Home relacja Maroko część 4: Meknes, czyli tak powinno być w każdym…mieście

Maroko część 4: Meknes, czyli tak powinno być w każdym…mieście

Tym razem pojechaliśmy w dobrą stronę. Ani nie do Marrakeszu, ani nie do Tangieru, tylko tam gdzie chcieliśmy – do Meknes. Dworzec kolejowy w Meknesie jest w pewnej odległości od medyny, generalnie większość przewodników czy też różnych poradników poleca przejazd petit taxi (nazywane przez mnie petitkami – skojarzenia z ciastkami jak najbardziej na miejscu). Tylko, że jest pewien problem z taxi: jedzie się autem, jest szybko no i taksówkarze przeważnie nie pracują w Caritasie, więc trzeba zapłacić za przejazd (tak, tak, wiem czepiam się w końcu to max tylko 10-20Dh). Ale piechotą będzie więcej radości, tym bardziej, że wyszło słoneczko i zaczęło całkiem nieźle grzać. No to idziemy… jedna ulica, druga, pierwszy marokańczyk, drugi. Stosunkowo tłoczno na ulicy, dużo aut, standardowo przy przechodzeniu przez ulicę trzeba uważać.

Dochodzimy do przejścia na drugą stronę miasta. Na końcu ładny widok na starą jego część. Robimy się głodni. Biedronki nie ma pod nosem, plecaki też już ciążą. Rozglądamy się i…. czy to ptak? Czy to samolot ? NIE, to McDonalds :D Obiecaliśmy sobie, że będziemy jeść tylko tam gdzie miejscowi. Koniec, końców obietnicy nie złamaliśmy, no bo w McKaczce też siedzieli marokańczycy…. Wzięliśmy lody i colę. Lody chcieliśmy, a cola miała posłużyć jako zabezpieczenie żołądka przed inną florą bakteryjną (w końcu i tak nic nam nie było, mimo picia nie tylko butelkowanej wody :) ). Szybki rzut oka na przewodnik i idziemy do medyny. W drugiej uliczcie rzuca nam się w oczy znak Hotel Regina. Skądś tą nazwę kojarzyliśmy….a tak! Z przewodnika. Kategoria 1-2 (w 8 stopniowej skali) co oznacza ceny 100-150Dh. Wchodzimy, miły Pan zna angielski, cena 110 Dh + 5 Dh od osoby za prysznic (ciepły). Dodatkowo do wyboru dwa rodzaje kibelka: na małysza (aka dziura w ziemi) lub typowy europejski białomuszlowy. Zrzucamy plecaki, idziemy na miasto.

Dochodzimy na plac al-Hadim z super-mega-znaną (ponoć) bramą Bab al-Mansur, oraz jej mniejszą siostrą Bab Dżami an-Numar. Też mi mniejszą… Dalej jest ona 5 razy większa niż człowiek, nie mówiąc o oryginale. Zrobione z olbrzymiej ilości maluteńkich kawałków kafelków, wyglądają wprost niesamowicie. Komuś się musiało chcieć. Szybki obrót o 180stopni i patrzymy na plac al-Hadima. Duży, ładny, kawiarnie dookoła, ruchliwa uliczka między placem a bramami. Wypas. Z drugiej strony płatny kibelek – 1 Dh. Uwaga: bardzo niskie drzwi wejściowe – miałem bliskie spotkanie trzeciego stopnia ze stropem :/

Idziemy w medynę! Tutaj buty, tam kapcie, tutaj dywany, tam pomarańcze, gdzie indziej z kolei kawiarnia. Kawiarnia. Trzeba wejść. Co bierzemy? Wiadomo – herbatę miętową. Siedzimy i patrzymy na to co dzieje się w widocznym skrawku ulicy. Po 10 minutach już wszystko wiemy. Szefem 4 czy 5 okolicznych stoisk z butami jest gościu siedzący obok nas. Buty, spodnie i okulary jakby żywcem przeniesione z Policjantów z Miami. Fajnie to wyglądało. No i nieustanna zabawa w ciuciubabkę z policją. Policja oczywiście nie bardzo chciała cokolwiek robić, ale za każdym razem, część butów była chowana przed stróżami prawa. Podejrzewam, że nie mieli koncesji na sprzedaż butów :) Nie ma lekko.

Na jednym z krańców placu al-Hadima jest muzeum Dar Dżamaji. Polecamy. Warto wziąc przewodnika, któremu po zakończonej wycieczce, aż samemu chce się zapłacić – w przeciwieństwie do tego z Rabatu. Samo muzeum bardzo ciekawe, chyba najlepsze z marokańskich, które zwiedziliśmy. Po muzeum oczywiście idziemy do centrum medyny. Widzimy takie wielkie zmutowane truskawki. Stefci od razu zapalają się żarówki w oczach. Truskawki megadobre i wieeeelkie. Zgłodnieliśmy – szukamy czegoś gdzie można zjeść harirę. Jest. Mała knajpka z miłym starszym gościem. Harira, herbata i pieczywo. Znowu grosze. Pora na spacer.



Plan był taki: pójdziemy tam, później tam, następnie skręcimy tu i tutaj, wrócimy tędy. Skończyło się na ?tam? :) Wyszliśmy niewiadomo gdzie, spotykaliśmy coraz to bardziej wygłodniałe psy i wilki, ludzi z widłami, eeee znowu nie to. Generalnie wyszliśmy na totalnym zadupiu, ale znaleźliśmy restaurację. Taką, gdzie raczej kobiety nie bywają. Stefcia była atrakcją, podejrzewam, że nie było nikogo kto by jej nie skomentował – oczywiście nie mieliśmy pojęcia co mówili. Ale wszystko odbyło się w miłej atmosferze. Idziemy dalej. Dalej i dalej. Nasz papierowy gps (przewodnik) już dawno wyszedł poza mapę (chyba), generalnie ulic którymi szliśmy nie było na mapie…. Minęliśmy jakiś pałac króla, ulice, place, akademię wojskową. 45 minut później mówimy: idziemy jeszcze 15minut, jeśli się nie odnajdziemy, to bierzemy petitkę i wracamy na plan al-Hadima. Minęło 10 minut i widzimy w oddali znajome budynki. Uratowani! To plac al-Hadima. Jupi!!! Zaczęło się robić ciemno, więc poszliśmy na kolejną porcję hariry i herbaty do naszej restauracyjki, później na krótki spacer. Pomarańcze, knysza z dziwnym, mega ostrym mięsem i sosami. Ponownie ślimaki. Później znowu ślimaki. Smaczne. Woda po ślimakach też :) Na koniec odwiedzamy halę ze słodyczami i przyprawami. Zdjęcia z filmów i przewodników nie kłamią – rzeczywiście wszystkie czekoladki, przyprawy itp. rzeczy są poukładane w stożki i piramidki. Wybieramy z 14 kawałków czekoladek. Gościu woła z 40Dh za nie. Masakra. Pamiętam, jak kiedyś w Polsce za 4 kawałki czekoladek dałem chyba z 12 złotych. Robi się ciemno, nie będziemy kusić losu, wracamy do Reginy. Tutaj bierzemy obiecany od wczoraj prysznic. Idziemy spać. Rano mieliśmy jechać do Fezu, jednak zmieniamy godzinę wyjazdu na popołudniową. Robimy sobie kolejny spacerek po okolicy. Zabieramy rzeczy z pokoju. Idziemy na herbatę. Jeszcze przed tym spotykamy bezdomnego – dajemy mu część naszych ubrań, pomarańcze i coś chleba. Kawałek dalej widzimy wygłodniałe psy. Grzebiemy w torbie i włala: mamy chleb z serem i szynką. Z Polski :) O dziwo, psom smakuje…Kolejny spacer przez miasto, herbatka w kawiarni z croissantem i zakupem chleba. Pierwszy raz dostaję resztę mniejszą niż 1 Dirhnana. Dokładnie mamy 80 czegoś ala polski grosz. 50Groszy marokańskich(tak je nazwię) to nie 50 groszy, ale….1/2 Dirhany. Tak napisali na monecie. Ktoś w mennicy miał poczucie humoru :) Wracamy na dworzec, gdzie pijemy kawki i idziemy do pociągu. Jest ciepło. Ostatnia podróż pociągiem. Sprawdzamy dwa razy czy jedziemy dobrym pociągiem. Fezie – nadciągamy !







mleko

Komentarz(6)

  1. Meknes – jedyne miasto w Maroku, któremu udało się mnie pokonać i zgubiłem się… Tam też zorientowałem się, że taksówkarze nie umieją czytać po naszemu… A ja nie umiem pisać po arabsku ;)

  2. mam pytanie posrednio zwiazane z tematem: czy jezeli w paszporcie ma wbita pieczatke przekroczenia granicy izraelskiej to bede mial jakies trudnosci w maroku?

  3. Meknes jest piękne i przyjemne. Zgubiliśmy się w medynie, ale nawet to było super! Też spaliśmy w Reginie. Byliśmy zadowoleni.

  4. nie ma problemu z wjazdem z pieczątką izraelską, wiem z własnego doświadczenia. i mała uwaga-waluta Maroka to dirham, a nie dirhana.

Opublikuj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *