon zrobiony z gazety) płacimy całego 1 dirhana. Minęło już kilka godzin – zgłodnieliśmy – pora coś zjeść. Wracamy do medyny, jemy bodajże harirę, którą zapijamy miętową, słodką herbatą. Następnie w stronę meczetu Hassana. Robimy zdjęcia. Za 1dirhana kupujemy trochę solonego słonecznika i dwie duże garści zapiekanych orzeszków. Wypas. Docieramy do celu. Robimy zdjęcia ze strażnikami, ja robię sobie zdjęcie na jednym z palów, znajdujących się na placu.
Powoli zachodzi słońce. Pora na wizytę w porcie. Pojawia się dużo ludzi. Otwierają się kramy z cukierkami, lodami i restauracje na nabrzeżu. Postanawiamy wrócić do medyny. Pijemy sok ze świeżo wyciśniętych pomarańczy. Nie jakaś ściema od Hortexu, Cappy czy innych producentów soków, gdzie pomarańcza są świeże chyba tylko z nazwy. Tutaj to smakuje inaczej. Możesz sobie nawet wybrać to, z których pomarańczy chcesz sok. Cena? 5-10 Dirhanów. Na końcu znajdujemy gościa z wielkim garnkiem. A w środku ślimaki. Ryzykujemy. Za 10 Dh dostajemy miseczkę ślimaków, wykałaczkę i drugą miskę na skorupki. Smak? Jak mięso, ciężko przypisać do innego znanego mi mięsa. Wracając do hotelu, stefcia znajduje salon sukien ślubnych w wersji marokańskiej. W środku pani maluje ręce henną. Stefcia postanawia skorzystać. 15minut i ręcę zmieniają wygląd. Mamy godzinę, zanim henna wyschnie. Postanawiamy wykorzystać to na zjedzenie hariry oraz oczywiście na wypicie herbaty miętowej. Dosyć wrażeń na dziś. Kupujemy okrągły chleb i wracamy do hotelu.  Szybkie mycie zębów i idziemy spać.
Wstajemy rano, po to aby koło 10 pojechać pociągiem do Meknesu. Pakujemy się, żegnamy z obsługą. Pora na poranną herbatę. Później druga herbata :) Wizyta w bankomacie. Idąc pustymi ulicami docieramy dochodzimy do parku w którym mieści się restauracja. Zamawiamy herbatę, kawę i 2 croissanty. Drogo jak na maroko, ale wciąż taniej niż w Polsce. Idąc opuszczonymi jeszcze ulicami, zero ludzi, zero aut, docieramy do dworca. Kupujemy bilety. Mamy trochę czasu, postanawiamy przejść się i pozwiedzać okolice. Po 30minutach mamy dosyć i wracamy na dworzec (gare). Bilet do Meknesu kosztuje 60Dh za osobę. Całkiem tanio jak za taki standard pociągów. Z racji skutków po opadach pociąg przyjeżdza opóźniony kilka minut. Jedziemy do Meknesu !!







mleko

Komentarz(1)

Opublikuj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *