Kolejna część relacji z podróży do Wietnamu – część druga, czyli dwa dni wycieczki do Delty Mekongu.
Całą relację znajdziecie tutaj: KLIK
Aktualizacja: 2012.04.09, 22:20
Czyli parę słów o Delcie Mekongu, gdzie zawiało nas na dwudniową wycieczkę
Wyjazd punkt 7.45. Jeszcze tylko szybki najazd na piekarnię w celu zaopatrzenia się w croissanty na drogę i można jechać.
No prawie – trzeba jeszcze wejść do biura Sinh Tourist i wymienić voucher w jednym okienku na garść kartek, następnie w drugim na bilety. Bilety oddaje się przy wejściu do autokaru, a kartkę w trakcie podróży przewodnikowi. W biurze znajduje się wiele stanowisk obsługi i podróżnych, przez co trudno zorientować się gdzie podejść – najlepszy sposób to pokazać obsłudze to co ma się w rękach, a obsługa dalej pokieruje:)
Wycieczka kosztowała 29 USD/osobę – w autokarze było nas łącznie 20-25 osób.
Przewodnikiem naszej wycieczki jest Wietnamczyk, mówiący dosyć śmieszną, ale zrozumiałą angielszczyzną. Prawdopodobnie ze względu na specyfikę języka wietnamskiego, nie są oni w stanie wymówić niektórych angielskich słów np. “part” to “pa”, “six” to “sich”.
Ruszamy w drogę. Wyjeżdżamy z Ho Chi Minh City, dzielnie przebijając się przez korki – w końcu autobus to praktycznie największy pojazd na ulicy, przez co ma “pierwszeństwo” w poruszaniu się :)
W trakcie jazdy podziwialiśmy krajobrazy. Ciekawą rzeczą są spotykane na przydomowym polach groby bliskich – nie ma chyba ogólnych cmentarzy, tylko ludzie chowają bliskim na terenie własnej ziemi
Po drodze zjedliśmy kupione wcześniej w piekarni croissanty z… fasolką :)
Dojeżdżamy do Mekongu, tuż przed zmianą środka transportu mamy kilkanaście minut przerwy na toaletę.
Płyniemy łódką, szeroką rzeczką, która potem okaże się nie być główną odnogą Mekongu, a jedynie węższą (a mimo to szeroką) odnogą.
Płyniemy tak sobie kilkanaście minut i docieramy do pierwszy przystanku na naszej wodnej trasie, czyli fabryki…. cegieł.
Po minach Amerykanów z naszej grupy, widać zdziwienie kiedy dowiadują się, iż cegły wcale nie biorą się z Wal-Martu, ale z cegielni :)
Jedna uwaga do naszej łodzi – podczas gdy płynie wydaje z siebie jednostajny dźwięk typu pyrk-pyrk-pyrk, który to momentalnie mnie usypia i muszą walczyć sam ze sobą, aby się usnąć :)
Krowa opanowała stado kokosów:
Po jakimś czasie dotarliśmy do pierwszego przystanku – degustacji owoców i nie tylko. Dostaliśmy po mini szklaneczce herbaty z miodem, pojawiła się tez pani z plastrem miodu prosto z ula (z pszczołami), niestety ponoć dzisiaj pszczoły były “złe” i nie można było sobie ich potrzymać :)
Dane nam było posłuchać muzyki dla ludu.
W końcu docieramy do fabryki cukierków kokosowych – dostajemy do spróbowania jeszcze ciepły kawałek, który to zaraz miał się znaleźć w jednym z papierków, a następnie w opakowaniu. Godne podziwu jest jak szybko dziewczyna zawijała cukierki – a świstak siedział i zawijał sreberka:)
Oczywiście obok “pokazowej fabryczki” znajduje się mini-sklepik, czy lada, gdzie możemy znaleźć rzeczy przeznaczone na sprzedaż.
Cukierki są w promocji – kup 5 opakowań, a kolejne 1 dostaniesz gratis. Aż takim miłośnikiem nie jestem, więc kupujemy 3 opakowania: “czyste” kokosowe, orzechowo-kokosowe oraz imbirow0-kokosowe (dla Stefci – miłośniczki imbirowych rzeczy).
Każde opakowanie – 280g, czyli 40 cukierków o wymiarach mniej więcej 2×3 cm kosztuje 25 000 VND, czyli jakieś 4 PLN.
Ciekawe czy gdzieś w sklepie znajdziemy je taniej :)
Całość doprawiamy sobie mleczkiem kokosowym, oczywiście prosto z kokosa (koszt 15 000 VND).
Następuje zmiana środku transportu – z łódki przesiadamy się na 7-osobowe motocykle z “paką”, którym to śmigamy na miejsce obiadu (nazywanego lunchem). Miło było wywietrzyć paszki:)
Lunch zawarty w cenie wycieczki, składa się z wietnamskiej zupy, jednej specjalnie dla nas zawiniętej nute/note – pseudosajgonki (z farszem rybno-warzywnym) oraz 2 malutkich tradycyjnych smażonych sajgonek.
Na stoliku towarzyszy nam ryba (panga??), którą także możemy znaleźć w naszych pseudo-sajgonkach oraz którą dodajemy sobie do zupy.
Natomiast pod stolikiem towarzyszy nam wietnamski Burek, który już chyba jest nauczony “czarować” jedzonko od turystów. I tym razem dostaje od nas małe co nieco.
Po obiedzie była chwila na hamaku:)
Nie dane nam było długo wypocząć trzeba było wsiąść z powrotem na łódkę i udaliśmy się do autokaru, który zawiózł nas do Can Tho, miasto nazywane stolicą Mekongu. Jadąc ponad 2 godziny zjedliśmy ryżowe zawijańce w liściu bananowca. Jeden z bananem i masą owocową, drugi z kokosem. Ten drugi smakował jak Bounty tylko zawinięty w ryżową fioletową papkę.
Dotarliśmy do naszego hotelu w Can Tho – widok z okna na czwartym piętrze:
Po zameldowaniu ruszyliśmy na miasto. Ponieważ nasz hotel leży ponad km od centrum miasta udaliśmy się na spacer nad rzekę. W koło mnóstwo sklepów, przenośnych stoisk z jedzeniem, jajkami, owocami, stanikami, butami, ciuchami itd. Zestawy pałeczek i miseczek zapierają dech w piersiach -wszystkie chciałoby się mieć:)
Zaciekawił nam mały grill zrobiony z wiaderka na którym chłopak grillował coś zawiniętego w liść (chyba winogrona) – oczywiście spróbowaliśmy. Dobre:)
Poszliśmy się poszwędać po okolicznych uliczkach poszukując tubylczego baru:) Znaleźliśmy i do tego z obsługa od razu zaprowadziła nas do pomieszczenia z klimatyzacją.
Z menu obrazkowego wybraliśmy zupę z kawałki mięsa oraz smażoną żabę z przyprawami. Niestety po raz kolejny danie było niedostępne :(
Skończyło się na grubym kawałku boczku w bardzo dobrym sosie + wielki talerz ryżu. Tradycyjnie do tego wzięliśmy piwo Tiger (Sai Gonu nie mieli) i kokos.
Do zestawu z boczkiem dostałem jajko bez skorupki. Ale nie było to zwykle jajko – o ile w środku żółtko było żółte, o tyle białko było ciemne. W smaku też było inne – w dodatku trochę gumowate, ale bardzo dobre!
Bardzo nam to smakowało, ale przyszła pora iść spać – jutro wstajemy na 7.00 na śniadanie.
Przy wyjściu dwulatek prowadzących bar chciało się z nami przywitać, ale się zawstydziło i tylko patrzyło na nas z ciekawością:) Szef natomiast pobiegł za nami i zwrócił uwagę, że mamy chować pieniądze. Wszędzie w hotelach, przy sklepach znajdziemy znaki uczulające na złodziei i dające wskazówki jak trzymać torby i plecaki.
W drodze do hotelu spostrzegliśmy coś w rodzaju mega tłumu w markecie Co.op – postanowiliśmy tam wejść. Po chwili poczuliśmy się tak jak w Chinach – połowa ludzi na nas się patrzy :)
Przechodząc korytarzami w sklepie, kątem oka można było zobaczyć, że każdy ukradkiem się na nas spoglądał. Jedno z dzieci chciało nawet ukradkiem dotknąć Stefcię (chyba po to, aby się przekonać że nie gryzie :) ale niestety zrezygnowało.
Ponownie czuliśmy się jak w zoo. Udało nam się kupić wodę i piwo na wieczór, po czym udaliśmy się już do hotelu.
Na dobranoc wypiliśmy po Sai Gonie, włączyliśmy dziwny wietnamski film w TV z napisami chińskimi oraz angielskimi i poszliśmy spać.
O 6.33 hotel zafundował nam telefoniczną pobudkę :)
O 7.00 wymeldowaliśmy się z hotelu i zjedliśmy śniadanie – do wyboru było kilka rodzajów makaronu oraz bagietki i kilka innych standardowych śniadaniowych potraw. Oczywiście były warzywa w sosie rybnym, który jest bardzo specyficzny i mało kto go trawi z turystów:)
Pół godziny później ruszamy w kierunku “pływającego rynku” (aka floating market) – czyli wymiany handlowej między mieszkańcami regionu, przy czym odbywa się ona na łódkach na środku rzeki.
Rzeczna stacja benzynowa :)
Nowy sposób kierowania łodzią:
Krowa też tu była:
Łódkowa kura:
Nasza opinia na temat “pływającego rynku”: ‘no fajny jest, ale dupy nie urywa…’ :)
Kolejna punkty wycieczki to degustacja owoców (i herbatki) oraz spacer brzegiem rzeki i wizyta w owocowym ogrodzie.
Krowa: Tutaj siedziałam i wykałaczki zajadałam:)
Największy most otwarty w 2010, który pozwala się przedostać przez Mekong bez używania przeprawy promowej. Ponoć w szczycie ruchu na prom czekało się około 1-2-3 godziny! Teraz przez most przejeżdża się w kilka minut :)
Na samym końcu popłynęliśmy do restauracji, w której można było sobie zjeść obiadek (niewliczony w koszt wycieczki).
Wzięliśmy po piwie oraz kwiaty dyni z czosnkiem i zieleniną:
Nowy kolega Krowy:
“Wieeeelki” jaszczur na psie:
Nadszedł koniec naszej wycieczki – droga powrotna do Sajgonu zajęła nam kilka godzin – na miejscu byliśmy bodajże koło 18.
Wróciliśmy do hotelu, by po chwili udać się z powrotem na miasto. Po spacerze po okolicy (gdzie nie widzieliśmy białego człeka) postanowiliśmy zakończyć dzień jedzeniem.
Po drodze weszliśmy do knajpy z dużą ilością lokalnych ludzi w środku. Stefcia na chybił trafił z menu tekstowego (bez obrazków) wylosowała coś takiego:
Tym cosiem okazała się wołowina z sardynką, jajkiem, kawałkiem bliżej niezidentyfikowanego mięsa oraz frytkami i zestawem zieleniny. Pychota :)
Do tego lody:
Kilka uliczek dalej zjedliśmy jeszcze kasztany (9 000 VND) :
Oraz śmieszną bagietkę – długą na 30 cm i szeroką na… 2-3 cm – nadziewaną jakimś mięsem (w tle budka ze sprzedawcą):
Dzień się skończył i pora spać – jutro w planach któreś z muzeum oraz coś innego – nie wiemy jeszcze co…
P.S. Zna ktoś sprawdzone miejsce w Hanoi, Hoi An, Hue albo Da Nangu, gdzie można zjeść psa?
(Kilka słów wyjaśnienia co do powyższego zdania, bo chyba nie każdy je zakumał od razu i wiele osób się zbulwersowało. Nie bronię tutaj zjadaczy psów, czy też sposób w jakie zostają “przyrządzone”, ale nie wiem czemu niektórzy szukają tutaj sensacji typu – “on był w Azji, on chciał zjeść psa, on jest niedobry!”
Proszę nie obrzucać się wzajemnie błotem (przeciwnicy vs obrońcy) gdyż nie ma to sensu – akurat w tej sprawie nie da rady pogodzić tych dwóch przeciwstawnych opinii”
P.S.2 A tak na serio to nie wiem czy świadomie byłbym w stanie zjeść psa.
Czekam na więcej :)
Aaa Lody były o smaku owocu red dragon i taro:)
Napiszcie proszę ile kosztowała wycieczka na deltę Mekongu? Koszt na osobę ;)) Za pół roku też tam będziemy:)
veeerrrriiii najś!!! ;)
A czy duriana już próbowaliście?
Najlepszy jest “nowy kolega” KROWY :) hehe
Cukierki kosztuja 15.000 VND w dowolnym sklepie spozywczym w nieturystycznej i niecentralnej/niedrogiej czesci sajgonu. Jesli to, co jest na fotce nazwales pseudosajgonka i bylo na zimno, to to jest tradycyjny springrolls z poludnia:) Malych i smazonych sprobujecie w roznych wariantach na polnocy. Fasolka jest tradycyjnym skladnikiem azjatyckich deserow, wiec nie ma co sie dziwic, ze jest w croissancie. Takie francusko-azjatyckie polaczenia w kulinariach na poludniu widac czesto. Co do knajpy – jesli koniecznie chcecie, lepiej pojsc tam w Hanoi z jakims lokalnym. O ile ulice, gdzie sa takie knajpy, spokojnie sami znajdziecie, o tyle jesli nie wiecie jak to ma smakowac i wygladac, to lepiej byc w towarzystwie Wietnamczyka. Pozdrawiam i z przyjemnoscia patzre na Wietnam na Waszych fotkach:)
Hej, jak byłem w Ha Noi na delegacji to nasz agent powiedział mi, że psa w Wietnamie można jeść tylko w określonych miesiącach w roku. Ja nie trafiłem w ten miesiąc, jeśli wam się udało to na pewno w hotelowej recepcji będą mogli wam w tym pomoc. Wiem też, że psa spożywa się zazwyczaj w postaci potrawki/gulaszu robionego w specjalnym kociołku a całe danie je się w kilka osób i oczywiście spożywa się przy tym sporą ilość alkoholu (ryżówka rox!). Ogólnie jest to podobno tłuste mięso (?) a najlepszym kęsem jest polędwica, która podobno jest naprawdę wyśmienita (reszta psa taka sobie:)).
Zapomniałem dodać – smacznego!!:D
widze że jedliście stuletnie jaja kacze?
zmacznego:)
aaa trafiliście do najlepszej wołowinki w mieście. Gratulacje, bo mięsko mają tam przepyszne (są 2 albo 3 takie lokale w Sajgonie, tak więc to już prawie jak “sieć” :-)
Proponuję zamówić tam klasyczną wołowinkę w sosie własnym – kawał rewelacyjnego, soczystego, skwierczącego na tej żeliwnej blaszce mięsa + swojskie frytki. Jeszcze dziś czuję ten smak…
Wielki most nad deltą Mekongu pamiętam, jak jeszcze był w budowie. Wjechaliśmy tam swego czasu skuterkami, ale w pewnym momencie się “urywał” i robotnicy dalej nas nie puścili. Trzeba było wracać promem…
hm. myślę że post scriptum to kilka procent czytelników mniej. wrzuć jeszcze fotki jak się tymi psami zajadasz to już zupełnie zrobisz szał.
Bardzo ciekawe refleksje na temat tamtejszej kuchni, owszem, mam nadzieję że nie dostaniecie sraczki z jej powodu.
Jak dla mnie trochę mało wgłębiające podejście do ludzi, kultury, otoczenia podejście do podróży.
Z tą krową to może za 1. razem była fajna wstawka, ale potem… . I proszę, nie jedźcie biednego pieska! Wprawdzie to nie w waszych rękach zginie, ale czułbym się za to odpowiedzialny jedząc go. Zobaczcie jak naprawdę się tam żyje, przeżyjcie przygodę, bawcie się, pomedytujcie. Tego wam życzę. Pozdrawiam :)
PSA? Do widzenia :( :( :(
Z psem to się nie popisałeś, proponuję zejść własnego tego, o którym piszesz na początku relacji.
@LK niestety Cherry została w Polsce :)
@Becia 29USD/osobe, w opcji “duza grupa” czyli z innymi turystami. W cenie wszystko co opisane w tekscie, z wyj. tego ostatniego obiadu za ktory placi sie samemu.
@Mario Będąc w Chinach dowiedzieliśmy się, że jedzenie psa traktują jak w Polsce jedzenie królika. Mięso ma właściwości zdrowotne, daje odporność na różne choroby. Koleżance z wycieczką zupę z psa podali z wielkim przejęciem jak byli jesienią w górach. Czy tak też jest w Wietnami? Wiele psów biega, widać lubią Chihuahua i szpice (również w ubrankach).
Co do jedzenia psa, sądzę, że jak człowiek nie wie co to za mięso to zje bo głodny, a jak się dowie że to było psie mięso, to wtedy jest po ptakach:( Często nie wiemy jakie mięso podają – i chyba lepiej nie wiedzieć:)
@Marcin Sajgon i medytacja? szczerze trudno o to. Nawet pagody są murowane (dziś idziemy oglądać pozostałe z nadzieją na tradycyjne zabudowy z klimatem (jak w Chinach). W tłumie motocykli trzeba by było być bardzo dobrym w medytacji. Choć widząc dzieci siedzące na chodniku i się uczące w tym hałasie to oni to potrafią – wyłączyć się od tego tłumu.
Myślałam że delta będzie miejscem spokojnym, że wywiozą nas do tej dzikiej części- ale nie dane nam było:( Nad czym mocno ubolewam. Płynięcie było uspokajające, ale to nie to czego bym chciała. Musimy sami sobie taką wycieczkę zaplanować kilka dni w “buszu” z plecakami:)
@rt Duriana próbowaliśmy w Chinach i nas nie zachwycił. W konsystencji budyniowy, więc poszukujemy i smakujemy innych owoców – odhaczamy z listy owoców Wietnamu:)
ojj tylko pozazdrościć Wam można;) też jestem ciekawa ile Wam wyszło na osobe? i to z jakiegos biura czy sami wszyscy zorganizowaliscie:D:P tak zapytam?:) pozdrawiam
PS. Smacznego psa. Najlepiej własnego.
Ja tam wegetarianinem nie jestem ale jak zobaczyłem tam psy to choć wiele jadłem jakoś nie zdecydowałbym się. W naszej kulturze wydaje mi się to niestosowne. Oni to tam wszystko jedzą. Ja psa nie mam ale i tak bym go nie zjadł. Ale nie oceniam każdy robi co chce. W lokalnych kanjpach wszystko zjesz i znajdziesz pytanie tylko czy żołądek to wytrzyma.
Psa zjedliśmy w Hue. Rykszarz woził nas przez pare godzin (10zł/os) w poszukiwaniu węża, niestety wężowa knajpa się zwinęła więc w ramach rekompensaty zabrał nas do jakiegoś obskurnego domu z brudnymi stolikami i kuchnia w ktorej na hakach wisialy azorki. Samo psie mięso jest raczej nieciekawe (stary schab) ale najgorszy był sos (z psią krwią) oraz gulasz z żeberkami. Psa wyjątkowo nie polecamy, jest niedobry (nawet przecietni Wientamczycy traktuja to danie jako dziwadlo) a eko-napinaczy serdecznie pozdrawiamy : )
http://www.facebook.com/media/set/?set=a.1625639250867.89296.1533113894&type=3#!/photo.php?fbid=1625641650927&set=a.1625639250867.89296.1533113894&type=3&theater
A co ma powiedzieć Hindus na wycieczce w Polsce? Wszędzie (w każdym mięsnym) całe krowy przerobione na mięso….
Po za tym nikt tutaj nie pisał, że będę jadł psa (tym bardziej, że ciężko dostać porcję dla 1 osoby)
@Fyff,co maja do tego eko-napinacze?To raczej problem jest w Tobie ze zjadasz najlepszego przyjaciela czlowieka.I brak zasad bo zapewnie zostales wychowany w PL a wiec w kregu kulinarnym gdzie nie spozywamy psow.
@Mleko to kwestia twojego wyboru a nie co masz powiedziec.Nie chcesz to nie jesz.I taki wybor ma hindus w PL.
@mleko – Nie wiem co Hindus na wycieczce w Polsce powinien zrobić. Wiem czego nie zrobi – nie będzie prawie pierwszego dnia łaził po mieście wybierając restaurację w której będzie mógł skosztować wołowiny.
Zacznę od tego, że gatunek psa hodowany w azjatyckich krajach na mięso (nie wbrew stereotypom nie smaży się psów z łapanki z ulicy) ma tyle wspólnego z moim kanapowym jamnikiem co świnka morska ze świnią. Mówienie tu o jakimś kodzie moralnym czy zasadach w tym wypadku jest bez sensu poniewaz tak sytuacja nie ma żadnego odniesienia do kraju w którym się wychowałem, u nas tego po prostu nie ma i dlatego jest to dla mnie ciekawe. Faktycznie nie zdążyłem się może zaprzyjaźnić z tym ‘przyjacielem człowieka’ nim go zjadłem, podobnie było z wężami, robakami, płodami kurczaków/kaczek w niewyklutych jajkach, a mówiąc o eko-napinaczach mam na myśli osoby których głównym celem (zwłaszcza w internecie) jest szukanie dziury w całym pod pretekstem prawd natchnionych. Jadę, odkrywam, poznaję i problemów z tym nie mam.
@Fyff – przyznam że dużej części Twojej wypowiedzi nie rozumiem ale przyjmuję że to wynika z tego że wychowałeś się w innym kraju niż Polska i trochę tak piszesz nie po polsku. Nie wiem gdzie się wychowałeś i o jakim kodzie moralnym mówisz. We wszystkich “cywilizowanych” krajach znęcanie się nad zwierzętami domowymi (takimi są psy jakbyś nie wiedział) jest zabronione przez prawo nie mówiąc już o ich uśmiercaniu w celu konsumpcyjnym. Jeżeli Twój kod moralny odbiega od zasad kodeksu karnego to prawdopodobnie kiedyś będziesz miał z tym problem. Nie wiem jak dla innych, ale dla mnie jedzenie psa jest odrażające. Chwalenie się publiczne tym że się psa zjadło – wiedząc że wzbudzi to niechęć i niesmak – to przejaw psychicznej choroby. Robienie sobie zdjęć podczas konsumpcji psa świadczy o totalnym wyrachowaniu albo to przejaw idiotyzmu. Brak słów dla faktu publikowania takich treści w internecie i przesyłania do nich linków. Nie wiem tylko dlaczego próbujesz przekonywać że pies hodowlany i kanapowy to inny pies. To ten sam pies więc możesz z czystym sumieniem na obiad dzisiaj skonsumować swojego jamnika. Tylko nie zapomnij sobie fotki zrobić i wrzucić do sieci. Wtedy prokurator postawi Ci zarzuty i następnym Twoim celem podróży będzie (o ile teraz mieszkasz w Polsce) jedno z polskich więzień. Jak Ci tyłek przetrzepią to będę miał frajdę: Jadę, odkrywam, poznaję i problemów z tym nie mam. Tam Ci głąbie znajdą “dziurę” (w całym).
przyznam mam z tym wątkiem problem – piekielnie lubię ten portal i uważam że jest świetny. Mam nadzieję że suma sumarum mleko psa nie zje i nie będzie szukał restauracji gdzie podają psie mięso. i że to post scriptum to jakiś mało udany żart.
@Szycha – często bywa tak, że osoby mało (i bardzo mało) inteligentne są bezgranicznie przekonane o swojej nieomylności a w związku z tym, że jako taka osoba w powyższym poście się zaprezentowałeś, odpuszczę sobie próbę wytłumaczenia Tobie różnicy między znęcaniem się a hodowlą zwierząt dla mięsa bo to zuuuupełnie inny temat. Tak się składa, że wietnamskiego prawa nie złamałem, a Twoja opinia wybitnie mnie nie interesuje. Link opisałem, kliknąłeś, nie spodobało się, Twój problem (przestrzegam więc osoby podobnie myślące).
Kwestii, że nie umiesz czytać (gdzie napisałem, że nie wychowałem się w Polsce?) nie będę drążyć, ale fakt zwyzywania mnie od wyrachowanych idiotów już powzolę sobie skomentować. Po zapoznaniu się z Twoją wypowiedzią mam podstawy aby uważać Cię za mało inteligentną, spiętą, zakompleksioną i wyjątkowo gburną osobą o niezwykle zamkniętym umyśle. Nie zdziwię się jeśli Mleko nie powróci już do tematu jedzenia psów, bo jak się okazuje ekstremalna potrzeba politycznej poprawności dotarła także do jego forum.
Wątek będę w dalszym ciągu przeglądać z zazdrością, bo choć w Wietnamie byłem już dwukrotnie to pewnie tam jeszcze kiedyś pojadę, głównie przez czekające tam na turystów ciekawostki – nie tylko kulinarne. Samych pozytywnych wrażeń życzę i czekam na dalszą część relacji!
Kolejna cześć relacji wlasnie została wrzucona :)
I proszę zakończyć “psią” kłótnię :)
Dziękuje i zapraszam do lektury
Ok, lubie Mlecznepodroze.pl, ale relacja jest fatalna. Poczawszy od zdjec – zbyt czesto jak dla mnie widze ‘geby’ na tle ‘widoczkow’, konczac na tej infantylnej krowie, ktora zabawna byla tylko za pierwszym razem (no chyba, ze ktos ta krowe sponsoruje i trzeba ja wtryniac wszedzie, gdzie sie da-lub nie da). Druga sprawa to: ‘obiadki’. Zdrabniam celowo-to chyba przypadlosc autorow. Dziwi mnie to, bo wygladaja na doroslych ludzi i pisza, zdaje sie rowniez dla ‘duzych’, wiec nie do konca rozumiem ta potrzebe zdrabniania czego sie da. Opis kazdego spozytego posilku jest lamerski: kazdy kto choc raz byl w Azji, doskonale wie jak to od kuchni (sic!) wyglada, wiec fotografowanie kazdego kesa jest po prostu nudne. Dodatkowo wychodza braki w przygotowaniu sie do podrozy ( ‘Znacie jakies miejsca, gdzie bla bla bla w bla bla bla’). Wszystko jest w necie, tylko trzeba poswiecic troche czasu przed wyjazdem na odkopanie watkow z roznych forow, blogow etc. Watek o psie, o ktorym ofc nikt nie pisze, ze ma zamiar go zjesc (po co w takim razie pytac o miejsce, gdzie mozna to zrobic? Aaa, ale ze mnie glupek, zapewne Mleko zapragnal zrobic zdjecie krowie przy knajpie, gdzie sie psine serwuje. Teraz juz wiem…) no i na koniec dobila mnie puenta jednego z komentujacych: ‘Jade, odkrywam, poznaje i problemow z tym nie mam’. Rece opadaja. Zapewne podrozujac po Tajlandii ‘odkryl i nie mial problemow’ z prostytutkami wszelakiego wieku i masci- badz co badz wielopietrowe domy publiczne na wyspie Phuket tez uchodza za ‘lokalna specjalnosc’. Trza sprobowac. Bezkrytycznie, bezrefleksyjnie. Wszystkiego. Amen. Reasumujac, do niepoczytania. Z blogow, wszystkim laknacym rzeczowych informacji podanych w pysznym sosie polecam Loswiaheros.
Hoi An – nic szczególnego na 1, max 2 dni.
@Olga
1) Krowa z nami podróżuje już od jakiegoś czasu, więc pojawiała się, pojawia się i będzie się pojawiać na niektórych zdjęciach
2) Lubimy jeść, wiec jak się to dało zobaczyć np w naszej relacji z Chin, dużo piszemy o jedzeniu i robimy jego zdjęcia.
3) “kazdy kto choc raz byl w Azji, doskonale wie jak to od kuchni (sic!) wyglada”
Dużo osób NIE BYŁO, więc NIE WIEDZĄ jak to wygląda :)
4) “?Znacie jakies miejsca, gdzie bla bla bla w bla bla bla”
Nie kumam – spytałem się raptem o psa i już jestem nieprzygotowany do podróży?
5) Nikt Ciebie nie zmusza do czytania :)
@Wiola 29USD/osobę, grupa około 20-25 w autokarze
Można było chyba trochę taniej (potem widziałem niższe ceny) ale nie było czasu na chodzenie i szukania 2 USD oszczędności (szkoda nam było czasu)
Z powodu psa – od dzisiaj czytam wyłącznie stronę na “f”.Można apelować o zaprzestanie dyskusji – sorry, mleko sie rozlało i wyszła słoma z butów.
@Mleko jak dla mnie relacja ekstra:)
jade w listopadzie i takie coś robi mi smak:)
nie zwracaj uwagi na komentarze od “tych co byli i doskonale wszystko wiedzą” ja nie byłem i z przyjemnością czytam i oglądam zdjęcia, tak samo jak z przyjemnością patrze na ceny tych potraw;)
@Do komentujacych: kazdy zwiedza jak chce, jeden jezdzi na wycieczki inny wszystko sam woli robic/zalatwiac:) jeden woli wielkie miasta inny małe wsie na uboczu, dlatego kazda relacja jest inna. Nie ukrywam ze jest to podobny sposob zwiedzania do mojego:) Czy jest płytka czy głęboka co za różnica, Mleko ma się czuć dobrze na podróży i tyle:)
Ja wiem że to wakacje, ale te czarne skarpety do butów i krótkich spodenki wyglądają okropnie :-)
Pozdrawiam i miłego szwędanią.
Raf , rozpierdolil…. mi rzęsy, człowieku czy ty nie masz innego problemu? Jaki interesujesz się moda to kup sobie jakieś czasopismo kobiece
Szycha dlaczego jest tak ograniczona ? Kazdy jest wolna osoba i robi co chce ?
Psie mieso je sie pod koniec miesiaca kalendarzowego (ksiezycowego). Ma to zapewnic pomyslnosc w interesach. Kilka zdjec z targu w Bac Ha: http://mrowisko.wordpress.com/2011/04/22/psy-z-bac-ha/ Konsumpcja nie bylam zainteresowana ale w Can Cau nie dalo sie ukryc co ladowalo na talerzu tubylcow. Dla fanow imbirow polecam sklepik z kandyzowanym imbirem i nie tylko w Hanoi. Szczegoly tutaj:
http://mrowisko.wordpress.com/2011/04/11/informacje-praktyczne-wietnam-2011/
@ Olga
Jak nie masz co robić, to nie rób tego tutaj.
ciagle czekam na więcej i więcej:))) pozdrawiam i wasz piesek ma się superrrr:P
kolego od medytacji: medytuje sie na jodze a nie na wakacjach:P
@fyff. Masz rację ? nie próbuj mi nic tłumaczyć ? nic nie zrozumiem bo nie mam fakultetu z psychiatrii a tylko taki fakultet uprawdopodabnia możliwość nawiązania kontaktu z Tobą. Nie napisałeś że nie urodziłeś się w Polsce jednak piszesz takie bzdury które wydawało mi się wynikają z faktu że wychowałeś się na Księżycu. Przepraszam jeśli popełniłem błąd. Drugą możliwością usprawiedliwiającą Twoje chore poglądy jest to że jesteś zwyrodnialcem. Mogę zostać przy tej opinii ? wszystko mi jedno. ?U mnie tego nie ma dlatego to jest dla mnie ciekawe? ? proponuję poszukać jakiegoś plemienia kanibali ? czy to też Cię ciekawi? Mam dla Ciebie też smutną informację ? podobno psie mięso jest smaczne. Nie wiem co za gó..no jadłeś na swojej super wycieczce. Pies raczej to nie był.
@Leszek W społeczeństwie obowiązują normy prawne i etyczne. Więc nie jest tak że każdy robi co chce. Jeżeli ktoś koniecznie musi jeść psy ? niech do Wietnamu jedzie i psy je. Jednak za łamanie norm etycznych w naszym kraju uważam wrzucanie do sieci pikantnych opisów z tego ?rytuału? i pośrednie zmuszanie ludzi czytających o podróżach do czytania tego typu treści.
skąd te znaki zapytania? Bardzo się cieszę że jednak mleko psa nie zje :)
Czytałam, czytam i nadal czytać będę….;) Uwielbiam podróżować, aczkolwiek osobiście nie potrafię znaleźć więcej wolnego czasu niż raz do roku na większe wyprawy dlatego z niecierpliwością śledzę i czekam na kolejne wpisy. Pozdrawiam:)
Szycha widzę ze jest bardzo ograniczony umysłowo i dyskusja z Toba niema najmniejszego sensu . Zanim zaczniesz używać słowa kanibalizm przeczytaj co ono znaczy. Jak Ci się coś nie podoba to nie musisz tego czytać ,jesteś wolny człowiek aczkolwiek trochę …. Dziękuje mleko za te opisy Twojej podroży .
Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak wielu niedoruchanych hejterów czytuje mlecznepodroze.pl. Jestem pod wrażeniem.
@leszek dla każdego kto uważa że konsumpcja psów jest czymś normalnym mogę być ograniczony umysłowo. nie dbam o to. portal nazywa się “mleczne podróże” więc chciałbym czytać o podróżach a niekoniecznie makabrycznych upodobaniach kulinarnych fyfa. Jeśli uważasz że można przed przeczytaniem stwierdzić czy chcesz to czytać czy nie – to już jest Twój problem. EOT.
W Lonely Planet czytałem, że w Hanoi jest jakaś ulica, na której są knajpy serwujące psy.
Jednak to miało coś wspólnego z fazą księzyca i jest taki moment, kiedy są pozamykane bo zjedzenie wtedy psa wróży pecha.
Nie łapię czemu tyle osób się oburza na myśl o zjedzeniu psa. Przecież to takie samo zwierze jak świnka. Pies nie jest gatunkiem zagrożonym, wiec kwestie niemoralności mozna sobie darować.