Armenia 2014 – relacja z podróży część 4 (Giumri, Maralik, Talin, Oshakan, Ashtarak, Sardarapat, Muzeum Historii)
To czwarta i ostatnia część relacji z podróż do Armenii. Odwiedzamy Giumri, Maralik, Talin, Oshakan, Ashtarak, Sardarapat oraz Muzeum Historii w Erywaniu. Zapraszamy do lektury.
Mamy już całą gotową całą relację: część 1, część 2, część 3, część 4 (ten wpis)
Dzień ósmy – wtorek, 17 czerwca 2014
Dzisiaj wycieczka na północ Armenii, w stronę Gruzji.
Giumri (Gyumri), kiedyś nazywane Aleksandropol zostało zniszczone przez trzęsienie ziemi w 1988 roku. Teraz odbudowują katedrę.
Gdy wjechaliśmy do miasta od razu poczuliśmy, ze to inny styl, można poczuć wpływ i styl rosyjski, a raczej radziecki.
Tu mieści się Czarny Kościół, w którym jest wiele obrazów i złota. Przypomniała nam się Gruzja.
Odwiedziliśmy skwerek zieleni, główny deptak miasta.
Nieopodal mieści się także targowisko – do dostania jest tutaj dosłownie wszystko.
W Giumri spróbowaliśmy pizzy, była nawet całkiem smaczna. Mieliśmy dostać ormiańska pizzę, dostaliśmy jednak włoską pizzę zrobioną po swojemu :)
Zamówiliśmy też solankę, która zasmakowała nam w Gruzji i tym razem była z dodatkiem oliwek. Była też mała wtopa – zamówione cappuccino okazało się cappuccino zrobionym z proszku :/ Pamiętajcie, trzymajcie się tubylczej kawy, a nie jakiś włoskich wymysłów, nawet jeśli je lubicie!
Na obrzeżach miasta mieści się rosyjska forteca, ale niestety obecnie (nie wiemy czy na stałe czy tylko tego dnia) była zamknięta dla zwiedzających.
W drodze powrotnej odwiedziliśmy Maralik z małym kościołem, niestety zamkniętym na cztery spusty. Ciekawe było, że w tym miasteczku suszono krowie placki z trawą, a w sklepach było wszystko oprócz zwykłej wody.
Sklepy wielobranżowe były wielofunkcyjne np. sklep spożywczo-przemysłowy z szewcem lub fryzjerem. Tu nikt nie potrzebuje wielkich przestrzeni. Tu człowiek potrafi dostosować się do wszystkiego. Lubimy to!:)
Gdzieś po drodze:
Kolejny przystanek to Talin – tak, nie jest to błąd. Talin, ale ormiański. Jak Stefcia powiedziała, że jedziemy do Talina to nie wierzyłem; co za głupoty gada :)
Patrzę na mapę, a tu naprawdę Talin na południowym zachodzie Armenii. O miejscu tym za wiele w przewodniku nie ma – a dokładniej to nie ma raczej nic.
Jednak są tam dwa kościoły. Jeden nowszy, drugi starszy i zniszczony.
Przy starszym znaleźliśmy tablicę informacyjną o katedrze zniszczonej podczas wojny, którą próbowano odbudować, ale przestano. Na ścianach można zobaczyć fragmenty fresków. Bardzo klimatyczne miejsce.
Katedra musiała być przepiękna. W koło kościoła jest cmentarz z chaczkarami. Znaleźliśmy również małe wejście do podziemi, chyba część kościoła.
Podążając do kolejnego celu natrafiliśmy na burzę z gradem. Samochody chowały się pod drzewami, aby uchronić się przed potencjalnymi uszkodzeniami auta od gradu.
Siedząc w samochodzie słyszało się dudnienie, coś jakby od podłogi jakiś duch chciał się dostać do środka. Sceneria idealna do “Mgły” S. Kinga. Okazało się, iż tak brzmią grzmoty i pioruny. Winne jest temu po prostu specyficzne ukształtowanie terenu i bliskość gór.
W tę pogodę nie widać było szczytów Aragatsu. Mieliśmy szczęście, że byliśmy tam poprzedniego dnia i jako tako udało nam się trafić w pogodę.
Kierowaliśmy się w kierunku Erywania, gdzie było widać słońce, więc nie zarzuciliśmy planu dalszego zwiedzania małych miejscowości po drodze.
Oshakan to mieścina z małym kościołem, chaczkarami i małym muzeum twórczości młodzieży. Tu zakupiliśmy baton Sumatra – podróbka Snickersa/Marsa, a sprzedawczyni zrobiła nam powtórkę z nazw alkoholi, proponując m.in. gruzińską czaczę.
Ashtarak leżący niedaleko kojarzy nam się z dwoma kościołami i wieloma gniazdami bocianów. Jeden z kościołów był ładnie położony na pagórku, ale niestety zamknięty.
Drugi z kolei miał przylegającą część zaadoptowaną jako… stadnina. Sam kościół (a raczej malutka odnowiona i używana część) była bogato przyozdobiona. Żyrandol, dywany na podłodze i złocone obrazy robiły wrażenie.
Wieczór spędziliśmy w Eyrwaniu w znanej i polecanej nie tylko w przewodnikach restauracji Kaukaz. Jak dla nas obsługa była nie kontaktowa i obsłużyła nas raczej z niechceniem. Chyba są już zbyt znani.
Na plus należy dodać, iż mają długie i bogate menu. Trochę czasu upłynęło niż coś wybraliśmy. Tym razem padło na faszerowane bakłażany z przyprawami i orzechami, tradycyjną zupę Tanaput z ishli krufta. Wzięliśmy też gruzińskie pierogi chinkali.
Coś podsumowaliśmy daniem Kyufta bayazet style, które niestety nie bardzo nam smakowało. Wyglądało toto mniej więcej jak nasza konserwa turystyczna – no może było troszkę smaczniejsze :)
Do kompletu spróbowaliśmy 7-letniego koniaku. Jednakże jego smak jakoś nas nie zachwycił – widać ten typ alkoholu nie jest dla nas.
Na sam wieczór tuż pod hostelem zakupiliśmy piwo nalewane z kija do plastikowych butelek oraz trochę kwasu chlebowego.
Dzień dziewiąty – środa, 18 czerwca 2014
Środa ostatni dzień. Pojechaliśmy do Sardarapat – miejsca ważnego dla Ormian, gdyż tu odbyła się wygrana przez nich bitwa z Turkami. Pomnik znany z widokówek:
Cały kompleks zajmuje bardzo duży obszar. Żar leje się z nieba (dobrze, że nie mamy termometru, bo pewnie by zabrakło skali.) Na szczęście co jakiś czas są poidla z wodą.
Zadbana zieleń z różami, a na koniec Muzeum Etnograficzne, w którym nie można robić zdjęć, choć Stefcia wyprosiła jedno…
Wróciliśmy do Erywania odwiedzić Narodowe Muzeum Historii (www.yhm.am). Jest to ciekawe muzeum, w którym na szczęście większość opisów została przetłumaczona na angielski. Niestety nie można było robić zdjęć.
Przechodzimy od starożytności do teraźniejszości. Pierwszy raz widzieliśmy tak blisko pismo klinowe. Dowiedzieliśmy się, że zmarłych chowano, a później ich czaszki malowano, gliną itp. rzeczami modelowano twarz by przypominała zmarłego – po czym czaszka stawała się… ozdobą..
W tym samym budynku mieści się Galeria Sztuki, której nie odwiedziliśmy, gdyż posiada w większości kolekcję obrazów zagranicznych a nie Armeńskich.
Kilka fotek ze spaceru w Erywaniu:
Wieczorem chcieliśmy jeszcze oglądnąć tańczące świecące fontanny, jednak okazało się że są one aktualnie czyszczone i pokazu nie będzie. Pech.
Ostatnią rzeczą w naszej podróży, to to co każdy człowiek lubi po całym dniu – dobra strawa. Spróbowaliśmy Lahmajo zwane ormiańską pizzą.
Do tego zjedliśmy zupę chanakh, pikle (warzywa kiszone np. kalafior o smaku ogórka kiszonego :) oraz pieczoną wołowinę i jagnięcinę z warzywami i ziemniakami.
Tak zakończyliśmy ostatnie chwile w Armenii, do której na pewno kiedyś wrócimy – po to, aby zwiedzić północ i podjąć kolejną próbę zdobycia Aragatsu.
Ale momencik… Tyle nawiazan do Gruzji a ja sie pytam – gdzie jest muzeum zelazek?! :D :P
Fajna relacja, potrawy wygladaja smakowicie :D
Mnóstwo zdjęc super.Hotel Palace czy mozecie cos wiecej napisac?.
/edytowane – Prosiłem: od umieszczenia linka jest pole URL przy dodawaniu komentarza – nie trzeba go wklejać pod każdym komentarzem./
Super relacja, bardzo fajne zdjęcia, może troche za mało zdjęć jedzenia ;)
Czekam na kolejne :)
Za mało zdjęć jedzenia?!
“niekontaktowa” pisze się łącznie, gamoniu! ;-)
Jakby ktoś chciał kupić naprawdę fajne chaczkary to na Wernisażu jest jeden człowiek, który sprzedaje ręcznie robione. Zupełnie nie przypominają tych gładkich i wypucowanych ze sklepów. No i nie ma dwóch identycznych. Jest za to kilka różnych rozmiarów w cenie od 1,5 tyś AMD wzwyż. Miałem spory problem z wyborem, bo były naprawdę urocze… warto poszukać.
Pierwszy raz trafiłem na stronę; rzut okiem i widzę kawał dobrej roboty. Przy okazji szukam możliwości współpracy; jeżeli kontakt ze mną jest możliwy proszę o kontakt.
Pisz na [email protected]