Home relacja Chiny 2011 – relacja “na żywo” z podróży – część 3 (Szanghaj, Suzhou i chińskie radiowozy…)

Chiny 2011 – relacja “na żywo” z podróży – część 3 (Szanghaj, Suzhou i chińskie radiowozy…)

Zapraszam do trzeciej części relacji z podróży po Chinach. Przejazd do Szanghaju zaowocował nową częścią relacji :) Jeśli dopiero teraz trafiłeś, zapoznaj się z pierwszą częścią relacji, w której piszemy o przelocie z Polski oraz dwóch pierwszych dniach w Pekinie: KLIK, drugiej części opisującej pobyt w Kantonie (Guangzhou): KLIK oraz czwartej z Jinan i okolic: KLIK

Aktualizacja 2011.06.14, 20:50: Ostatni dzień w Szanghaju…

Aktualizacja 2011.06.12, 22:00: Całodniowa wycieczka do Suzhou, czyli pociągiem 317 km/h, widok z pagody na miasto oraz słów kilka o przejażdżce radiowozem chińskiej policji oraz ratowaniu zupy ze skanera w metrze :)

Aktualizacja 2011.06.10, 20:00: 
Jesteśmy w Szanghaju, nawet daje radę, ale chcemy stąd uciekać!

Szanghaj przywitał nas…. deszczem oraz temperaturą 22-24 stopni, czyli dobre dziesięć stopni mniej niż było w Kantonie. Co za tym idzie człowiek nie pocił się, jednak był mokry od deszczu :) Podjechaliśmy metrem na właściwą stację (2 przesiadki) i powędrowaliśmy razem z Czarną (walizką) do hotelu. Hotel mieści się raptem 200m od rzeki i Bundu na skrzyżowaniu ulic Mao Jia Yuan i Zhongshan. Nazywa Hanting Hotel i jest częścią większej sieci hoteli. Dzięki serwisowi elong.net udało nam się nabyć w nim pokój za cenę 100 RMB (45 PLN). Pokój miał być “no window” okazał się jednak pokojem z oknem :) Tutejszy internet także działa całkiem dobrze. Szybki prysznic i na miasto.

Na mieście znowu prysznic, tym razem dzięki temu, iż ciągle pada deszcze. Poszliśmy główną drogą Zhongshan w stronę północy i miejsca i gdzie miała się znajdować informacja. Okazało się, iż owszem jest, ale nieczynna, tzn Pan Chińczyk z informacji prawdopodobnie miał przerwę. Udaliśmy się na najbardziej znaną ulicę Szanghaju, czyli Nanjin Road. Ulica sklepów i zakupów. Sama komeracja. W drodze na nią mijamy sklepy Dżordże Armaniego, Dolcze Gadany i innych, pełno siedzib banków w coraz to wyższych wieżowcach. Z drugiej strony rzeki nieśmiało widać (przez chmury deszczowe) budynki znajdujące się na Pudongu, specjalnej strefy ekonomicznej, która dzięki temu osiągnęła już większe znaczenie niż Bund. Dotarliśmy na Nanjin Road.

Komercja i nic więcej. Same firmowe sklepu z cenami wyższymi niż w Polsce, dla nas nic ciekawego. Na początku ulicy dwie rzeźby i koniec. Co chwila jakiś Pan Chińczyk albo Pani Chińczyk biegnie i proponuje: albo “szopink” albo “łocz” albo “restaurant”, których de facto jest mało. Tzn mało jest tych ciekawych. W połowie ulicy łapie nas deszcz. Po krótkiej wizycie w McD (mój ulubiony shake za 6 7 RMB:D)  wracamy na ulicę i kupujemy od Pana Chińczyka z parasolami parasol. Nasz parasol jest pomarańczowo-czarny i jest firmy Garbani :D Prawie jak Dżordż. Kosztował całe 10 RMB, czyli raptem 4.5 PLN. Już nie pada – teraz leje.

Po drodze zupełnie przypadkiem spotkaliśmy dwójkę… Polaków z wielkopolski. W Chinach są już dwa tygodnie, dzisiaj w nocy wyladują do Polski. Co prawda w Chinach byli w wielu miastach, niestety w celach biznesowych, więc nie zobaczyli za dużo…

Znaleźliśmy w końcu aptekę, której szukaliśmy w celu znalezienia konkretnego i bardzo specyficznego leku. Obalamy kolejny mit – z Chińczykami w mieście idzie się dogadać. Znalazła się nawet miła Pani Chinka z obsługi, która bardzo dobrze szprechała po angielsku. Oczywiście dostaliśmy chiński odpowiednik polskiego leku :) //ucinając spekulacje – nie było to lek na żołądek ani viagra :P

Postanowiliśmy jednak działać “po swojemu” i zejść z tej komercyjnej i turystycznego i obrzydliwej ulicy. Poszliśmy w jakieś boczne uliczki i od razu zaczęło się robić “normalnie” U zbiegu ulic Guangxi i Shantou znaleźliśmy “zupiarnię”. Miejsce gdzie wybiera się albo gotową zupę albo składniki z lodówki i z nich Pani Chinki kucharki robią zupę. Stefcia wybrała za nas dwie zupy z menu. Obydwie okazały się zupami z pierożkami. Ale jakież były pyszne! I jak się najedliśmy! Porcje były ogromne – a wszystko to za łącznie raptem 21 RMB (9 PLN)! Idąc dalej znaleźliśmy kilka innych sklepów i barów. Kupiliśmy zapasy na wieczór (w tym chińskie wino za 22 RMB) i poszliśmy do hotelu idąc nabrzeżem Bundu. Wypogodziło się (choć dalej kropiło) i było już widać drugi brzeg, wieżowce na Pudongu oraz przycumowane do brzegu promy.

Nie zostaniemy tutaj długo – jutro przenosimy się na dwie noce do drugiego hotelu, natomiast pojutrze (czyli w niedzielę 12 czerwca) jedziemy porannym (przed 8.00) pociągiem do Suzhou, zwiedzić tamtejsze ogrody i inne ciekawostki, wieczorem (ok 21) wracamy do Szanghaju, także pociągiem. Natomiast 13-stego rano wymeldowujemy się z hotelu i wieczorem o 20:14 z dworca Shanghai South ruszamy w ponad 11-sto godzinną podróż do Jinan.

Aktualizacja 2011.06.11, 21:00:
W Szanghaju dalej pada, ale to nie przeszkadza w jedzeniu :)

No bo niby czemu ma przeszkadzać? Z samego ranka wymeldowaliśmy się z hotelu i pognaliśmy do Motelu 168 na ulicy Jin Ling (stacja metra Dashling jakieś 200m od hotelu). Zameldowaliśmy się na 2 noce – dwie osobne rezerwacji z expedia.com, każda z nich oczywiście z voucherem obniżającym cenę o 25 USD – za noc płaciliśmy troszkę ponad 16 USD za pokój. Hotel ładny, nam przypadł pokój 8830 na ósmym piętrze z nawet ładnym widokiem zarówno na stare budynki jak i nowoczesne wieżowce. Nie tracąc czasu porwaliśmy nasz parasol Garbani i pognaliśmy do Muzeum Szanghajskiego. Okazało się, iż wstęp jest za darmo, co raczej nie zdarza się w Chinach.

W tym muzeum znajdziemy całkiem dużo eksponatów z różnych dziedzin, m.in rzeczy z ceramiki, brązy, monety, ubiory czy też meble z poszczególnych okresów panować różnych dynastii. Obszar udostępniony zwiedzającym liczy 4 piętra, w tym mamy możliwość coś przekąsić w restauracji (nie sprawdzaliśmy cen) czy też kupić coś w muzealnym sklepiku. Przy wejściu do muzeum przechodzimy oczywiście kontrolę ala kontrola security na lotnisku.

Następnie próbowaliśmy znaleźć Muzeum Sztuki Szanghaju, jednak okazało się, iż odbywa się tam właśnie (dokładnie teraz nawet leci w chińskiej tv) festiwal filmu oraz gala wręczania jakiś nagród i teren był ogrodzony. Postanowiliśmy pojechać na dworzec wydać trochę pieniędzy na bilety kolejowe :)

Po raz kolejny rozwiał się mit o problemach przy zakupie biletu. Bez problemu znaleźliśmy okienko z napisem “english speaking service” i z pomocą chińskiego tekstu na Kundlu kupiliśmy co chcieliśmy. Prawie to co chcieliśmy, gdyż na 2 z 3 pociągów nie było już biletów i musieliśmy kupić bilety na inne. Całość tym razem odbyła się bez problemów, więc jesteśmy zaopatrzeni w bilety na trzy trasy:
– Szanghaj –> Suozhu na 12 czerwca (jutro), pociąg numer G7254 odjeżdżający o 08:08 (na miejscu o 08:43) za 41 RMB miejsce hard seat (aka second class)
– Suozhu –> Szanghaj na 12 czerwca (jutro), pociąg numer G7083, godziny 19:36-20.12, również za 41 RMB i miejsca hard seat aka second class
– Szanghaj –> Jinan na 13 czerwca (pojutrze), pociąg numer T106, z Szanghaju wyjeżdża o 21:52, na miejscu w Jinan jest o 06:54. Miejsca tym razem to także hard sleeper, jednak dolne łóżka, gdyż różnica była raptem 6 RMB (czyli żadna) a komfort jednak większy :) Bilet kosztował 231 RMB za osobę.
Łącznie staliśmy się więc biedniejsi o  626 RMB (ok. 280 PLN) jednak przejedziemy (2 osoby) za to prawie 1200 km.

Udany zakup biletów postawiliśmy “objeść” :) Poszliśmy do znanej od wczoraj zupiarni, gdzie tym razem wzięliśmy zupę z pierożkami za 12 i 17 RMB. Trafiły nam się pierożki z jajkiem oraz drugie (te droższe) z krewetkami. Wybraliśmy też trzecią zupę, tym razem “zrób-to-sam” ze składników dostępnych w lodówce – padło na grzybki mung, ośmiornice, jakieś dziwne coś oraz inne dziwnie chińskie cosie. Wyszło tego raptem 11 RMB. Ponownie najedliśmy się tak, że nie mogliśmy wstać od stołu.
Po zupie zaczepiliśmy jeszcze o markecik w celu nabycia picia na jutrzejszą podróż do Suzhou oraz kolejne rodzaje piwa na wieczór, a także kilka dziwnych chińskich przysmaków oraz słodyczy. Nie zabrakło także piersiówki wódki z liczi…

Załadowani wróciliśmy do hotelu i wypakowaliśmy zakupy. Ponieważ minęła już 17 postanowiliśmy poszukać tubylczej jadłodajni w najbliższej okolicy. Bez problemu można znaleźć takową na naszej ulicy, jednak my chcieliśmy coś jeszcze bardziej swojskiego. I udało się. Trafiliśmy do knajpki prowadzonej przez Panią Arabkę wraz z Panem Chińczykiem Kucharzem. Pan Chińczyk Kucharz-Makaroniarz robił makaron na potrzeby gości z gotowego ciasta w około 80 sekund. Nagraliśmy filmik, który wrzucimy po powrocie. Wybraliśmy dwa dania – Stefcia coś z grzybkami Mung, ja wybrałem coś z jakimś mięsem, które koniec końców okazało się (chyba) wątróbką. Do naszej uczty przyłączył się tamtejszy biały kot, a raczej kotka. Wszystkich smakowało! To było po prostu mega-pyszne! Oczywiście w trakcie jedzenie do knajpy zaczęli się schodzić inni ludzie, pojawiła się także dwójka muzułmanów + francuz. Uciechy mieli co nie miara, w dodatku byliśmy…. tłumaczami między nimi a obsługą (która generalnie nie mówiła po angielsku..) Do całego dania dostaliśmy gratis po miseczce pysznej zupy. Za całość (2 wielkie porcje makaronu) zapłaciliśmy 23 RMB (nieco ponad 10 PLN. Masakra…

Strasznie najedzeni poszliśmy kawałek dalej i Stefcia dorwała sklepik z wisiorkami z nefrytu. Koniec końców kupiła naszyjnik z żółwikiem na liściu (to ten sam żółw, którego zjadła wcześniej – tylko po reinkarnacji :) Pierwotna cena to… 230 RMB, jednak próby opuszczenia sklepu kończymy się coraz co niższymi cenami. W końcu stanęło na… 50 RMB.

Wracając do hotelu weszliśmy na znalezioną wcześniej uliczkę z rakami, małżami i mięsem. Dzisiaj stanęło na 4 sztukach grillowanych małży polanym czymś oraz podanych z jakąś panierką. Ponownie pychota…

Teraz siedzimy w hotelu i szykujemy się na jutrzejszą całodniową wycieczkę do Suzhou, miasta z setkami ogrodów. Mamy tylko nadzieję, iż zgodnie z prognozą nie będzie tam padać…

Aktualizacja 2011.06.12, 22:00:
Całodniowa wycieczka do Suzhou, czyli pociągiem 317 km/h, widok z pagody na miasto oraz słów kilka o przejażdżce radiowozem chińskiej policji oraz ratowaniu zupy ze skanera w metrze :)

Wstaliśmy o 6 rano (pociąg o 8:08) ale trzeba się wykąpać, spakować no i dotrzeć metrem na miejsce. Okazało się, iż na dworcu byliśmy grubo godzinę przed odjazdem. Bez problemów można  było odszukać właściwą poczekalnię, numer gate oraz przedostać się do pociągu. Kolejny bezproblemowy dworzec w Chinach.

Trasę 84 kilometrów pociąg pokonuje w ciągu 36 minut, po drodze zaliczając jeszcze dwa przystanki! Szczytowa osiągnięta prędkość to 317 km/h. Brakuje takich pociągów w Polsce, oj brakuje… Co ciekawe jeszcze na dworcu w Szanghaju można było kupić malowaną mapkę Suzhou za 15 RMB (co zrobiliśmy) oraz gratis otrzymywało się 0.5 l wody (do każdego biletu kolejowego).

Gorzej z dworcem w Suzhou. Niechcący wpakowaliśmy się w kolejkę oczekiwania na taxi, z której oczywiście zrezygnowaliśmy i poszliśmy dalej. Po 25 minutach okazało się, iż poszliśmy na północ zamiast na południe od dworca… Szybki rzut oka na mapę, nawrót i po 30 minutach byliśmy tam gdzie chcieliśmy. Po drodze minęliśmy Pana Chińczyka obcinąjącego swojego psa na ulicy. Nic sobie z nikogo nie robił, a pies też był zadowolony :)

W końcu doszliśmy do Świątyni Północnej Pagody – wstęp do całego kompleksu kosztuje 25 RMB, ale warto.

Można wejść na poszczególne poziomy pagody i spojrzeć z góry na miasto. Spojrzeć oczywiście na tyle, na ile pozwala nam smog. Jest do pełno i linia horyzontu jest bardzo blisko nas…

Kupiliśmy trzy kadzidełka i zapaliliśmy. Potem powędrowaliśmy na miasto w poszukiwaniu Muzeum Haftu, Świątyni Konfucjusza, Ogrodu Wangshi oraz Ogrodu Zhuozheng.

Mały bonus – męski kibelek w okolicach Pagody – ściana z wodą, a za szybą owoce i kwiatki :)

Pierwszego z nich nie udało nam się odnaleźć – pod podanym adresem był jakiś sklep, a kupiona mapka nic nie mówiła o takim muzeum. Ciekawe. Po drodze oglądnęliśmy jednak mnóstwo chińskich sklepów, w tamtym regionie były to sklepy związane z branżą ślubną. Udało nam się także kupić krople do nosa w aptece z praktycznie żadną znajomością angielskiego u obsługi :)



Postanowiliśmy znaleźć informację turystyczną i Świątynię Konfucjusza. Po drodze zjedliśmy chiński pierożek nadziewany czymś oraz wypiliśmy w kubku coś to było mieszaniną zupy i soku. Ale smakowało. Ważne było także to, iż w Suzhou była piękna pogoda, nie padało, słonko świeciło a smog ograniczał widoczność…

Dotarliśmy do informacji. A raczej do budki, która może kiedyś nią była. Obecnie jest tam miejsce gromadzenia śmieci:D Poskręcaliśmy trochę w przeróżne uliczki poszliśmy na przed-obiad, ponownie stosując zasadę “wyboru cosia”. Padło nam na ryż z jakimś mięskiem oraz zupę z malutkimi pierożkami. Całość za 23 RMB. Wypaśnie i smacznie.

Koniec końców znaleźliśmy miejsce gdzie nauczał Konfucjusz. Wstęp był za darmo. Całkiem fajne miejsce – można znaleźć tam oryginalne zapiski na tablicach i inne rzeczy związane z Konfucjuszem. Tuż obok znajduje się także przedszkole Konfucjusza.

Przyszła pora na Ogród Wangshi. Udało nam się go znaleźć bez większych problemów, chociaż obecnie wchodzi się nie przez główną bramę (remont) ale gdzieś bocznymi uliczkami. Bilet był po 30 RMB i zawiedliśmy się. Co prawda była niedziela, ale akurat trafiliśmy na dwie inne wycieczki w środku, w tym debilnych amerykanów, którzy chyba zachowują się gorzej niż Polacy. Masakra. Sam ogród jest bardzo ładny, ale wtedy kiedy nie ma w nim zwiedzających.

Chodzenie i przeciskanie się między innymi osobami nas nie bawi. Na okolicznych straganach kupiliśmy kartki z wizerunkami ogrodów Suzhou, wyszywany jedwabny obraz na płótnie za 20 RMB oraz wachlarz dla Stefci z ładnym wzorkiem (oryginalna cena 50RMB spadła do 10 RMB). Zapadła też decyzja – idziemy do Lwiego Zagajnika.

Okazało się, iż jest tam ładny kawałek drogi i nie zdążymy tam dojść w rozsądnym czasie przed zamknięciem. Pokrążyliśmy dosyć długo po okolicznych uliczkach, tych mniejszych i większych, tych turystycznych jak i tych zapomnianych przez świat. Kupiliśmy jakieś wyciskane soki oraz mięso (chyba niestety z kurczaka) w cenie 10 RMB za 4 wielkie patyczki szaszłykowe.

Prawie tez kupiłem sobie klapki Crocs za 30 RMB – jest to oryginalna, cenowa cena za oryginalny produkt :) Opłaca się, zwłaszcza w porównaniu z ceną w Polsce. Niestety nie było mojego rozmiaru (46). Poszliśmy spacerkiem w kierunku dworca, po drodze mijając kilka sklepów z psami oraz zahaczając o tubylczą jadłodajnie. Ponownie kupiliśmy coś na chybił trafił. Tym razem padło na dwie zupy: jedną z krewetkami (coś dla Stefcia) oraz drugą z jakimiś małymi rybkami. Rybki były mega pyszne. Całość za 24 RMB. Ponieważ była już 18.45 (pociąg mieliśmy o 19.36) resztę wzięliśmy na wynos. Oczywiście nikt tam nie umiał nic po angielsku, ale kto chce ten się dogada :D Zapamiętajcie fakt zapakowania zup, gdyż wystąpią one jeszcze później jako bohaterki pewnego wydarzenia :)

Poszliśmy w stronę dworca. W stronę może tak, ale było daleko. Generalnie widzieliśmy dworzec, ale był on od nas oddzielony autostradą z tunelem i nie sposób było przez nie przejść. A trzeba dodać, iż szliśmy tą autostradą. Ponieważ była już 19.05, szybko cofnęliśmy się do zjazdu by zaczepić gościa z busem – nielegalną taksówką. Już prawie doszliśmy do porozumienia w sprawie tego gdzie chcemy jechać (dworzec kolejowy), zaczynaliśmy negocjować cenę, kiedy niespodziewanie podjechała policja. Gościu nie dosyć, iż stał w złym miejscu to jeszcze dorabiał na boku taksówką :) Odjechał. Nagle przeraziliśmy się tym, iż nie mamy jednego z biletów i być on go ma. Krzyczymy do policji o tym (jakoś zrozumieli o co nam chodziło) i ruszyli na sygnale w pościg za nim! Po 300 metrach gostek został zatrzymany. Koniec końców okazało się, iż bilet wylądował w innej przegrodzie portfela. Przeprosiliśmy Pana Chińczyka Nielegalnego Taksówkarza i idziemy się pytać policji jak mamy dojść na dworzec. Była godzina 19.15. Zostaliśmy zaskoczeni. Panowie Policjanci zapakowali nas do swojego radiowozu, pogadali między sobą na temat trasy i zawieźli nas na dworzec! Całkowicie za free i bezproblemowo. Nie chcieli nawet smyczek Mlecznych Podróży, myślę, iż po prostu nie mogą niczego przyjmować od “klientów” – takie prawo antykorupcyjne… Była 19:23 kiedy wpadliśmy na dworzec, na szczęście łatwo można było odnaleźć poczekalnię i właściwy gate. Okazało się, iż mamy jeszcze kilka minut, gdyż trwa jeszcze “boarding” innego pociągu. Odjechaliśmy zgodnie z czasem i po troszkę ponad 30stu minutach byliśmy w Szanghaju.

Przechodząc z stacji kolejowej na metro i tak trzeba ponownie przejść przez skaner na kontroli bezpieczeństwa. Pierwszy idę ja – kładę zupki (dwa kubki, jeden na drugi) potem swój plecak i torebkę Stefci. Po przejechaniu pierwszych “gumowych pasków” skanera widzę przechylające się zupki… Niewiele myśląc i nie chcąc tracić zupek rzuciłem się szczupakiem do skanera… Zupki zostały uratowane, a strażnicy mieli kupę śmiechu :)

Tuż po hotelem wstąpiliśmy jeszcze tylko do… Tesco Express (w Chinach też jest!), aby kupić piwko na wieczór. Jutro wymeldowujemy się z hotelu, a późnym wieczorem jedziemy pociągiem do Jinan. Pociąg odjeżdża z Szanghaju o 21:52, a na miejscu w Jinan mamy być ok. 06:54

Aktualizacja 2011.06.14, 20:50: Ostatni dzień w Szanghaju… tęsknić nie będziemy…

Ostatni dzień w Szanghaju postanowiliśmy uczynić całkiem lajtowym. Może nie do końca taki wyszedł, ale było fajnie :)

Z samego rana wymeldowaliśmy się z hotelu, zostawiając bagaże do wieczora w recepcji. Plan na dzisiaj zakładał wizytę w Ogrodach Yu Yuan (Yu Garden) oraz obejście starego miasta Szanghaju. Podeszliśmy piechotą w kierunku ogrodów i nawet tam bez problemów trafiliśmy. Podobnie jak tysiące innych osób – widać, iż jest to mega turystyczne i komercyjne miejsce. Całość budynków dobijają zagraniczne sieciówki – pstrykasz ładne zdjęcie a tutaj na parterze starego domu jest… Starbucks. No comment.

W samym Starym Mieście oczywiście tłum naganiaczy i co chwilę słyszysz łamany angielski: “gut prajs”, “ti, ti, ti czip ti” albo “łocz, ti, szopink”… (o tym później). Oczywiście reklamowana w przewodniku herbaciarnia na krańcy zygzakowatego mostu serwuje herbatę w niebotycznej cenie… Po drodze spotkaliśmy trójkę starszych Polaków, którzy jutro wracają do Polski. Przyjechali tutaj z biura podróży. Pogadaliśmy chwilę, wymieniliśmy kontakt i powędrowaliśmy do Yu Garden.

Wstęp kosztował 40 RMB, ale warto… Ogród zajmuje bardzo dużą powierzchnię, po drodze spotkamy i różne skaliste twory, przeróżne drzewa, budynki i milion innych rzeczy. Najwięcej chyba oddadzą zdjęcia:

Po wyjściu z ogrodów naszła nas ochota na wypicie herbaty – nie zrobiliśmy tego w ogrodach, gdyż tamtejsze herbaciarnia chciała 25 RMB (ponad 11 PLN) za kubek herbaty – śmiech na sali! I szukaj w Szanghaju herbaciarni, takiej w której można usiąść… nie ma. Zaczepiliśmy którąś z naganiaczek czy zna coś takiego. Oczywiście potwierdziła i herbata miała kosztować 10 RMB. Herbata, a raczej “ceremonia” herbaty, czyli próbowanie kilku rodzajów herbaty były za free i odbywały się, jak nie inaczej, w sklepie z herbatami. Był tylko jeden problem – ceny wołały o pomstę do nieba. Wyobraźcie sobie, iż za 250g herbaty wołali 600 RMB (grubo ponad 260 PLN). Oczywiście cena w ciągu 4 sekund spada do 300 RMB i spadłaby pewnie do 100 RMB. Problem tylko w tym, iż ta sama herbata (też 250g) w normalnym sklepie kosztuje 15-20 RMB. Mają skubańce przebitkę. Plus całości był taki, że spróbowaliśmy 6 czy 8 rodzajów herbaty za free :)

Jako, że zostało nam chwilkę czasu postanowiliśmy odnaleźć Muzeum Sztuki Szanghaju (Shanghai Art Museum). Podjechaliśmy metrem na właściwą stację, po 30 minutach znaleźliśmy muzeum, które dzisiaj okazało się… zamknięte. Jak pech to pech :(

Poszliśmy oczywiście “coś” zjeść i tym razem trafiliśmy na zupę z jakimś mięsem (chyba wołowym) oraz druga z innym mięsem (nie wiemy z czego:)

Pochodziliśmy po People`s Square Parku i pojechaliśmy do hotelu po rzeczy. Następnie siuuu metrem na dworzec kolejowy. Oczywiście ponownie bez problemów dało radę znaleźć właściwą poczekalnię. Byliśmy prawie 1.5h przed odjazdem pociągu, więc chwilkę musieliśmy czekać. Na ok 30 minut przed odjazdem, na ekranie wyświetlacza nad naszym gatem pojawił się kolor zielony i ruszyliśmy do pociągu. Oczywiście Chińczycy się pchają niemiłosiernie i nie ma bata, aby przepuścili kobietę z dzieckiem czy też nie pchali się na ciebie. Jednak od czego jest duża walizka i tryb “szatana”. Chinka, która 10 sekund wcześniej pchała się na mniej bez kultury, tym razem nie miała szans z moją walizką :) Dzięki trybowi “szatana” udało mi się przepuścić starszą babcię (którą by stratowali) oraz “usunąć” z kolejki najbardziej oporne osoby :D

Po kilku minutach byliśmy już rozłożeni na dolnych łóżkach w przedziale 3-4 (hard sleeper) i o 21:52 2 dniu 13 czerwca rozpoczęliśmy podróż w stronę Pekinu. Rano, kilkanaście minut po siódmej dojechaliśmy do Jinan.





mleko

Komentarz(34)

  1. Płynąłem Wielkim Kanałem z Hangzhou do Suzhou. Też było fajnie, tym bardziej, że ze mną w kajucie był Pan Chińczyk w moim wieku ze swoją mamą, Panią Chinką. On szprechał, ona nie, ale za to tłumaczył. 15h minęło miło i fajnie. Najgorsze było śniadanie – papka ryżowa z kwaszonymi warzywami. :o)

  2. Zajefajnie :) Normalnie czytam z zapartym stolcem… Stefa, tylko jeden naszyjnik kupiłaś? Łe…. W Jinan mają dużo wyrobów z JAdeitu (jasnozielone).

  3. Ale pyszne jedzenie. Ja niestety zdycham z głodu, bo w PL nagle pozamykali wszystkie sklepy spożywcze oprócz Żabki.

  4. KOCHANI z okazji DRUGIEJ ROCZNICY WASZEGO ŚLUBU życzymy niezmiennego powodzenia jak ogień gorącej miłości co dotrwa do póżnej starości,wyjścia z każdej sytuacji,niech problemy WAS omijają abyście każdą ROCZNICE w podróżach spędzali i wszyscy bardzo was kochali

  5. @osiek – w sensie coś co mi nie będzie smakować?

    Rocznicę będziemy spędzać na “przestrzeni” 1000km – od Szanghaju, aż do Jinan w pociągu kuszetkowym :)

  6. Druga rocznica to już “coś” ładna macie podróż ‘poślubną” , życzymy Wam aby wszystko się układało pomyślnie.Niech Wam zawsze słońce świeci “nie w oczy”, konto bankowe zawsze będzie pełne, promocje podróżnicze zawsze w dostępie. Tego życzymy MY tzn. Rodzice.Reszta życzeń już w kraju.

  7. mleko dokładnie tak :) w końcu coś musi tam być niedobrego ;) a tak dopóki nie trafisz nie wiadomo czego unikać ;) Czy Chińskiego-Cosia # 45 czy Chińskiego Cosia # 56 ;)

    Przy okazji niech Kleo Was uściska w rocznicę :)

    ???????????????;?

  8. Samymi zupami się żywicie? Może jakiś ryż ze smażonymi warzywami i mięsem ??? Ja na samej zupie z wkładką bym nie ujechał :E

  9. a mleko ma taką samą koszulę jak ja. :) ta ‘wymięta’ z firmy na R :P

    pozdrawiam i zazdroszczę świetnej wyprawy!

Opublikuj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *