Do Rabatowej medyny poszliśmy wzdłuż murów. Kolorowych i pięknych murów. Jednak zanim zobaczyliśmy mury, mieliśmy pierwsze spotkanie z marokańskimi przepisami ruchu drogowego. A raczej ich brak :) Hierarchia jest prosta: auta, potem piesi. Klaksony słyszy się nieustannie. Pierwsza próba przejścia przez rondo czy też większą ulicę, kończy się szybszym biciem serca, potem i wrażeniem, iż można było zginąć. Po prostu trzeba się przyzwyczaić. Widzisz wolną lukę między jadącymi autami? Tak? To biegnij :) Tak mniejwięcej wygląda przechodzenie przez zatłoczoną ulicę… Doszliśmy do meczetu, minęliśmy kilka bram, kolejne rondo i jesteśmy przy wspomnianych na początku murach. Wzdłuż drogi drzewa z pomarańczami wiszącymi na gałęziach. Fajny widok, niespotykany w naszym kraju. Zadanie numer jeden: znaleźć hotel, zostawić plecaki, wtedy dopiero zabrać się za zwiedzanie. Wchodzimy do pierwszego z brzegu hotelu. 140Dh za dwuosobowy pokój. Idziemy dalej. Główne plac na obrzeżach medyny. Hotel Doghmi – pierwsze skojarzenie ? Serialowa firma Dharma z LOSTu :) Lokalizacja hotelu: KLIK Wchodzimy na drugie piętro – cena 130 Dh. OK. Zostajemy. Prysznice ekstra płatne po 10 Dh za głowę. Eee wykąpiemy się jutro :)
Zostawiliśmy plecaki i ruszamy na zwiedzanie. W medynie tłok, w końcu jest środek dnia. Wszędzie ktoś krzyczy, coś chce sprzedać. Dochodzimy w okolice Kazby. Dajemy się złapać (niechcący) w szpony jakiegoś przewodnika. Oprowadza nas po krótce po kazbie. Dochodzimy na szczyt i wielki plac z którego rozciąga się widok na ocean, Rabat i Sale – siostrzaną miejscowość Rabatu, położoną z drugiej strony kanału. Narazie można tam dojechać samochodem lub autobusem, a w przeciągu roku-dwóch mają uruchomić hiper-szybki-nowoczesny tramwaj łączący Rabat i Sale. Stwierdzamy, że przewodnik nam nie potrzebny. Gościu chce dalej nam oprowadzać, my jednak uparcie twierdzimy, że sami damy rade. W końcu odczepia się od nas i odchodzi z dwudziestomakilkoma dirhamami w kieszeni. Rozumiem go – w końcu każdy chce zarobić. Po tym doświadczeniu swierdzam, iż trzeba mieć to gdzieś i trzeba być twardym – sorry takie życie. Trzymamy się tej zasady do końca pobytu. Z placu udajemy się nad ocean/port. Woda jest krystalicznie czysta, błękitno-niebieska i gorąca. Taaa… ale chyba nie w Rabacie. Woda tutaj jest koloru błota zmieszanego z gliną. Dna nie widać. Wogole nic nie widać. Myśl o kąpieli ucieka gdzieś na sam koniec listy zadań do wykonania :) O dziwo, Stefcia postanowiła, iż pomoczy nogi. Ja w tym czasie szukam muszelek na plaży i innych dziwnych rzeczy. Znajduję rybę, a raczej jej resztki. Idziemy się szwędać po mieście. Na skrzyżowaniu znajdujemy jakiegoś dziadka sprzedającego bób. Chcemy kupić jedną porcję. Problem w tym, że ja nie rozumiem jego, on nie rozumie mnie. Okazuje się, że za cały rulonik bobu (rulon zrobiony z gazety) płacimy całego 1 dirhana. Minęło już kilka godzin – zgłodnieliśmy – pora coś zjeść. Wracamy do medyny, jemy bodajże harirę, którą zapijamy miętową, słodką herbatą. Następnie w stronę meczetu Hassana. Robimy zdjęcia. Za 1dirhana kupujemy trochę solonego słonecznika i dwie duże garści zapiekanych orzeszków. Wypas. Docieramy do celu. Robimy zdjęcia ze strażnikami, ja robię sobie zdjęcie na jednym z palów, znajdujących się na placu.
Powoli zachodzi słońce. Pora na wizytę w porcie. Pojawia się dużo ludzi. Otwierają się kramy z cukierkami, lodami i restauracje na nabrzeżu. Postanawiamy wrócić do medyny. Pijemy sok ze świeżo wyciśniętych pomarańczy. Nie jakaś ściema od Hortexu, Cappy czy innych producentów soków, gdzie pomarańcza są świeże chyba tylko z nazwy. Tutaj to smakuje inaczej. Możesz sobie nawet wybrać to, z których pomarańczy chcesz sok. Cena? 5-10 Dirhanów. Na końcu znajdujemy gościa z wielkim garnkiem. A w środku ślimaki. Ryzykujemy. Za 10 Dh dostajemy miseczkę ślimaków, wykałaczkę i drugą miskę na skorupki. Smak? Jak mięso, ciężko przypisać do innego znanego mi mięsa. Wracając do hotelu, stefcia znajduje salon sukien ślubnych w wersji marokańskiej. W środku pani maluje ręce henną. Stefcia postanawia skorzystać. 15minut i ręcę zmieniają wygląd. Mamy godzinę, zanim henna wyschnie. Postanawiamy wykorzystać to na zjedzenie hariry oraz oczywiście na wypicie herbaty miętowej. Dosyć wrażeń na dziś. Kupujemy okrągły chleb i wracamy do hotelu. Szybkie mycie zębów i idziemy spać.
Wstajemy rano, po to aby koło 10 pojechać pociągiem do Meknesu. Pakujemy się, żegnamy z obsługą. Pora na poranną herbatę. Później druga herbata :) Wizyta w bankomacie. Idąc pustymi ulicami docieramy dochodzimy do parku w którym mieści się restauracja. Zamawiamy herbatę, kawę i 2 croissanty. Drogo jak na maroko, ale wciąż taniej niż w Polsce. Idąc opuszczonymi jeszcze ulicami, zero ludzi, zero aut, docieramy do dworca. Kupujemy bilety. Mamy trochę czasu, postanawiamy przejść się i pozwiedzać okolice. Po 30minutach mamy dosyć i wracamy na dworzec (gare). Bilet do Meknesu kosztuje 60Dh za osobę. Całkiem tanio jak za taki standard pociągów. Z racji skutków po opadach pociąg przyjeżdza opóźniony kilka minut. Jedziemy do Meknesu !!
I like it whenever people get together and
share thoughts. Great website, stick with it!
Take a look at my page: marketing plan for small business