Wietnam 2012 – relacja z podróży część 8 (Góry Marmurowe, z buta do domu oraz wietnamska burza)
Czas na kolejną część relacji z Wietnamu – tym razem będzie to kolejny dzień w Da Nangu.
Całą relację znajdziecie tutaj: KLIK
Ostatnia aktualizacja 2012.04.18, czyli Góry Marmurowe (Marble Mountains), z buta do domu oraz wietnamska burza:)
Kolejny dzień, kolejne śniadanie. Potem spakować plecak. Nasz cel?
Góry marmurowe, leżące 8-9km od naszego hotelu, czyli powiedzmy od centrum miasta. Plan zakłada dojazd znanym już nam żółtym busem nr 1 kursującym na trasie Da Nang – Hoi An. Cena dla tubylców to ponoć coś ok 15 000 VND, my z bardzo miłym Panem Biletowym ustalamy cenę 18 000 VND. Miło.
Wchodzimy na najwyższą górę – Thuy Son (Wodna Góra), ponoć jedyna górą z pięciu na której szczyt można dojść, a nie wspinać się.
Wdrapujemy się po stosunkowo wysokich i miejscami trochę nierównych schodach. Wchodzenie nie męczy tak bardzo. Częściowo dzięki temu, iż chmury przesłaniają słońce, które nie praży tak jak zwykle.
Po drodze mijamy Pagody (jedna z nich jest zachwycająca, jedyna w swoim rodzaju – ……..), jaskinki, jaskinie, świątynie, punkty widokowe.
Jest tego dużo, każda ma swoją nazwę. Czytając nazwy i porównując je z tymi w przewodniku, biorą pod uwagę ich kolejność okazuje się, iż… idziemy od końca :D
Zaczęliśmy wchodzić na górę od strony ulicy, a wyjdziemy “standardowym” wejściem. Poprzez standardowe wejście (znajduje się ono od strony wioski) mam na myśli miejsce gdzie podjeżdżają wycieczkowe autobusy i gdzie taksówkarze zawsze zawożą turystów.
Znajduje się tam także… winda na “szczyt”, ale o tym później.
Droga jest bardzo przyjemna, po wejściu na Tai Shan nic nas już nie zaskoczy:) Robimy mnóstwo zdjęć, zwiedzamy świątynie. W jednej z nich mnich pokazuje nam jak się pomodlić, dodatkowo w trakcie zapalania przez nas kadzidełek uderza w tamtejszy dzwon :) Miło.
Ciężko mi ocenić ile potrzeba czasu, aby dotrzeć na szczyt, gdyż co chwilę zatrzymujemy się oglądać widoki czy też zwiedzić świątynie czy jaskinie. Myślę, iż w pominięciem tych czynności na sam szczyt dojdzie się w kilkanaście minut.
Po drodze widujemy panie w klapkach, szpilkach i japonkach, więc droga nie jest straszna.
Docieramy na szczyt. Widoki są bardzo piękne. Z samej góry można podziwiać praktycznie całą okolicę. Widać China Beach na chyba całej długości (ponad 30 km), widać Da Nang, widać ulicę, widać inne zabudowania na południu. Cud, miód i orzeszki :)
Smuci tylko to, iż w ciągu kilku lat nabrzeże zamieni się w coś pełnego hoteli i mnóstwa turystów, przez co straci swój obecny urok. Trudno.
Schodzimy i po krótkim spacerku docieramy na… drugi szczyt, trochę niższy niż poprzedni. Ten jest jednak wyjątkowy. Można wejść na niego przez… jaskinię. Prowadzi nas Pani Wietnamka, przeciskamy się wąskimi przejściami w “suficie” – tragedii nie ma, chociaż czasami ledwo co udaje mi się przejść i muszę “zduszać” plecak. Następnie jest kilka chwil wejścia po kamieniach i jesteśmy!
Ponownie podziwiamy widoki. Schodzimy na dół i widać coraz więcej turystów. Oznacza to, że docieramy do naszego wyjścia, tzn. wejścia oficjalnego :)
Polecamy wybrać się w te góry, są piękne widoki, rano kiedy nie m jeszcze turystów można na prawdę posiedzieć w ciszy i poczuć “kawałek nieba”. I te wielkie, piękne, kolorowe motyle – ile czasu czekałem na Stefcie, aż skończy “polować” z aparatem:) Jak nie kwiaty to motyle – ach te baby:)))))
I niespodzianka – już wiemy czemu Lonely Planet podaje, iż wstęp na górę kosztuje 15 000 VND :) Okazuje się, iż kasa biletowa jest tylko od strony wioski – od strony zachodniej drogi nie ma jej – ba, nie ma nawet żadnej informacji o biletach.
Słońce wychyliło się zza chmur, co dodało uroku wiejskim sklepom z marmurem. Praktycznie każde domostwo trudni się wyrobem rzeźb z marmuru – od takich 2 centymetrowych do takich na kilka metrów :)
Oczywiście każdą z nich można kupić. Na początek kupujemy dwa marmurowe moździerze. Do tego w naszym plecaku wędruje jeden z obiecanych w Polsce prezentów – słonik. Ceny? Zachęcające i po stargowaniu bardzo uczciwe.
Na koniec szukamy sobie czegoś dla siebie – jakieś figurki Buddy. Pada na to, iż będzie to “Budda Travel”, czyli Budda z workiem (plecakiem) na plecach. Niestety w racji swojej wagi, nie będzie z nami podróżował, tylko pilnował domu :)
Ceny wywoławcze powodują śmiech na sali. Obchodzimy całą wioskę, aby zorientować się w cenach. W końcu udaje nam się znaleźć coś fajnego – w sumie to nie znaleźć, a jednak z Pań ze sklepu skądś to w ciągu 3 minut przytargała :) Jest to BUdda Travel o wysokości ok 20-25 cm.
Nasz Budda Travel kosztuje jedyne 45 USD, czyli 900 000 VND. TO oczywiście cena wyjściowa. Ustalamy między sobą, że nie damy za to więcej niż 100 000 VND, co dla nas będzie dobra ceną, a i sprzedawca pewnie zarobi :)
Jednak, gdy słyszymy cenę 900 000 VND to… Na szczęście cena bardzo szybko spada. Staje na 200 000 VND, na których wychodzimy ze sklepu. Oddalając się, słyszymy w tle “onehundredfifty” co dalej nam nie pasuje.
Gdy jesteśmy już jakieś 100m od sklepu zauważamy, że ktoś za nami biegnie. To nasza Pani Sprzedawczyni. Cena to dalej 150 00 VND, ale za chwilę zmienia się w 100 000 VND na co przystajemy!
Budda Travel w plecak i idziemy. I tak pewnie z nas zdarli :) Grunt, że figurka nam się podoba.
Wychodzimy z wioski, patrzymy w kierunku góry, a tam… winda :) Okazuje się, że na górę (ale nie na sam szczyt) można sobie wjechać. Jak kto woli :) Winda psuje widok z tej strony góry:( Góry i winda, kto by pomyślał!
Ponownie zmieniamy plany – do hotelu jakieś 8-9 kilometrów, ale postanawiamy wrócić na piechotę. Wracamy oczywiście plażą, na której można spotkać praktycznie tylko miejscowych i kraby oraz ptaki :)
Kraby to bardzo sprytne zwierzątka – chowają się w wydrążonych w piasku dziurkach, są bardzo szybkie. Nawet te najmniejsze kraby (wielkości może 2 cm) całkiem sprawnie się poruszają.
Idąc plażą, co jakiś czas zza budowanych hoteli, słyszymy dziwny i niepokojący dźwięk. Są to grzmoty. W końcu w połowie drogi plażą dopadają nas chmury. Gdzieś w oddali się błyska, robi się wietrze.
Chcemy zejść z plaży, aby nie być celem dla piorunów, ale.. nigdzie nie ma zejścia. Każdy hotel przylega do innego, próba wyjścia przez budowę kończy się niepowodzeniem – zatrzymał nas Pan Ochroniarz.
W końcu docieramy do jakiegoś hotelu – idąc od strony plaży pytamy się ratownika-ochroniarza o to gdzie leży recepcja, udając zainteresowanych noclegiem w hotelu. Sam hotel wygląda na wypaśny. Potem zauważamy, iż parking przez drzwiami wejściowymi skrywa samochody, które raczej nie należą do tanich.
Idziemy już ulicą i zaczyna padać/lać. Zakładamy “kondoma” na plecak i ruszamy dalej – my możemy zmoknąć, a plecak nie. Po chwili docieramy do głównej ulicy i kontynuujemy drogę do hotelu.
Po jakimś czasie głodniejemy i stajemy na jedzenie w przydrożnej jadłodajni. Trafia nam się zupa z ryżem, mięsem i paprykowym sosem. Jeszcze takiej nie jedliśmy, była bardzo dobra. Panie raczej nie goszczą tutaj bladych twarzy, ale dogadujemy się. Cena za zupę? Raptem 18 000 VND za sztukę.
Najedzonym o wiele lepiej wraca się do hotelu. Ostatnie 2 kilometry przeszliśmy bardzo szybko. Po drodze podczas próby wypłaty pieniędzy z bankomatu – zawieszamy go :D Na szczęściu w drugim mamy więcej szczęścia.
Kolejne zaskoczenie już w hotelu – podczas rozmowy z Panią Recepcjonistką rozwiązuje się nasz problem z jutrzejszym dojazdem do Ba Na Hills. Motorek pożyczmy od Pani z recepcji. Miło, tym bardziej, że rano mamy dostać świeżą mapkę tamtej okolicy oraz kilka wskazówek a propo Ba Na. Okazuje się, że nasz Pani tam kiedyś pracowała.
Jutro to nasz ostatni dzień w Da Nangu. Po wycieczce do Ba Na pozostanie nam spakować się, a następnie o 6.10 rano 20 kwietnia lecimy Vietnam Airlines do Hanoi!
Wieczorna aktualizacja:
Przed wyjściem na wieczorny spacer zaczepia nas Pani recepcjonistka. Prosi, aby nie oddawać klucza od motorku przy wszystkich oraz aby zapłacić tak, aby nikt inny nie wiedział. Mamy podjechać na hotelowy parking i uciekać do pokoju, a potem jakoś jej klucz oddamy.
Do tego stwierdza, że cena to owszem 160 000 VND, ale “jeśli możemy” to możemy zapłacić 200 000 VND, a ona za te 40 000 VND różnicy kupi mleko swojemu dziecku.
Nosz kurde, trochę przekombinowała chyba.
Idziemy coś zjeść, kilka ulic od hotelu trafiamy na bar z owocami morza itp. Bierzemy wielki talerz ze ślimakami. Nie takimi winniczkopodobnymi, ale tymi co mają muszelki w kształcie świderka.
Jak jeść takie ślimaki? Dziurka muszelki do buzi i ssać :)
Podczas powrotu do hotelu stwierdzamy, iż rano poszukamy jeszcze raz wypożyczalni motorków (100m od hotelu mamy sklep sprzedający motorki). Na recepcji (nie ma już naszej Pani, jest inna) dowiadujemy się, że motorek na cały dzień kosztuje 200 000 VND. Bez kombinowania, bez krycia się, oficjalnie…
Świetna relacja.
Jak tam temperatura podczas burzy? Mocno się ochładza? Wybieram się do Wietnamu na przełomie października i listopada. W środkowym Wietnamie prawdopodobnie będzie to pora największych opadów. Podpytalibyście się miejscowych czy na jesieni leje 24 na dobę czy przechodzą krótkie a intensywne burze ;) Będę pokonywał trasę z północy na południe. Niestety nie będę miał na to za dużo czasu bo tylko 13 dni:(
Fajnie, że krowa wróciła do zdjęć :) :) :)
Cena motorków w zależności od typu to 160.000-200.000 ja brałem słabszy za 160.000 bez kombinowania. Właśnie dlatego niekiedy mnie wkurzają-bo nie do końca im wierze w te ich “mleko dla dziecka”. No ale cóż trzeba czasem płacić “milk tax”. Mleko powinien zapłacić za mleko. Pozdrowienia od całej ekipy z pracy-z deszczowej zimnej północy-fajnych wrażeń. Śledzimy podróż i czekamy na dalsze relacje byle dotrwać do weekendu.
@Adam
W koncu dorwaliśmy gościa z motorkami. Bez żadnych kombinacji z Panią z hotelu. Niech się buja, ze swoim robienie ludzi w uja, że tak powiem :)
Ale o tym dzisiaj w dalszej częsci relacji.
Plaża fajniusia, tylko zastanawiam się dlaczego nikt nie kąpie się bo woda powinna przyjemna :)
Woda boska -taka zupa. Fajnie jakby Bałtyk taki był:)