Maciej, jeden z naszych czytelników, wybrał się niedawno w podróż do Uzbekistanu.
Po powrocie zechciał podzielić się z nami swoimi przeżyciami i przesłał nam swoją relację z podróży, za którą dziękujemy i obiecujemy odwdzięczyć się jakimś “firmowym” upominkiem :)
Zapraszam na pierwszą z trzech część relacji:
Dawno temu przeczytałem na Mlecznych Podróżach wiadomość o ofercie UTair na przeloty Brno-Taszkent-Brno (KLIK)
Było to impulsem by zdecydować się zwiedzić Uzbekistan. Jechaliśmy w czterech i ze względu na ograniczenia zawodowe i rodzinne mogliśmy się wybrać tylko na niecałe dwa tygodnie. Z tego powodu nasze zwiedzanie było ekspresowe, nie zobaczyliśmy wszystkiego co chcieliśmy, w wielu miejscach byliśmy krótko, lecz mimo wszystko wyjazd był bardzo ciekawy.
Pierwszy odcinek podróży, trasę Wrocław-Brno pokonaliśmy samochodem. Wylot mieliśmy 8 czerwca o 13:40, lecz nie chcieliśmy jechać w tym samym dniu, prosto na lotnisko. Woleliśmy wyjechać dzień wcześniej, aby jechać bez ciśnienia, z zapasem czasu na nieprzewidziane wypadki.
7 czerwca (w Boże Ciało, dzień przed pierwszym meczem Euro we Wrocławiu) wyjeżdżamy samochodem z Wrocławia do Brna. Niedaleko Brna mieliśmy zarezerwowany nocleg w domku na kempingu, było taniej niż przez AirBnB, nie mówiąc o hostelach w Brnie. Kemping okazał się dość mały, domki i ich wyposażenie miały swoje najlepsze lata dawno już za sobą, ale na jedną noc w zupełności wystarczał. Zresztą w Uzbekistanie nie spodziewaliśmy się nocować w lepszych warunkach.
Wieczorem pojechaliśmy do Brna, sprawdzić trasę na lotnisko, znaleźć bezpieczne i bezpłatne miejsce do parkowania samochodu i przez chwilę pospacerować po mieście. Na lotnisko jedzie autobus nr 76, przejechaliśmy się trasą tego autobusu i wybraliśmy miejsce do parkowania przy ulicy Olomouckiej, blisko przystanku Spáčilova (KLIK)
Na koniec dnia przeszliśmy się po starym mieście oraz odpoczęliśmy przy piwie i smażonym serze w jednej z knajpek.
8 czerwca śniadanie na kempingu, zakupy w Lidlu (jedzenie oraz rzeczy, których zapomnieliśmy spakować) i jedziemy na lotnisko Brno-Tuřany. Kolega – właściciel auta – wysadził resztę ekipy na lotnisku, wrócił na sprawdzone miejsce zaparkować samochód i dojechał autobusem. Jak można się spodziewać, lotnisko w Brnie jest małe i przejrzyste. Na odprawie biletowo-bagażowej nadaliśmy bagaż na całą trasę do Taszkentu, natomiast karty pokładowe dostaliśmy tylko na pierwszy odcinek lotu, do lotniska Moskwa-Wnukowo. Po szybkiej kontroli bezpieczeństwa poszliśmy na piwo do baru.
Była gdzieś godzina do odlotu, leniwie sączymy browara, gdy odszukała nas dziewczyna, która nas odprawiała i powiedziała, że mamy już iść do samolotu, bo odlatuje wcześniej. Szybka odprawa paszportowa i po kilku minutach oczekiwania pod drzwiami idziemy po płycie do samolotu.
Samolot (CRJ-200 VQ-BGL) był może w połowie zapełniony. Lot trwał 2h 45min i w tym czasie obsługa cały czas chodziła wśród pasażerów, po kolei serwowali:
a) cukierki,
b) napoje (woda, soki),
c) zestaw obiadowy na ciepło (kotlet lub ryba, ziemniaki, kalafior) plus zestaw lunchowy na zimno (chleb, bułka, masło, ser, wędlina, surówka, oliwki, ciastko, orzeszki, suszone śliwki, czekoladka),
d) herbata,
e) wino i napoje,
f) cukierki.
Można też było dostać koc do przykrycia się.
Po przylocie do Moskwy w sali przylotów dział tranzytowy był zamknięty. Podeszliśmy do okienka odprawy paszportowej na teren Rosji i zgłosilismy, że lecimy tranzytem do Uzbekistanu bez wizy rosyjskiej. Celniczka zadzwoniła i zgłosiła komuś temat, potem przyszła inna celniczka i zebrała paszporty, karty pokładowe z lotu do Moskwy oraz wydrukowane bilety (trzeba wszystko mieć przygotowane ze sobą). Następnie czekaliśmy cały czas między lotami w sali przylotów, bez sklepów, bez barów. Na sam koniec przyszła celniczka, oddała wszystkie dokumenty razem z nowymi kartamiu pokładowymi. Wsadzili nas do busa i przewieźli do drugiego terminala, gdzie czekała na nas kolejna celniczka i zaprowadziła do sali odlotów. Tam jeszcze jedna kontrola bezpieczeństwa i było już jakieś 30 minut przed odlotem, prawie od razu poszliśmy do samolotu.
Samolot z Moskwy do Taszkentu (B737, VQ-BJF) był prawie pełen, było może kilka wolnych miejsc. W samolocie mnóstwo miejsca na nogi – mam 182 cm wzrostu – a swobodnie usiadłem i jeszcze miałem z 10 cm wolnego miejsca do następnego fotela, dało radę też wyprostować nogi. Planowy wylot był o 22:00, a o 22:45 jeszcze ostatni pasażerowie wsiadali na pokład, o 23:15 samolot ruszył.
Niektórzy Uzbecy siadają jak chcą, potem kłocą się między sobą o miejsca. Serwis pokładowy trochę uboższy niż na locie z Brna ale nadal dobry.
Przylot do Taszkentu mieliśmy ok. 4:00 zamiast planowej 3:00. Po przylocie “młyn”: Uzbecy przepychają się, roztrącają, żeby jak najszybciej dotrzeć do kolejki do odprawy. Właściwie to nie była kolejka tylko luźny tłum, gdzie do samego końca trwa przepychanka o przesunięcie się do przodu, bliżej przejścia do budki strażnika. W trakcie czekania z tyłu dochodzą pasażerowie z kolejnych lotów.
Sama kontrola paszportowa jest bezproblemowa, bez żadnych pytań, chociaż widziałem strażników odprowadzających niektóre osoby do osobnego pokoju. Następnie idziemy odebrać bagaż. Mniejsza część bagaży jeździ na taśmie, natomiast większa część bagaży jest porozrzucana po całym pomieszczeniu. Na szczęście wszystkie nasze plecaki odnalazły się.
Kolejny etap to znalezienie druku deklaracji celnej (czasem leży ich dużo a czasem brakuje) i wypełnienie w dwóch egzemplarzach. Druki po angielsku też są, ale po przylocie takich nie było, były tylko druki po rosyjsku. Trzeba wpisać każdą wwożoną walutę (złotówki, euro, dolary itd.) oraz wszystkie przedmioty wartościowe. Następnie trzeba stanąć do kolejki do odprawy celnej – tu na szczęście było spokojniej.
Cały bagaż idzie do prześwietlenia a urzędnik sprawdza druki, jeden zabiera, drugi oddaje. Deklaracja z przylotu jest niezbędna przy wyjeździe, trzeba ją zachować.
Jest około 6 rano, po wyjściu za ostatnią bramkę zostajemy otoczeni przez kilku mocno nachalnych taksówkarzy i cinkciarzy. Uprzedzeni, nie skorzystaliśmy z ich usług, chociaż byli bardzo denerwujący i trzymali się nas dość długo. Poszliśmy usiąść pod drzewami niedaleko i bez pośpiechu zjedliśmy kanapki, podczas gdy taksiarze i cinkciarze dalej wiszą nad nami i gadają swoje.
Naszym pierwszym punktem było kupno biletów, albo na samolot do Nukusu, albo na pociąg do Kungradu (za Nukusem, w stronę jeziora Aralskiego). Dotarliśmy na dworzec kolejowy w Taszkiencie, gdzie zaczepił nas kolejny handlarz walutą, zaproponował rozsądny kurs 2830 sum za dolara, więc trochę wymieniliśmy, poromawialiśmy przez chwilę o Uzbekistanie i o Polsce. Obok nas walutę wymieniali również policjanci. W przybliżeniu 1000 sum to 1,20 zł, 1000 sum to też największy banknot jaki był w użyciu.
Dworzec kolejowy okazał się być otoczony płotem, wejście było tylko przez bramkę bezpieczeństwa z ważnym biletem na pociąg. Kasa biletowa była w całkiem innym budynku. W kasie dowiedzieliśmy się, że biletów na dzisiaj już nie ma. W pobliskim biurze podróży sprzedającym bilety lotnicze, dowiedzieliśmy się, że na dzisiaj biletów nie ma, na jutro do Nukusu też nie ma. Podobno w centralnym biurze Uzbekistan Airways mogliby je jeszcze mieć.
Po drodze spotkaliśmy “naszego” cinkciarza razem z jakimś facetem, który zaproponował, że załatwi nam bilety na pociąg do Kungradu, na plackartę, po 100.000 od osoby za całość (bilet i załatwianie). Zgodziliśmy się i facet poszedł sprawdzać co może załatwić. Wrócił, powiedział, że bilety będą i zażądał zaliczki 40.000 (od wszystkich). Po chwili zastanawiania się czy mu wierzyć zgodziliśmy się, facet wziął 40.000 i ksero jednego z paszportów i poszedł. My poszliśmy na obiad do knajpy.
W Uzbekistanie zdecydowana większość restauracji nazywa się “cafe”, chociaż mają niewiele wspólnego z kawiarnią. Uzbeckie lokale serwują miejscową kuchnię, przede wszystkim szaszłyki, które były dostępne wszędzie i niezmiennie były bardzo dobre. Z innych potraw dostępne są zupy, jest ich kilka rodzajów, większość jest zupą mięsno-jarzynową, niektóre są bardziej mięsne, podobne do rosołu, inne bardziej jarzynowe. Zupy również były bardzo dobre, są tam droższe niż szaszłyki, ale porcje są duże i zawierają sporo mięsa i warzyw.
Z innych dań typowe są: plov (czyli odmiana pilawu), lagman (pewien rodzaj makaronu z mięsem i warzywami), manty (podobne do pierogów, z tłustym, mięsnym farszem), rosyjskie pielmienie. W kilku miejscach dostaliśmy danie zalane zupą; takie manty raz dostaliśmy podane jak nasze pierogi, innym razem dostaliśmy w zupie podobnej do rosołu. Podobnie lagman, w jednym miejscu podają jako makaron z mięsem i warzywami, w innym lokalu podają zalane zupą jarzynową.
Wracając do tematu zakupu biletów, o umówionej godzinie faceta nie było, pojawił się pół godziny później, powiedział, że naczelnika stacji jeszcze nie ma i znowu zniknął. Po kolejnej pół godzinie wrócił z małym świstkiem papieru, na którym było napisane Kungrad, 4 miejsca i czyjś podpis. Facet kazał nam pójść z tym świstkiem i paszportami do kasy nr 8, sam tam nie poszedł, czekał przed budynkiem kasy.
Przed kasą nr 8 stał mały tłumek, jakieś 6-8 osób, gdzieś połowa z podobnymi kwitkami, ale za bardzo nie napierali, udało nam się pokazać nasz kwitek kasjerce, kazała nam czekać. Kobieta z kasy połowę czasu gadała przez komórkę, między rozmowami obsługiwała klientów. Najpierw pokazała innego faceta z kwitkiem, któremu sprzedała bilety, potem pokazała na nas. Wzięła nasz świstek i nasze paszporty i wystawiła nam bilety. Zapłaciliśmy w kasie 237.000 sum, to było ponad 300 banknotów (część w banknotach 500 sum).
Wyszliśmy z budynku kasy, gdzie rozliczyliśmy się z naszym pośrednikiem. Z jednej strony czuliśmy niesmak, że wciągneliśmy się w ten cały system łapówkowy, gdzie naczelnik stacji bierze kasę za to, że pozwoli sprzedać bilety na pociąg; zapłaciliśmy sporo wszystkim po drodze: naszemu pośrednikowi, naczelnikowi, ustawiona kasjerka też z pewnością swoje dostała. Z drugiej strony mieliśmy bez większych problemów 4 bilety na dobre miejsca obok siebie w plackarcie, w pociągu odjeżdżającym za kilka godzin.
Już z biletami poszliśmy na dworzec kolejowy, gdzie wejście to pełna kontrola bezpieczeństwa z prześwietlaniem bagażu i przechodzeniem przez wykrywacz metalu. Na dworcu w podziemiu jest bardzo przyjemnie (chłodno), jest tam też klasyczna, oldskulowa przechowalnia bagażu, gdzie za 500 sum (0,60zł) można zostawić swój bagaż na 1 dzień.
Na peronie kwitnie sprzedaż jedzenia, napojów i ubrań, przy każdym wagonie stoi obsługa sprawdzająca bilety. Pociąg typowy radziecki, co zresztą nie dziwi, gdyż jak większość rzeczy w tym kraju pochodził jeszcze z ZSRR. Jak ktoś jechał plackartą w Rosji to wie czego się spodziewać.
Byłem pozytywnie zaskoczony pociągiem, spodziewałem się gorszego stanu. Uzbecka plackarta (czyli trzecia klasa) to oczywiście miejsca leżące, materac, na początku podróży dostaliśmy upraną pościel, okno się otwierało, wrzątek z samowaru był dostępny, światło w wagonie było do ok. 23, w toalecie był sedes, umywalka, mydło, nawet papier toaletowy był, chociaż skończył się pod koniec podróży. Według rozkładu odjazd był o 19:40, przyjazd do Kungradu (ostatniej stacji tego pociągu) następnego dnia o 18:17. Dojechaliśmy ok. 19:30, w pociągu spędziliśmy ok. 24 godziny.
Widok korytarza w wagonie:
Ciekawostka to samowar w wagonie, z którego można brać wrzątek. Nie był, tak jak w Rosji, elektryczny. To był po prostu mały piec na węgiel, z paleniskiem i popielnikiem:
Wieczorem, wyjeżdżając z Taszkientu, byliśmy jeszcze w rosyjskiej części Uzbekistanu, ludzie obok nas mówili po rosyjsku, byli ubrani miastowo, za oknem była zieleń. W nocy przejechaliśmy przez Samarkandę, Nawoi. Rano się obudziłem i już byliśmy jakby w innym kraju, pasażerka na przeciwko nas:
a za oknem Kyzył-Kum:
Później pustynia zmieniła się w bardziej kamienistą:
Nukus to stolica Karakałpakstanu, autonomicznego regionu w Uzbekistanie, wysiedliśmy tam na chwilę na peron zrobić zdjęcia:
Widać długość pociągu oraz tłumy, które jadą takim pociągiem. Pociąg nr 54 Taszkent-Kungrad jeździ tylko dwa razy w tygodniu.
W samym pociągu często chodzą też sprzedawcy jedzenia i ubrań, na końcu trasy np. z typowymi dla regionu wędzonymi rybami. Zdjęcie niestety poruszone, ale ten człowiek niesie wędzone ryby, które sprzedaje.
Kungrad to miejscowość 11.000 ludzi, lecz po przyjeździe pociągu na stacji było takie zamieszanie jak w 20x większym Nukusie. Dodatkowo przed dworcem jest małe targowisko, miejscowi siedzą na murku wzdłuż ulicy i sprzedają chleb, placki, ryby, napoje itp. Złapała nas miejscowa kobieta i zaoferowała pokój na nocleg za 5.000 sum od osoby (6 zł), wzięliśmy bez targowania. Poprosiliśmy ją też o jedzenie, dostaliśmy wieczorem zupę z kawałkiem mięsa:
Tak wyglądała łazienka:
a tak toaleta, tutaj była murowana, lecz są też drewniane budki:
Toaleta typowa dla tego regionu (tzn. sporej części Azji), podłużna dziura w ziemi, szeroka na ok. 20 cm, długa na ok. 50 cm. Z daleka wiadomo gdzie jest, bo śmierdzi okrutnie.
Tak wygląda ulica, przy której stał dom, gdzie nocowaliśmy:
Karakałpakstan to bardzo ubogi region a wyschnięte jezioro Aralskie dodatkowo pogorszyło sytuację. Ponadto Karakałpacy i Uzbecy nie bardzo się lubią.
Miejscowy Karakałpak z Kungradu narzekał, że Uzbecy tylko zabierają zdolnych miejscowych do siebie a ich region ignorują. Z kolei Uzbek z Urgenczu narzekał, że Karakałpacy w większości tylko siedzą i nic nie robią, nie pracują, nie uprawiają roli.
Rząd uzbecki utrzymuje Nukus na w miarę znośnym poziomie, lecz niestety cała reszta Karakałpakstanu to bieda:
Następnego dnia zrobiliśmy standardową wycieczkę do Mojnaku nad byłe jezioro Aralskie i z powrotem. Są możliwe wycieczki aż do obecnych resztek jeziora, lecz zwykły kierowca, którego można złapać na ulicy tam nie pojedzie. Potrzebny jest człowiek z dobrym, terenowym samochodem (co najmniej UAZ) i z dobrą znajomością terenu, bo trzeba jechać wiele godzin po wyschniętym dnie jeziora, taka wyprawa zazwyczaj jest też paskudnie droga (kilkaset USD).
Przed Mojnakiem kierowca zabrał nas w miejsce gdzie miejscowi łowią ryby, które następnie wędzą i sprzedają.
Dwa stawy połączone są rurą, co daje taki efekt:
Jadąc dalej do Mojnaku mijaliśmy na drodze miejscowe wychudzone krowy, widać im było miednicę i żebra.
Były port w Mojnaku z góry:
oraz kilka statków z bliska:
i z bardzo bliska
Nawet jakiś “Titanic” się znalazł:
Tablice przedstawiają proces wysychania jeziora:
Centrum Mojnaku:
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się koło “wędzkarzy” aby zjeść naszą rybę
Na skrzyżowaniu pierwszeństwo wymusił na nas przebiegający przez drogę miejscowy:
Miejscowe studentki, sądząc po stroju to z jakiejś szkoły policyjnej, łapią stopa:
Po powrocie do Kungradu obiad w knajpie:
Przykład typowego dania “wszystko w jednym”: zupa, pierogi i mięso na raz.
Lokal nie miał własnej toalety, aby załatwić swoje potrzeby trzeba było przejść przez sąsiednie targowisko rupieci:
abu dotrzeć do klasycznego wychodka, szpary między deskami ułatwiają wentylację i umożliwiają znalezenie wychodka nawet z zamkniętymi oczami:
Zainteresowanym mogę dostarczyć zdjęcie (ekstremalne) w środku wychodka na targowisku w Kungradzie.
Lecz czas nas goni, jedziemy do następnego celu, do Nukusu czyli stolicy regioniu.
Poniżej nasz kierowca Karakałpak i jego fura
oraz “profesjonalna” instalacja gazowa w bagażniku.
W okolicy Nukusu rzadkość w Uzbekistanie, droga jest remontowana.
Droga do Nukusu to również doskonałe miejsce na spotkanie i ploty:
Miejscowi jadą do miasta:
Sklep drive-in:
W Nukusie sprzedają najlepszą wodę z sokiem w całym Uzbekistanie:
Na kolację poszliśmy kierując się sprawdzoną zasadą: tam gdzie jedzą miejscowi. W rezultacie zjedliśmy rewelacyjne manty:
oraz szaszłyki:
Telewizor w knajpie oczywiście był włączony na transmisję z Euro.
Piłką nożną interesuje się tam praktycznie każdy facet. Każdy też kojarzył Polskę i Ukrainę jako kraje, gdzie odbywają się mistrzostwa.
Szukając noclegu zaczęliśmy od polecanego hotelu Jipek Joli, który jednak okazał się być obrzydliwie drogi, 25USD za osobę za noc. Jak na Uzbekistan to rozbój w biały dzień. Ostatecznie nocowaliśmy w państwowym, zbudowanym w czasach ZSRR hotelu “Nukus”. Według przewodnika miał być w fatalnym stanie, wręcz ruina. Może i był, ale mieliśmy wypasiony pokój z klimą i z własną łazienką z wanną za 22800 sum czyli ok. 8 USD od osoby. Pierwsza “normalna” łazienka od przyjazdu do Uzbekistanu! Trochę grzyba na ścianie nikomu nie przeszkadzało.
Następny dzień w Nukusie zaczęliśmy ciekawym śniadaniem w hotelu: naleśniki ze smażonym jajkiem.
Następnie sławne muzeum Sawickiego
i targowisko
gdzie wymieniliśmy kolejną porcję waluty.
ciąg dalszy już niedługo…
Kurka – super wypadzik. Gratuluję i zazdroszczę. Fajnie że podajesz ceny – to się może przydać.
fajna relacja i fajnie się czyta
dzieki!
Super opis, super zdjęcia i kraj też wygląda ciekawie.
rewelacja !!!! super się czyta !!!
Fajna relacja. Ilość kasy potrzebnej nawet na podstawowe zakupy przeraża. Całe szczęście, że w Polsce już mamy za sobą denominacje.
rzeczywiscie, az przyjemnie sie czyta taka relacje z pierwszej reki .. prawie czuje jakbym tam z Wami Panowie byla… z niecierpliwoscia czekam na kolejny odcinek opisujacy wasz przygode :)
Pozdrawiam serdecznie
A ja chcę to ekstremalne zdjęcie wychodka!
Pozazdroscic i pogratulowac wyjazdu :)
Fajna i czytliwa relacja ale… “miejscowi jadą do miasta”… i chłop na koniu. Doprawdy błyskotliwe dziennikarstwo – po takim opisie zakładam, ze 90% ludności tak właśnie wjeżdża do miasta. Ostatnio w Wodzisłasiu śl. też widziałem miejscowego, który najwyraźniej jechał na koniu do miasta. Toż to środkowa Azja.
Nie popadajmy panowie i panie w Europocentyzm – to samo odn. dróg. Nie róbcie z tych ludzi piętaszków. Na serio fajna relacja, pewnie się oburzycie, ale miejcie na uwadze, że taką narracją robicie dokładnie to samo co Amerykanie (lub ktokolwiek), którzy kiedy sfotografują zdezelowany traktor i kilka kóz okraszają całość komentarzem ” oto Polska”
Do Ono: skoro jesteś takim specjalistą od dziennikarstwa, to może najpierw przyjrzyj się swoim wypowiedziom , zanim zaczniesz udzielać “dobrych rad”
m.in. Wodzisłasiu śl. !! gdzie duża litera??
Piekna sprawa, niesamowita podroz. Chetnie bym sie kiedys wybral na cos podobnego.
Super relacja i zdjęcia :-)
Czekam niecierpliwie na kolejny odcinek.
Już mi się spodobał Uzbekistan!!! A po ile piwko?
Też chętnie zobaczyłabym ten wychodek…
świetna relacja z egzotycznego kraju, czekam na ciąg dalszy :)
a jak z językiem? nie znalazłem żadnej informacji o tym? Znacie rosyjski czy jak można inaczej się porozumiewać?
Witam, świetna relacja naprawdę z zaciekawieniem przeczytałam :) Trochę znam podobne klimaty bo urodziłam się i wychowałam się w Kazachstanie, myślałam że Uzbekistan ma więcej wspólnego z Kazachstanem, ale patrząc po zdjęciach i opisie widzę że się myliłam. Pozdrawiam i czekam na dalszą relację
Bardzo ciekawa relacja właśnie poradziecka Azja Środkowa mnie interesue a loty tam w rozsądnych cenach ciężko wyrwać-szkoda że nie mogłem skorzystać z tej promocji z Brna.
Świetna relacja, super napisana i przyjemnie się czyta:) Wyjazd rewelacyjny!:)
Też mi się spodobało. Chociaż sam bym tam nie pojechał to zaciekawiło mnie wyschnięte jezioro czy też morze. Doczytałem w necie że na tym jeziorze jest teren gdzie Rosjanie produkowali broń biologiczną. Może warto byłoby odwiedzić :)
Dobre, tak trzymac. Najlepsza krowa, co to jej miednice bylo widac. Hahaha!
@ono
Wcale się nie oburzam, doskonale zdaję sobie sprawę, że nie jestem dziennikarzem, tylko prostym inżynierem i prostym językiem opisuję swoją wycieczkę po Uzbekistanie. Natomiast na zdjęciu mieszkaniec Uzbekistanu nie jedzie na koniu. Tam jest osioł ciągnący wózek garażowej roboty, typu warsztat wujka Zenka, spawarka, młotek i kilka starych desek. Takich pojazdów nie widuję w Polsce.
Bardzo fajna relacja! Dzieki!
@so-fly
znajomość języka rosyjskiego (przynajmniej w stopniu bardzo dobrze komunikatywnym) jest absolutnym musem – po angielsku się nie dogadasz, chyba że do Samarkandy tylko chcesz jechać:) Można powiedzieć, że im lepiej znasz rosyjski tym bardziej udany będzie wyjazd, bo z miejscowymi też warto porozmawiać o kraju, życiu, polityce, religii, a nie tylko o tym jak dojechać gdzieś tam.
A jak to jest z uzbecką wizą?
humbak,
wizę trzeba mieć. Wyrabia się ją w Ambasadzie Republiki Uzbekistanu w Warszawie. Mają swoją stronę interentową, znajdziesz tam podstawowe informacje. Gdyby coś, pytaj. Niedawno zakończyliśmy proces wizowy, więc mogę coś podpowiedzieć, gdyby była potrzeba :)
Witam,
prosiłbym o info na temat tych wiz uzbeckich. Z tego co rozumiem, to trzeba mieć zaproszenie, czy tak? Żeby nie zaśmiecać, to może być na priv [email protected]
Pozdrawiam,
Piotrek
Spodobało mi się.
Powodzenia chłopaki!
Cześć, wybieram się we wrześniu m.in. do Uzbekistanu, gdybyś chciał się podzielić pewnymi informacjami, za co byłbym wdzięczny, napisz proszę na maila: [email protected]
Z góry dzięki
I’ve been exploring for a bit for any high-quality articles or
blog posts on this kind of space . Exploring in Yahoo I
finally stumbled upon this website. Studying
this information So i am glad to convey that I’ve a
very good uncanny feeling I discovered exactly what I needed.
I so much without a doubt will make certain to don?t overlook this website and provides it a glance regularly.
Zainspirowany tym opisem udalem sie do stanow i właśnie wróciłem z Uzbekistanu. Chetnie odpowiem na pytania, bo troszke sie zmienilo, przede wszystkim ceny. . ..
Hej Mariusz, w sierpniu planujemy pojechac do Uzbekistanu i przydałyby nam się informacje z pierwszej ręki :) mogę liczyć na jakiś kontakt do Ciebie?
Pozdrawiam!
Maciej, czy mógłbyś podać jakiś namiar do Ciebie. Planujemy z dziewczyna podróż do Uzbekistanu w te wakacje i przydały by się “świeże” informacje na temat tego kraju. Pzdr
Czym się objawia bieda w Uzbekistanie? Poszukuję takich informacji z pierwszej ręki ze wszystkich ubogich krajów, aby je przetłumaczyć dla strony http://f-f-a.info/eyewitnesses/. Byłbym wdzięczny za małe lub duże info.