Ciąg dalszy naszej marokańskiej podróży…
Rano docieramy na lotnisko. Szybka kawa i croissant, po nich udajemy się już na security, później do gate. Po drodze sprawdzenie paszportów. Okolice okołogatowe mało ciekawe, jeden sklepik z artykułami spożywczymi(+kawa, herbata itp) i WC.
Ścisk, ale w miare dużo siedzeń. Stojąc w kolejce spotykamy Polaków lecących tym lotem. Okazuje się, że to gracze w brydża, a z ich rozmowy wychodzi, iż jadą do Maroka rozegrać jakiś mecz/mecze. Nie jest to ich pierwsza wizyta w Maroku, otrzymujemy od nich dużo cennych wskazówek dotyczących pobytu w Maroku.
Wchodzimy do samolotu, start o 10.20 , drzemka w samolocie i dolatujemy do Maroka ok 12.10 (czasu lokalnego). Okazuje się, iż nasi Rodacy mają wynajęty samochód na lotnisku, dzięki czemu “łapiemy stopa” i zostajemy podwieziemi na dworzec kolejowy w Fezie. Razem z nami zabiera się Czech, mówiący bardzo dobrze po polsku, który także wysiada na dworcu. Żegnamy się z brydżową załogą i idziemy do terminalu.
Plan pobytu jest taki: jedziemy do Rabatu, później do Meknes a na końcu wracamy do Fezu. Do pierwszego pociągu w kierunku Rabatu mamy kilka godzin, więc kupujemy bilety i idziemy na miasto. Niestety od samo przylotu pada, więc nie jest ciekawie… Zapomniałem także paska do spodni, ale znajdujemy na to sposób. Idziemy do banku, wymieniami eurasy na dirhany i dokonujemy pierwszego targowania i zakupu. Tym sposobem mam nowy pasek do spodni za całe okrągłe 20 Dh, czy jakies 7-7.5 PLN :)
Chodząc po okolicy odnajdujemy mała knajpkę, gdzie obsługujący nas chłopak, mówi po angielsku. Zamawiamy 2 herbaty z miętą oraz 2 tadżiny i sałatki. Jesteśmy wygłodniali, więc wciągamy wszystko w mgnieniu oka. I pierwsze zaskoczenie – rachunek – całe 65 Dh, czyli lekko ponad 20zł. Za tyle jedzenia. Zapowiada się fajnie. Wracamy na dworzec, zajmujemy miejsce pod ścianą i patrzymy. Dworzec czysty, nawet papierka nie ma na podłodze, nieustannie krążą panie z mopami i czyszczą podłogę. Po prostu elegancja-francja :) Sprawdzamy nasz pociąg na tablicy – ok, odjeżdżamy z peronu nr 3. Przechodząc z dworca na perony trzeba okazać bilet, inaczej nie wyjdziemy. Idziemy na peron, pociąg już stoi, niewiele myślac wchodzimy do środka. 15 minut czekania i ruszamy.
Obserwujemy co jest za oknem, dodatkowo jestem zaczepiany przez dziecko, które ewidentnie szukało zajęcia i zaczepki :) Mija półtora godziny. Pojawia się konduktor, prosi o bilety. Z biletami wszystko ok, okazało się tylko, iż pojechaliśmy nie do Rabatu, ale dokładnie w drugą stronę. Do Algierii, z którą granica jest zamknięta. Za oknami ciemno (dochodzi 20). Fajnie. Na nasze szczęście konduktor mówi po angielsku. Zaprasza nas do swojego przedziału – mamy nadzieję, iż nie jest jakimś gwałcicielem :D Znika na chwile. Mówi, że nam pomoże i będziemy mogli na tych biletach dojechać do Rabatu – bez żadnej dopłaty… Mija półgodziny, dojeżdzamy do stacji. W sumie stacyjki. Peron to 15m betonu, trzy drewniane słupy i ciemność. Dookoła nie ma nic! Myślimy: “fajnie, zjedzą nas jakieś tygrysy albo wilki”. Ale jednak nie… Pociąg stoi. Mija 15min – dalej stoi. Po 20 minutach z drugiej strony nadjeżdża pociąg. Ten właściwy. Wsiadamy i jedziemy już we właściwą stronę. Wychodzi na to, iż cały pociąg czekał specjalnie po to, abyśmy mogli zapakować się do drugiego pociągu. Po prostu szok i zaskoczenie. Dziękujemy konduktorowi. Miejsc siedzących oczywiście nie ma. Stoimy na korytarzu. Dach przecieka (ciągle pada deszcz), na podłodze robią się kałuże. Jest wypas. Pociągi w Maroku są niczym w polska klasa 1 w PKP, dodatkowo kosztują mniej niż klasa 2 w Polsce. Mogliby tylko dach naprawić. Nie ma co narzekać, grunt, że nie musieliśmy czekać do rana na pociąg. Wleczemy się niemiłosiernie. Obfite opady deszczu spowodowały liczne obsunięcia się ziemi(gliny) na tory. Musiała ona być nieustannie usuwana przez ludzi. Na tej podstawie dedukujemy, iż pociąg którym właśnie jedziemy to pociąg, którym mieliśmy jechać z Fezu. Opóźniony. Tylko czemu nie było o tym informacji na dworcu? A może to ja byłem ślepy? Jakoś dojeżdzamy do Rabatu. Jest 2 w nocy. Hotelu nie mamy. Ciemno, na ulicy nie ma nikogo. Na szczęście naszym pociągiem przyjechała też marokanka mówiąca po angielsku. Okazało się, iż ma ona zarezerwowany jakiś hotel w pobliżu. Idziemy za nią. Jest hotel. Są wolne pokoje (w końcu to nie sezon). Znajdujemy 220Dh w portfelu i idziemy do pokoju. Szybki prysznic, toaleta na małysza (dziura w ziemi :D ) i kładziemy się spać – ten dzień był wyjątkowo długi…
Dziękujemy za nocleg i idziemy w stronę Medyny – raptem 300m dalej :)
O tym już w kolejnym wpisie…
A tak Stefcia cieszyła się z noclegu:
Relację z Maroka możesz przeczytać też na blogu Stefci –> KLIK
Hej podziwiam was! Ja również wybieram się na wycieczkę 5 dniową do Maroco. Chciałam zapytać czy pamietacie namiar na hotel w którym spaliście w Rabacie? Bardzo proszę o pomoc w tej kwestii. Pozdrawiam :)