Wietnam 2012 – relacja z podróży część 10 (pierwszy dzień w Hanoi, czyli zmiana hotelu i teatr lalek na wodzie + drugi dzień: lecimy naczynia z glina i zakupy na nocnym targu + Jedwabna Wioska)
Czas na kolejną część relacji z Wietnamu – czyli pierwszy dzień w Hanoi.
Całą relację znajdziecie tutaj: KLIK
Ostatnia aktualizacja 2012.04.22, czyli dzień luzaka w Jedwanej Wiosce oraz błąknie się się po mieście
Aktualizacja 2012.04.20:
Zadzwonił budzik. Chyba go znienawidzimy. Jest środek nocy, a trzeba wstać i się spakować. Idzie nam to całkiem sprawnie. Po chwili wymeldowujemy się z hotelu. Podjeżdża taksówka, co ciekawe za kurs na lotnisko płacimy 67 000 VND + 10 000 VND za wjazd na teren lotniska. Całkiem miła cena tym bardziej, że raczej nie chciałoby nam się iść przez całe miasto z bagażem o godzinie 4.00 :)
Na lotnisku jeszcze pustki. Obchodzimy cały nowy terminal w Da Nangu. Nie jest on duży, ale sprawia pozytywne wrażenie – ot po prostu nowoczesny terminal. Wbrew pozorom nie jest duży – wielkościowo to około połowa nowego terminalu we Wrocławiu.
Jakoś około 5.00 zjawia się obsługa i zaczynają się odprawy. Nadajemy tylko jeden bagaż, pozostałe plecaki idą jako podręczne. Gładko przechodzimy security, nikt tam raczej się niczym nie przejmuje, jak i (ponoć) za bardzo nie przestrzegają limitu 100 ml płynu w bagażu podręcznym.
Hala z bramkami na nowym terminalu jeszcze w połowie jest nieoświetlona, a wszystkie sklepu oczywiście zamknięcie. Wraz z biegiem czasu zapalają się kolejne światła.
Co ciekawe w części terminalu bliżej sklepów i biur można znaleźć darmowy internet, zasięg kończy się gdzieś w połowie szerokości hali.
O 5.30 zaczyna się boarding na nasz lot Vietnam Airlines do Hanoi. Airbus A321 jest zapełniony góra w 30% – już wiemy czemu na pierwszy poranny lot są tanie bilety :)
Startujemy kilka minut po 6. Lot jest bardzo krótki, w jego trakcie obsługa rozdaje po butelce 0.5 litra wody. Na krótkich trasach krajowych Vietnam Airlines nie rozdaje posiłków.
Przesypiamy większość lotu, czasami budzimy się tylko w momencie większych turbulencji – a trochę nami potrzęsło po drodze.
W miarę punktualnie docieramy do Hanoi, który wita nas chłodem. Stosunkowym chłodem, gdyż spodziewaliśmy się wyższej temperatury oraz tego, że będzie bardziej wilgotno.
Po krótkim rekonesansie przed terminalem odnajdujemy przystanek autobusu miejskiego nr 17, który jedzie na dworzec Long Bien w centrum miasta. Mamy dwie opcje – wyjść z przylotów i kierować się w lewo, a następnie przebiec przez szeroką drogę i okrążyć barierkę albo pójść “górą” czyli drogą zjazdową z odlotów.
Pakujemy się do pierwszego lepszego autobusu nr 17, gdyż (chyba) wszystkie mają tutaj pętle – w każdym bądź razie każdy z nich jeździ z napisem Noi Bai (nazwa lotniska w Hanoi)
Bilet kosztuje 5000 VND za osobę i o dziwo nie musimy płacić za bagaż. Autobus oprócz niezaprzeczalnej zalety, czyli mega niskiej ceny ma jedną wadę – do miasta jedzie się niecałe 1,5 godziny. Po drodze mijamy milion wiosek, a do samego centrum wjeżdżamy od strony północno-wschodniej. Niestety brudne szyby autobusu utrudniają obserwację życia codziennego.
Docieramy na dworzec Long Bien i swoje kroki kierujemy do hotel Hanoi Mikes Hotel. W środku zaskoczenie – trwa remont, stołówka zajmuje się obok recepcji i składa się z dwóch stolików… Ponieważ jest dopiero po 9 rano, zostawiamy bagaż na recepcji i idziemy na spacer. Docieramy nad centralne jeziorko – mostem na nim nie sposób praktycznie przejść – tyle turystów. Dzicz :)
Idziemy na południowy koniec jeziora, gdzie ma mieścić się jedna z większych księgarni. Odnajdujemy ją, spędzamy w niej niecałą godzinę i wychodzimy z dwoma książkami. Jedna z nich to przepisy na wietnamskie dania :)
Wracamy do hotelu, już możemy pójść do pokoju.Sam pokój mimo, że zabukowany dla 2 osób, zawiera jeden komplet ręczników i kosmetyków. W dodatku w środku jest po prostu brudno, wszędzie można spotkać remontowy syf. Na dodatek nie działa internet w pokoju, a klima ustawiona jest aby tylko zachorować. Zasięg wifi jest tylko do półpiętra między 1 a 2 piętrem, a my mamy pokój na 2 piętrze. Koniec.
Włączamy komputer, szukamy innego hotelu. Po 15 minutach mamy troszkę tylko droższy hotel, jakieś 500m na południe od tego. Warunki nieporównywalnie lepsze, przenosimy się. Obsługa hotelu proponuje kawę, pokazuje mapę miasta i tłumaczy co warto zobaczyć oraz gdzie co jest.
W międzyczasie idziemy na miasto. Mamy nadzieję zdążyć na przedstawienie w Teatrze Lalek na wodzie (Water Puppet Theatre) o 15.15. Na miejscu okazuje się, że przedstawienie jest o 15.30 dzięki czemu zdążymy. Kupujemy bilet “First Class” za 100 000 VND. Bilety “Second Class” kosztują 60 000 VND. Różnica? First Class to miejsca w pierwszych rzędach, z których lepiej widać scenę – naprawdę polecamy zakup tych droższych biletów. Bilet na robienie zdjęć 20000 VND.
Samo przedstawienie jest cudowne. To co wyprawiają lalki jest niesamowite. W końcowej scenie okazuje się, iż wody jest tam… do pasa.
Była muzyka, śpiewy, tańce, łowienie ryb, wspinanie się po kokosy, trochę miłości – wszystkiego po trochę. Kto będzie w Hanoi – musi się tutaj wybrać!
Po przedstawieniu robiąc duuuże kółko m.in. przez zamykające się właśnie targowisko wracamy do hotelu. W planie mamy obejście okolicznych biur podróży i wypytanie o wycieczki nad zatokę Ha Long w wersji 1- i 2-dniowej. Koniec końców zdecydujemy się za wersję dwudniową.
Ceny? Wersja na 1 dzień to koszt od 16 do 25 USD (w zależności od standardu), dwudniowa wycieczka (1 noc) to standardowo ok 36-45 USD. Cena rośnie w zależności od standardu łodzi, na której się śpi oraz rodzaju posiłków, jak i samego programu wycieczki.
Prawdopodobnie weźmiemy jeden ze standardowych wycieczek.
Szwędając się po ulicach zauważamy różne foremki na ciasta i muffiny – chyba się pokusimy o zakup:) oraz zobaczyliśmy stół herbaciany tzw. cajove morze, które zakupiliśmy w Chinach, więc czas na pozostałe brakujące części zestawu herbacianego. Zobaczymy czy uda nam się zdobyć.
Ogólnie miasto jakieś hałaśliwe, a w punktach z jedzeniem Pani mówi za pierożki 4000 VND, a za sekundę podaje 7000 VND – obłęd. Kiedy chcieliśmy szaszłyki to nagle możemy 10 szt. lub więcej, a jedna szt. to koszt 6000 VND. Teraz poczuliśmy się jak potraktowani według zasady: “biały=bankomat”.
Dzień kończymy pysznymi mięsnymi pierożkami macanymi w dobrym sosie oraz zupą z kilkoma rodzajami mięsa po za starym miastem. Dokarmiamy tez wychudzonego kota, który przypałętał się do naszego stolika. Oczywiście po kryjomu:)
Jutro w planach wycieczka do “ceramicznej” wioski Bat Trang. Dojazd autobusem miejskim numer 47.
Aktualizacja 2012.04.21, czyli lepimy rzeczy z gliny i zwiedzamy nocny targ w Hanoi
Kolejny dzień i kolejny budzik. Tym razem przegrał z nami – był trzy razy przestawiany na późniejszą godzinę. Po średnim śniadaniu w hotelu ruszamy na dworzec Long Bien. Nasz cel to “ceramiczna” wioska, czyli Bat Trang. Dzisiejszego ranka Hanoi powitało nas… stosunkowym chłodem oraz “brakiem” duszności powietrza. Miła odmiana.
Po drodze przechodząc znaną nam już ulicą “metalowców/klamkowców/blacharzy” znajdujemy ładne uchwyty do szaf, które zagoszczą w naszym domu. Bardzo ważna rzecz – nasza szafa w końcu będzie miała klamki:)
Bez problemu znajdujemy stanowisko 3.2 z którego odjeżdża autobus miejski numer 47 do Bat Trang. Przy okazji sprawdzamy z którego stanowiska odjeżdża autobus 17 na lotnisko (stanowisko 3.1).
Wkrótce podjeżdża nasz autobus. Podróż z Long Bien do Bat Trang trwa około 30 minut, kurs w jedną stronę kosztuje raptem 3000 VND za osobę.
Dużym plusem tego autobusu jest to, iż staje jakieś 10 metrów od targu z ceramiką. Lepszej trasy chyba nie można sobie wyobrazić.
Sam obszar gdzie zgromadzili się sprzedawcy ceramiki plac o wymiarach ok 100 na 50 metrów. Znajdziemy na nim bodajże ponad 100 stanowisk z “różnymi różnościami” z ceramiki i nie tylko.
Pierwsze “obejście” robimy, aby rozeznać się w tym co można tutaj znaleźć oraz aby sprawdzić ceny. A znaleźć można tutaj wszystko: od kilkucentymetrowych ceramicznych figurek, obrazów porcelanowych, poprzez miliony talerzyków i miseczek, sztućców, zestawów do herbaty, aż do prawie 1,5 metrowych wielkich wazonów. Można dostać oczopląsu.
Oczywiście coś kupujemy z tych pięknych rzeczy:)
Wydawało nam się, że to już koniec przygody – a jednak nie :)
Podczas konsumowania zupy w barze, tuż obok zauważyliśmy ciekawy “sklep”. Można w nim samemu ulepić coś z gliny, następnie wypalić (ok 15-20-25 minut czekania) a następnie pomalować w wybrane przez siebie kolory i wzory.
Postanawiamy spróbować.
Po krótkim instruktarz od obsługi przystępujemy do działania. Prosta czynność jak kręcenie kołek (ręką) i kształtowania gliny w rzeczywistości nie są takie proste (jeśli chcemy ulepić jakiś fajny i konkretny kształt).
Po pewnym czasie jednak człowiek łapie zasady i udaje nam się ulepić talerzyk oraz miseczkę.
Po wypaleniu malujemy je farbkami, kładziemy na to lakier w celu zabezpieczenia farby i oto mamy własne, jedyne, niepowtarzalne, unikalne i wspaniałe: talerzyk i miseczkę :) Obserwując z jaka wprawą prowadzący tę pracownię mężczyzna formuje miski, dzbanki, wazony – dech zapiera. Polecamy!
Super zabawa i pamiątka. Przy okazji staliśmy się obiektem do fotografowania:)
W międzyczasie wypijamy sok z trzciny cukrowej – ma on mocno inny smak niż np. w Da Nangu. Pakujemy się do autobusu i wracamy do Hanoi.
W drodze do hotelu kupujemy torbę, którą użyjemy jako bagaż rejestrowany w drodze powrotnej. W dodatku to nie taka zwykła torba – to takie “składane” coś, co często można spotkać u obsługi na targowisku – co ala “torba ruskich”. Najważniejsze to jednak to, że torba się wyróżnia – jest czerwona z obrazkami z motywem Hello Kitty :D Takiej torby na pewno nie pomylimy na lotnisku :D
Oprócz tego nabywamy malutką torbę z krówką – w Wietnamie jest mało rzeczy z motywami krowy. Po drodze Stefcia zapatrzyła się w bardzo ładny materiał na sukienkę.
Wieczór spędzamy siedząc w kawiarni wypisując kartki i podziwiając oświetlone jezioro.
Na koniec dnia postanawiamy zajrzeć na Nocny Targ na ulicy Dong Huan. Targ odbywa się tylko w piątki, soboty i niedziele, a “startuje” on koło 19.00.
W dniu targu ulica jest zamykana dla ruchu motocykli i samochodów – zamiast niego na ulicy pojawia się pełno “bud”, straganów i innych stoisk. Znaleźć można tutaj wiele rzeczy. Zapatrzyliśmy się w kilka ciuchów, kupujemy “trzymaczki” do wina i kilka innych fajnych rzeczy.
Przez te całe zakupy zrobiło się trochę późno – czas spać, bo jutro prawdopodobnie (jeśli pogoda pozwoli) wycieczka motorkiem do Perfumowanej Pagody.
Aktualizacja 2012.04.22 – dzień luzaka – jedwabna wioska i zakupy
Dzisiaj mieliśmy dzień luzaka. Jedyne punkty programu to wycieczka autobusem nr 1 do Jedwabnej Wioski (Silk Village) jakieś 8 km od centrum Hanoi. Różnorodność tkanin, wzorów i ubrań robi wrażenie. Niestety wiele sklepów i pracowni było zamkniętych i nie mieliśmy przyjemności zobaczyć jak tka się tkaninę na krosnach. Szkoda:( Ceny jedwabiu wahają się w zależności od tego czy tkanina jedwabna jest jednolita czy żakardowa oraz w zależności od grubości. Ceny mieszczą się w zakresie 80-150 VND.
W trakcie powrotu wstąpiliśmy do jednego z marketów po zakupy do Polski – sosy, mnóstwo herbaty, kawę, makaron i inne składniki potrzebne w kuchni wietnamskiej. Aaa plecaki daje się do przechowalni, a torebki pakują w worek i zaklejają – zabezpieczenie przed kradzieżą:)
Odwiedziliśmy również księgarnię, gdzie szukaliśmy książek robótkowych oraz czegoś o Wietnamie. Widać było zdziwienie ludzi, gdy widzieli nas szukających, a później oglądających książki na drabinie (nie ma to jak sięgać na samą górę) :) W tematyce księgarni przeważały poradniki, komiksy (widzieliśmy kilka małych bibliotek komiksowych) oraz wszystko do angielskiego.
Po raz kolejny zaobserwowaliśmy nietypowe dla europejczyka zachowanie. Wsiada starsza Pani z Panem. Pan siada, Pani rozgląda się i wpycha się na krzesło gdzie siedzi babcia z bagażem. Oczywiście wkoło siedzi mnóstwo mężczyzn w różnym wieku, ale ich nie prosi się o ustąpienie, ani się nie wpycha.To chyba typowe zachowanie Azjatów – pierwsze miejsce ma zawsze mężczyzna.
Ciekawie jest jechać autobusem i obserwować jakby z góry. Widzieliśmy m.in. tańczące smoki z okazji otwarcia sklepu, kilka przyjęć ślubnych. Proste, codzienne życie, a jednak nie takie proste.
Jadąc można zobaczyć wiele rzeczy na które by się nie zwróciło uwagi, bo najczęściej idziemy z głową pochyloną w dół:(
Reszta dnia upłynęła nam na szwędaniu po okolicy i obserwując wszystko dookoła. Wypatrywaliśmy małych budynków, bram, świątyń, które są skryte pomiędzy nowymi budynkami i sklepami, straganami. Piękna architektura, zdobienia są przytłoczone tym co nowe. A mają takie piękne smoki!
Przy okazji zmieniliśmy plany – olewamy Ha Long i jutro z rana jedziemy do Ninh Binh. Stamtąd wycieczka rowerami do Tam Coc i przejażdżka łódką wśród jaskiń i ryżu oraz wycieczka busowa do przepięknej katedry w Phat Diem.
Być można zaliczymy nocleg w Ninh Binh (albo późno wrócimy do Hanoi), wiec jutro na 99% nie będzie relacji :)
po co się tak męczyć całą poróż? PHU QUOC Island w Wietnamie – to wileka luka-tam jest dziko
Akurat tam nie byłem nie zdążyłem ale tam można lecieć na odpoczynek jak chce się coś zobaczyć. Nie każdy tanky lubi przez 2 tygodnie leżeć. ja tez max 3 dni bym wytrzymał potem nudy