Zapraszamy na drugą część relacji z Armenii. Tym razem odwiedzamy Noravank, Areni, Goris, Tatev oraz Zorac Karer.
Dzień czwarty – piątek, 13 czerwca 2014 – piątek trzynastego :)
Udajemy się na dwudniowy wyjazd w kierunku Goris, gdzie mamy nocleg. Po drodze zwiedzamy okoliczne atrakcje.
Po raz kolejny zachaczamy o Khor Virap – Ania i Ela tutaj jeszcze nie były – a my udajemy się na pobliskie wzgórze z pomnikiem żołnierza.
Przy okazji próbowaliśmy zapoznać naszą krowę z bykiem.
Panorama z pobliskiej górki:
Rzut okiem na Khor Virap:
Oraz kilka widoków na okolicę:
Po drodze w miejscowości Armash stajemy na obiad. Tutaj cały region żyje ze sprzedaży ryb z pobliskich zbiorników hodowlanych. Dostajemy rybę praktycznie prosto z wody (ale oczywiście grillowaną:)
Ryby przed grillem…
Ryba po grillu :)
Nasza ryba to “farel”, ale mówimy na nią “farelka”. Ania z Elą decydują się na suma. Do przepysznie doprawionej ryby z grilla dobieramy sobie “kefiromleko” zakwaszane, z wodą, ogórkami i koperkiem. Dziwne, aczkolwiek smaczne połączenie.
Zaczynamy górską wspinaczkę autem.
Po drodze mija się Karki / Kerki / Tigranashen – jest to eksklawa Nachiczewańskiej Republiki Autonomicznej na terenie armeńskiej prowincji Ararat. Oczywiście nie ma żadnych problemów z przejazdem.
Jak na górską drogę trasa jest w całkiem dobrym stanie, chociaż ciągle trzeba uważać na pojawiające się nieustannie i niespodziewanie dziury w asfalcie :)
Kierując się w stronę Areni zaliczamy pierwszą stratę: mały kamyczek wylatuje spod kół przejeżdżającego samochodu i uszkadza naszą przednią szybę – w końcu dzisiaj jest piątek trzynastego :)
Na szczęście robi się tylko niewielki (1-2cm) pajączek. Kontaktujemy się z wypożyczalnią (nie kupowaliśmy wcześniej żadnych extra ubezpieczeń), wysyłamy od razu zdjęcia uszkodzeń. Ile kosztuje taka przyjemność? Uszkodzenie przedniej szyby to 20 000 AMD, czyli 155-160 PLN. Nie ma tragedii. Tutaj mała uwaga: nawet jeśli wykupicie dodatkowe ubezpieczenie to i tak nie obejmuje ono (w 99,9% przypadków) uszkodzeń szyb, lusterek podwozia itp.
W naszym wypadku propozycja ubezpieczenia kosztowałaby 400 PLN za całe 10 dni a i tak nie zapewniłaby pokrycia kosztów szyby.
Dojeżdżamy do Areni. Zwiedzamy tutejszą winnicę podłączając się do wycieczki Francuzów i udajemy się na degustację win. Po degustacji czas na zakupy – litrowa butelka wina (plastikowa) kosztuje od 1 000 AMD (7,5-8 PLN).
Niedaleko Areni znajdziemy Monaster Noravank położony w wąwozie. Piękne widoki, chaczkary, architektoniczne dzieło bez przepychu.
Kilka innych fotek z tej atrakcji:
Gdy wejdzie się do górnej kapliczki po schodach i zamknie się drzwi, można doznać niesamowitej ciszy. Idealne miejsce do filozofowania, kontemplacji czy modlitwy. Od ludzi dowiedzieliśmy się, że wyrzeźbione krzyże, które mają na dolnej części łuki niczym liście oznaczają śmierć dziecka.
Jedziemy w stronę Goris. Po drodze mijamy kolejny góry i piękne krajobrazy.
Pogoda robi się coraz gorsza (czyt. widać chmury). Górzyste ukształtowanie terenu powodu, iż czasami wjeżdża się – dosłownie – tuż pod chmurę.
Goris powitało nas… krowami na ulicy.
Było już późno i nie udało nam się spróbować domowej wódki owocowej zwanej oghee, ale za to naszą 5 rocznicę ślubu spędzamy z Elą i Anią w Hotelu Mira (tutaj śpimy). Rezerwację noclegu robiliśmy dzień wcześniej, najtaniej wyszło przez Booking.com – 15000 AMD za 2 osoby ze śniadaniem. Właścicielka wieczorem uszykowała dla nas wielką kolację – nie ma jak to ormiańska gościna.
Dzień piąty – sobota, 14 czerwca 2014
Wracamy do Erywania, a po drodze odwiedzamy kolejne ciekawe miejsca.
Na początek jedziemy do położonego kilka kilometrów od Goris skalnego miasta (Old Khndzoresk Cave Village). Znajdziemy tutaj m.in. wiszący most.
Samo miasto natomiast wciąga Stefcię na długo. Zaglądała wszędzie gdzie się dało i gdybyśmy nie zawołali wdrapałaby się na sama górę.
W tym miesiącu Armenia to Państwo maków i nie tylko. Nie znamy się na kwiatach i odbieramy je tylko kształtem, kolorami, wonią.
A czasami na drodze spotyka się ruchome przeszkody…
Wings of Tatev (http://tatever.com/en/home.html) to nazwa najdłuższej na świecie kolejki o długości 5752m. Podróż w jedną stronę trwa 12- 15 minut. Przejazd w dwie strony kosztuje 4000 AMD. W trakcie weekendów czy świat należy uszykować się na długie czekania na wagonik. W każdą stronę kursuje tylko jeden, więc kursy odbywają się co 15minut, a do jednego wagonika wchodzi max 25 osób. W najwyższym punkcie wagonik znajdzie się 320m nad ziemią.
Jednak jakoś na nas ta kolejka nie robi wrażenie – w skrócie dupy nie urywa. O wiele bardziej podobała nam się kolejna w Chinach na górze Tai Shan.
Jeśli ktoś nie chce lub nie lubi kolejek, to do samego monasteru można także dojechać własnym samochodem czy taksówką. Wtedy po drodze mijamy m.in. czarci most.
Monaster Tatev pochodzi IX wieku. Monaster z klasztorem robi wrażenie, a drogę między stacją kolejki (końcową a monsterem “przyozdabiają” stoiska z ormiańskimi smakołykami czy produktami – oczywiście w odpowiednio wyższych cenach.
Przy okazji wizyty trafiamy na ślub!
Ostatni punkt dzisiejszego dnia to Zorac Karer – ormiańskie Stonehenge. Szukamy w tym jakiegoś sensu i głębszej logiki (pomocy kosmitów?), ale… nie znajdujemy. A być może po prostu ktoś tysiące lat temu po prostu zrobił nam kawał i ustawił kilka kamieni koło siebie?
W Armash znowu stajemy na nasza rybę “farelkę” oraz kebaba. Do Erywania docieramy w ciemnościach, bodajże około 23 wieczorem.
Fajna trasa / podobną i tez z mil Miles and More / zrobiłem w maju , miło powspominac zwiedzane miejsca , Armenia jest bardziej nieskazona turystyka jak Gruzja / byłem 3 razy / , bardzo tanie hostele i wyzywienie , takze w małych knajpach , jedyny problem to Armenscy Taksówkarze / polecam unikac / i korzystac z bardzo tanich i wąskich w siedzeniach marszrutek czy w ostatecznosci autostop , ja znam rosyjski wiec nie ma zadnych problemów komunikacyjnych natomiast z angielskim jest kłopot / nawet w hostelu robiłem jak zartowalismy za polskiego tłumacza rosyjsko-angielskiego dla amerykanki z Buenos Aires , ogólnie fajny kraj ktory przypomina Gruzję sprzed najazdu turystów , te same klimaty i bardzo podobne kosciólki
W Goris spaliśmy w tym samym hotelu co Wy… aż dziw, że nie ma Was na zdjęciu w albumie Our Guests na ich profilu facebookowym… nam właścicielka strzeliła… Faktycznie bardzo serdeczna i uczynna kobieta, prowadziła wcześniej biznes w Grecji czy coś takiego, bardzo miło ją wspominamy.
Jeśli chodzi o ten kefir z ogórkami i koperkiem to jest to rodzaj Okroshki… bardzo orzeźwia… kapitalna sprawa!
A Tigranashen to w zasadzie już tylko na mapach widnieje jako nachiczewańska eksklawa, w rzeczywistości te parę km2 od ponad 20 lat jest przejęte przez Armenię. Nie zauważyłem, żeby były tam jakieś oznaczenia azerskie – czy się mylę? Dopiero po powrocie do Polski zorientowałem się, że przez chwilę byłem w Azerbejdżanie :)