Parafrazując reklamę jednej z gum do żucia: wszyscy byli w Budapeszcie, w końcu byli i my!
Zapraszam na krótką relację.
Z Wrocławia do Warszawy dotarliśmy “różnie”. Stefcia kilka dni wcześniej poleciała lotem (w bebe promocji), ja dojechałem ostatniego dnia Polskibusem.
Do Budapesztu wybraliśmy się w połowie lutego na pokładzie linii Wizz Air. Godziny lotów były całkiem przyjemne: w pierwszą stronę 17:50 – 19:05, powrót trzy dni poźniej 16:05 – 17:20.
Z racji tego, iż bilety były bardzo tanie postanowiliśmy zwiększyć przychód linii poprze zakup kawy na pokładzie. Sam lot minął bardzo spokojnie i dosyć standardowo, więc ciężko dużo o nim pisać:)
Po przylocie na lotnisku w kiosku Relay zakupiliśmy pakiet 10 jednorazowych biletów, w łącznej cenie 3000 HUF. Przystanek autobusu 200E jest bardzo dobrze oznakowany i nie sposób tam nie trafić. Autobus dojeżdża do stacji metra.
Zanim wsiedliśmy w metro, postanowiliśmy zrobić zakupy w pobliskim Tesco. Po zakupach pojechaliśmy do centrum miasta.
Nasz Maverick Hostel mieścił się w samym centrum Budapesztu, jakieś 30 metrów od stacji metra, dzięki czemu łatwo go znaleźć i nie trzeba dużo chodzić.
Hostel położony jest w przepięknym XIX-wiecznym budynku.
Stefcia zachwyciła się Budapesztem:
“Dojechaliśmy wieczorem i moja nadzieja na piękne widoki stała się rzeczywistością. Spacerowaliśmy pośród budynków i każdy budynek zachwyca. Tu secesja, tu barok, tu neoklasycyzm, neobarok…. Szliśmy z głową do góry. Nadszedł wieczór i okazało się, że Budapeszt w światłach jest jeszcze piękniejszy! Góra Gellerta, mosty, budynki…”
Kolejny dzień spędziliśmy na wędrówkach po ulicach, próby zrozumienia węgierskiego, który czasami wydawał się tak płynny jak włoski, ale nic się nie można było zrozumieć. Jak dla mnie węgierski to połączenie niemieckiego z włoskim. Dzień minął na odwiedzeniu najważniejszych miejsc.
Kilka zdjęć z głównego deptaku:
Odwiedziliśmy halę targową w centrum. Znajdziemy tam tysiące salami, miliony wiszących papryk, papryki nadziewane kapustę, różnego rodzaju oleje, przyprawy i inne.
Jest też coś dla miłośników słodyczy – ręcznie nadziewane czekolady, niestety jej ceny porażają…
Wspięliśmy się na wzgórze Gellerta (na szczęście było mało schodów:). Po drodze odwiedziliśmy kościół w jaskini (tuż na początku podejścia), gdzie dostaliśmy przewodnik w języku polskim. Jedna z części kościoła jest poświęcona Polsce – znajdziemy tam m.in. rzeźba księdza Kolbe.
Kilka widoków z samej góry:
Po zdobyciu wzgórza ruszyliśmy na Górę Zamkową figurująca na liście zabytków UNESCO. Weszliśmy do Kościoła Macieja, który zachwyca pięknem od zewnątrz jak i wewnątrz.
Obecnie duża cześć kościoła jest w remoncie – na szczęście jego reszta jest dostępna dla zwiedzających.
Sam fakt remontu wykorzystano bardzo dobrze – jest możliwość obejrzenia wystawy nt. odrestaurowywania poszczególnych eksponatów Kościoła.
To jest okazja do podziwiania z bliska rzeczy których normalnie nie można z tak bliska podziwiać. Eksponaty były opisane pod kątem historycznym jak i techniki prac konserwatorskich.
Z Baszty Rybackiej podziwialiśmy miasto. Z góry można zjechać Siklo – drugą najstarszą kolejką linowo-torową na świecie za masakryczną kwotę 2000 HUF.
Ten koń-klawe na życie:
Wybieramy zejście pieszo. Przeszliśmy mostem łańcuchowym Szechenyiego i dalej spacerowym krokiem w kierunku Bazyliki św. Stefana, rozglądając się wokoło.
Nastał wieczór i tak idąc w kierunku hostelu natrafiliśmy na ekskluzywne ulice Belvaros, z piękną architekturą, bogatą w secesję.
Kolejny dzień spędziliśmy na wędrówkach po ulicach i podziwianiu architektury. Zwiedziliśmy Pasaż Paryski (rzut beretem od naszego hostelu), który niestety nie był oświetlony, nie miał już sklepów, gdyż cała ulica była w remoncie i w wielu miejscach pozamykano sklepy. Chociaż było ciemno można było podziwiać piękne ażurowe zdobienia Pasażu.
Odwiedziliśmy Muzeum Sztuki Stosowanej mieszczącym się w pięknym secesyjnym budynku. Jest to trzecie najstarsze tego typu w Europie po Londyńskim V&A Museum.
Zwiedziliśmy wystawę “Halas Laces” tradycyjnych węgierskich koronek z grupy igłowych, wystawę artystów dekoracyjnych “Kolekcje i skarby”.
Zestaw do bagażu podręcznego – ciekawe czy by się go czepiali na security…
W drodze do muzeum Stefcia znajduje swój raj – kilka sklepów craftowych i materiałowych…
Błądząc po ulicach napotkaliśmy sklep z ręcznie robioną czekoladą, gdzie na wystawie pokazano koronki węgierskie oraz koronkę klockową z czekolady.
Wieczorem poszliśmy do restauracji (polecanej przez kolegę).
Zestaw “dla dwojga” (m.in. kaczka, chicken paprikas i inne)
Restauracja znajduje się praktycznie naprzeciwko Parlamentu (z drugiej strony rzeki). Praktycznie od razu po wyjściu z restauracji w oczy rzuca się oświetlony Parlament.
Ostatni dzień to poszukiwanie rzeźby Littly Royal Dother, specjalnie dla koleżanki Stefci.
Mały klimatyczny barek, tuż obok hali targowej. Szerokość baru wewnątrz równa się mniej więcej szerokości widocznych drzwi:
Spacer doprowadził nas do Wielkiej Synagogi, gmachu opery, Muzeum Narodowego, czy rzeźby, która patrzy na ciebie cały czas niezależnie od kąta patrzenia na nią:
Po drodze spotkaliśmy też dwa wielkie psy pilnujące budynku :)
Podczas wyjazdu skosztowaliśmy kaczkę, galuska (kluseczki pochodzące od gnocchi)
Spróbowaliśmy gulaszu, salami, strudel, deser z wiórami z kasztana. Wypiliśmy Tokaj, piwo Dreher i wino z guzikiem (wybór wina była prosty:)
ciekawa relacja ja jeszcze muszę dwa tyg poczekać na wyjazd do Buda ale plus jest taki że może będzie cieplej
Warto lecieć. Budapeszt podobał mi się bardziej niż jakakolwiek inna europejska stolica czy duże miasto w Europie.
Budapeszt jest super, ale Londyn i Paryż i tak lepszy ;) Jak będę następnym razem to koniecznie spróbuję tej restauracji, pamiętasz ile zapłaciliście za te fajne danie?
Tanio nie było – skłamię, ale kosztowało coś ok 6000 czy 7000 HUF. Za to było fajnym miksem i super smakowało :)
a może orientujecie się czy hala targowa otwarta jest w niedzielę? i gdzie się wybrać na kąpielisko termalne pozdro
Jeszcze 3 tygodnie… :))))
Zeszłoroczny udapeszt był dla nas bardzo udanym, krótkim wyjazdem. Mieszkaliśmy w hotelu Budapeszt – cudowny widok na całą panoramę Pesztu z 11 piętra. Hala targowa zdaje się być głównie dla Niemców – raczej cepelniana szopka a równie dobry gulasz można zjeść na mieście za 1/5 ceny o zakupie salami nie wspomnę. Fantastyczne, robotnicze śniadanie można zjeść w sklepie mięsnym przy centrum handlowym Mamut – kiełbaski, kaszanki ze świeżym pieczywem i papryczkami jedzone przy stolikach na gazecie, tanie i przepyszne. Zdecydowanie polecam genialne pijalnie lokalnego wina np. Borok po stronie Budy lub David w Peszcie koło term. Termy z kolei raczej słabe, nie za czyste i pełne emerytów, którzy są przekonani, że sauny służą do suszenia ręczników. Obowiązkowo należy w Budapeszcie zaliczyć muzeum lotnictwa (zwłaszcza dla Tu-154B), a jak się dobrze zagada Pana klicznika to wpuści do każdego z kokpitów. http://www.facebook.com/media/set/?set=a.509788762397900.110916.100001003436013&type=3
Nie chcę nic mówić/pisać ale Paryż się chowa przy Budapeszcie :)
A mnie BUD bardziej przypadł do gustu niż PRAGA. Zwłaszcza w wersji z Góry Gellerta o zachodzie…
Tez uważam, że Budapeszt jest dużo fajniejszy niż Paryż. A już napewno ma sympatyczniejszych mieszkańców. Dlatego zresztą bywam tam średnio co 2 miesiące. Polecam szczegołnie w czasie letnich upałów!
Parlament – warto obejrzeć od środka! Zwiedzanie za free dla obywateli UE :)
Od tego roku zwiedzanie Parlamentu jest płatne również dla obywateli UE.
Spacerując po Budapeszcie, warto jako przekąskę zjeść placek Lángos ;)
A z węgierskich miast podobał mi się też Eger, polecam.
Budapeszt moim okiem – miasto z wielkim potencjałem. Na naszą kieszeń bardzo przystępne, niewątpliwie z wieloma plusami. Natomiast ja jestem głęboko negatywnie nastawiony do ludzi tam mieszkających. Zacznę od przylotu na ich cudowne, głowne lotnisko, gdzie nie da rady kupić biletów całodniowych inaczej niż wrzucając kilogramy forintów do dziwnych automatów. Zero informacji dla turysty, a w autobusie już kontrola. Nie ma zmiłuj, jak nie masz biletu. Ale naprawdę jego kupienie to droga przez mękę. Na przesiadce na metro okazuje się, że Twój bilet jest nieważny, a dlaczego nieważny? Urocza kobieta, przemiła i z twarzy również urodziwa, Ci już nie wyjaśnia tylko macha ręką, że możesz łaskawie odejść i kupić bilet. Gdzie kupić? No tu w automacie. Oczywiście przyjmuje tylko węgierski bilon. Wow, nie masz bilonu, bo jesteś turystą? To idź se >>TAM<<. Poszliśmy TAM i znaleźliśmy człowieka sprzedającego bilety. Te 24-godzinne są wypisywane ręcznie i musisz podać babce konkretną datę i godzinę. Nam wypisała od momentu kupienia, bo to nie było ważne czy chcemy zacząć z niego korzystać np. za godzinę. Jej to nie obchodziło. Budapesztańskie paskudy wiedzą lepiej. Komunizm się skończył, ale w mentalności przeciętnego mieszkańca Budapesztu ciągle trwa.
Zwiedzanie Parlamentu jest płatne. Nie wiem czy traficie na tę samą przewodniczkę, co my, ale jeśli tak, to może lepiej zarezerwować zwiedzanie w języku chińskim, bo po angielsku to ona bardzo średnio mówiła. Zdecydowanie była to najgorsza przewodniczka EVER, jaką kiedykolwiek przyszło nam spotkać. Rzucała czerstwymi żartami tylko w sobie znanym dialekcie, chociaż pewnie wg niej to był angielski. Szkoda wielka, bo budynek parlamentu jest przepiękny i zaprojektowany w harmonii z historią Węgier. Na hali targowej straszne problemy, by kupić paprykę – a to nie ma 3 takich samych opakowań jednego rodzaju, a to panienka nie chce przyjąć karty płatniczej, bo "już zamknęła dzisiaj kasę". Na pytanie czy w takim razie mamy wrócić jutro, poszła użyć terminala na sąsiednim stoisku. Warto sprawdzić ceny na kilku stoiskach, bo te z dala od głównej alejki są tańsze. No i niektórzy sprzedawcy na stoiskach zapominają wydać reszty w pełni, np. nam pan zapomniał oddać 1000 forintów. Oj takie zapominalskie są te budapesztańskie paskudy.
Miasto – niedofinansowane, ale przepiękne. Nie powiem, że lepsze od innch stolic europejskich, bo nie jest lepsze. Jest inne. Trudno tutaj coś wartościować, ale stosunek do turysty zdecydowanie można. Jest bardzo źle. No ale za tydzień mam znowu przesiadkę w Budapeszcie i może tym razem będzie lepiej? :) Chociaż nie zawiodę się już tak, jak poprzednio, bo wiem czego się spodziewać.
Prawo przyrody: paskudy przyciongają paskudy. Bilety najlepiej kupic w kiosku (sic!) na przylotach. Płatność rónież kartą. Obsługa mówi po angielsku. Sprzedawca MUSI wpisać datę i pewnie nie trudno mu było się dogadać z osobami słabo mówiącymi. KOntroloerzy w BUD bardzo mili polecam film http://www.filmweb.pl/Kontrolerzy