Armenia 2014 – relacja z podróży część 3 (Muzeum Folku, Garni, Geghard, jezioro Kari, góra Aragats)
Pora na trzecią część relacji z Armenii. Dzisiaj zapraszamy do Muzeum Folku, Garni, Gegharda oraz nad jezioro Kari i na górę Aragats.
Dzień szósty – niedziela, 15 czerwca 2014
Chcieliśmy wybrać się do Fabryki Koniaku Ararat, aby oprócz zapoznania się z produkcją, skosztować koniaku i zdecydować czy go lubimy czy też go nie lubimy, kupujemy do domu czy nie. Niestety nie skorzystaliśmy, gdyż cena była wysoka: 4500 dram za skosztowanie dwóch koniaków 3 i 10 letniego lub 10000 dram za skosztowanie 3, 10 i 20 letniego.
Rano ruszyliśmy do Muzeum Folku. Dwupiętrowe muzeum zgromadziło część dziedzictwa kultury i sztuki Armenii. Rzeźbienie w drewnie na naczyniach użytkowych, talizmanach wywołuje podziw tego misternego kunsztu. A Stefcię mogliby zatrudnić do opisów koronek i haftów zgodnie z techniką wykonania. W muzeum brakuje jednak dłuższych opisów poszczególnych eksponatów.
Na dzisiaj zostały nam jeszcze trzy rzeczy: Garni, Geghard (obydwa leżą przy tej samej drodze, która kończy się w Geghard) oraz wjazd na górę Aragats (pol. Aragac, nie mylić z Araratem!)
Garni to jedyny obiekt hellenistyczny w Armenii (1000 dram 10:20 w lecie, możliwość zwiedzania nocnego g.20-23 za 1200 dram).
Tu poznaliśmy grupę Polskich geologów goedetów, ale na delegacji -pozdrawiamy! Geolodzy Geodeci zaprosili nas na wspólne zwiedzanie Garni z przewodnikiem, więc się dołączyliśmy – bardzo dziękujemy!
Dzięki nim mogliśmy zobaczyć łaźnie, które są pokazywane tylko grupom. W łaźni zachowany został fragment mozaiki z tekstem “Pracujemy, ale nic z tego nie mamy”. Większą mozaikę z tego miejsca można podziwiać w Muzeum Historii Armenii w Eyrwaniu.
Następny przystanek to leżący niedaleko od Garni Geghard – monaster z XIII wieku, który zrobił na nas chyba największe wrażenie, pomimo niedzielnych tłumów turystów.
Wiele pomieszczeń monasteru zostało wydrążone w skale od góry. Krzyże, płaskorzeźby i ogólny klimat bardzo nam się spodobał.
Przed główną bramą warto wspiąć się po schodkach i pójść do góry ścieżką tak daleko ile się da, żeby popodziwiać widoki i znaleźć ukryte jaskinie oraz część świątyni.
I jeszcze oświecona Stefcia :)
Wieczorem pojechaliśmy w góry z celem pochodzenia po górach i może zdobycia południowego szczytu góry Aragats/Aragatc (nie mylić z Araratem!)
Droga do jeziora jest w różnym stanie, dobrze jest mieć samochód o wysokim zawieszeniu (a przynajmniej wyższych niż standardowo). Po drodze podziwiamy ładne widoki, obozy pasterzy z owcami i krowami. Dodatkowo podziwiamy samochody, które zjeżdżają z góry – w Polsce nie jeden by się zastanawiał czy wsiąść do takiego samochodu i jak daleko dojedzie.
Najgorszy fragment drogi jest… 50-100m od celu. Przed kilka metrów brakuje asfaltu, droga biegnie “jak chce” przez wydrążone wodą i śniegiem dziury. Na szczęście udaje się dojechać w jednym kawałku.
Dojechaliśmy do jeziora Kari (ang. Kari Lake, orm. Kari Lich). Jest to miejsce położone na wysokości 3200 m n.p.m. Tuż na samym końcu (początku?) drogi znajdziemy hotel z restauracją. Są też przemiłe i kontaktowe psy. Pytamy się o nocleg – na szczęście jest coś wolnego, ba raczej byliśmy jedynymi turystami. Obsługa jest wesoła i życzliwa. Za nocleg płacimy 15 000 AMD (115 PLN) za wieeeeeelki pokój (w sumie 2 pokoje) dla 2 osób ze śniadaniem w cenie. Opcja bez śniadania kosztuje 10 000 AMD (ok 75) PLN.
Wieczorna panorama na dobranoc:
Wieczór stał się zimny, wietrzny i burzowy, co też miało swój urok i grozę. W tę pogodę zjedliśmy khasz, który jest na te warunki najlepszy. Tłusty, smakowy i mięsny. Czytaliśmy o nim, że okropny, że śmierdzi, że bez wódki to się tego nie tyka, ale jak dla nas normalna zupa, jedynie Stefcia by ją doprawiła pieprzem. Zamówiliśmy armeńską herbatę, która okazała się herbatą z tymianku, ale naturalną z gałązkami, a nie z torebki.
Jest już późno, a plan zakłada pobudkę o 5 rano. Chcemy kupić ormiańskie piwo na kolację, ale nie ma…. Są tylko zagraniczne, decydujemy się na czeskiego Koźla. Po raz kolejny ćwiczymy armeńskie słowo dziękuję – “szaraganatiu” i jak zawsze próby powiedzenia coś w tubylczym języku wzbudza wesołość i przychylność.
Aragats ma cztery szczyty:
Północny (North) 4090 m
Zachodni (West) 3995 m
Wschodni (East) 3908 m
Południowy (South) 3879 m
Na południowy i wschodni można spokojnie wejść od strony jeziora. Z kolei wejście na szczyty wschodni i północy robi się raczej od innej strony góry. Dodatkowo, ze względu na warunki trzeba już mieć jakieś doświadczenie wspinaczkowa oraz przynajmniej dobry sprzęt.
Nasz plan (przed podróżą) obejmował wejście na szczyt południowy, oraz jest jeśli będzie czas – także na zachodni. Na miejscu okazało się jednak, że zarówno na szczycie południowym jak i zachodnich w dalszym ciągu leży jeszcze śnieg. Wobec tego nastąpiła zmiana planów – idziemy tak blisko szczyty południowego na ile pozwolą warunki na “szlaku” oraz pogoda.
Dzień siódmy – poniedziałek, 16 czerwca 2014
Mieliśmy wstać o 5 i tak zrobiliśmy, ale pogoda nie pasowała na wyprawę, nie było nic widać, nad jeziorem panowała szarość. Poszliśmy dalej spać wstaliśmy o 7 i było już lepiej.
Zjedliśmy śniadanie i ruszamy na szczyt. Zdobyliśmy szczyt, który wydawał się tym właściwym, a tu okazuje się że jesteśmy za nisko. Idziemy na kolejny, choć droga jest kamienista, z różnymi kamieniami, często się ruszającymi.
Po drodze zaliczam dosyć solidną glebę schodząc z kamieni. Według Stefci wyglądało to groźnie, ale na szczęście skończyło się tylko na ranach dłoni (a nie np. na rozwaleniu czaszki)
I dwie panoramy zrobione na szczycie jednego z pagórków (widoczna grań to droga na południowy szczyt Aragatsu, droga którą idziemy)
Kari Lake gdzieś tam w tle…
Na pagórku:
Czerwiec – przyroda już jest obudzona po zimie…
Po drodze mijamy wszechobecne jęzory śniegu (a mamy czerwiec). Idziemy, nie śpiesząc się, w słońcu, zrelaksowani, a tu nagle jakieś stłumione grzmoty.
Chwile później widzimy nadchodzącą, a raczej pędzącą biało-czarną chmurę, która nadciąga z jednej strony góry, a z drugiej strony góry widzimy chmury białe, które idą w kierunku czarnej chmury. A my oczywiście po środku na grzbiecie góry.
Szybka decyzja. Dwa prądy wiatru równa się grad, a że słychać grzmoty to będzie i solidna burza. Schodzimy obserwując chmury. Widać już, że nie daleko od nas już zaczęło padać. Schodzimy dalej po kamieniach, które nie dają możliwości schodzenia szybko, grozi to wiadomo czym. Trzeba ważyć każdy krok, sprawdzać solidność i “ruchliwość” kamienia.
Nadal świeci słońce, wieje mocniejszy wiatr i nagle spada nam na głowę grad.
Zachmurzony szczyt Aragatsu:
Cieszymy się, że tylko on, a nie deszcz. Deszcz utrudniłby nam bezpieczne zejście. W połowie trasy do jeziora przestał padać grad, chmury stanęły nad szczytami góry. Nasz docelowy południowy szczyt góry Aragac (Aragats) jest spowity ciemnymi chmurami i raczej nikt tam nie chciałbym się obecnie znajdować!
W hotelu z widokiem na jezioro, rozgrzaliśmy się kawą, zjedliśmy kebab z lawaszem i danie niespodziankę, wybierane po znaczkach. Okazało się ono pieczonymi warzywami. Menu w hotelu jest tylko po armeńsku i rosyjsku.
Odpoczęliśmy i zjechaliśmy na dół. Niżej (jezioro jest na 3200 m n.p.m.) panowała już o wiele lepsza pogoda.
Popołudnie spędziliśmy w stolicy kraju. Odwiedziliśmy targowisko, księgarnię. Na kolekcję zjedliśmy zupę Pipe oraz pelmeni – pierogi.
Następnie ruszyliśmy na poszukiwanie raków. W wielu miejscach podczas podróży widzieliśmy reklamy w pubów, które serwują piwo z rakami. Znaleźliśmy takie miejsce. Ponoć ich specjalnością są raki w piwie wg receptury armeńskiej. Zamawiamy 10 sztuk raków rozmiaru M (takie mają menu…).
Czekaliśmy na raki dobrą godzinę w trakcie której pub zapełnił się kibicami – w końcu mamy mistrzostwa świata. Trafiamy na mecz Portugalia- Niemcy, większość klientów pubu jest za Niemcami. Ale nie wiemy dlaczego…
Oswiecona Stefcia robi wrażenie :-) Szkoda że akurat natrafiliśćie na zachmurzony szczyt Aragatsu.Na koniec pytanie czy ta krówka na zdjieciu doczekala sie na autobus?
http://hotelowerecenzje.blogspot.com
Drodzy znajomi z Armenii – spotkaliście GEODETÓW nie geologów :) Niby nazwa podobna ale profesja kompletnie różna – my mierzymy przestrzeń z ziemi i powietrza, robimy mapy, również dla geologów. Imponująca jest wasza relacja, dobrze że nasz wspólny projekt z Ormiańskimi geodetami trwa do końca roku, może będzie okazja tam wrócić i idąc waszym śladem naprawdę coś zobaczyć.
Cóż – faktycznie tak mogło być :)
W każdym razie poprawiłem już błąd, a Armenię polecam.
Cześć,
Super relacja! Pytanie na szybko: nocleg nad jeziorem Kari. Czy mają dużo pokojów i czy te 15 000 AMD to jest za pokój czy za łóżko?
Pozdrawiam!
15 000 AMD to cena za 2 osoby (razem ze śniadaniem). Nie wiem ile tam mają osobnych pokoi, ale z tego co widziałem to conajmniej dwa lokale.
Przy czym w naszym były łącznie 3 łóżka, które spokojnie pomieściłyby 6 osób.
A w Garni były kręcone “Podróże Pana Kleksa”, świątynia zagrała wtedy rezydencję Pigularza (Jerzy Kryszak). Natomiast siedzibą Wielkiego Elektronika było stare lotnisko w Erywaniu, które teraz jest już niestety nieczynne i niszczeje co doprowadza mnie do szału, bo sam budynek z architektonicznego punktu widzenia jest naprawdę wyjątkowy. Stoi po lewej stronie obecnego terminalu (po lewej – wychodząc z niego).