Home promocja Wietnam 2012 – relacja z podróży część 6 (ostatne dzień w Hue, czyli motorkowa wycieczka, zaproszenie do wietnamskiego domu i inne sprawy)
Wietnam 2012 – relacja z podróży część 6 (ostatne dzień w Hue, czyli motorkowa wycieczka, zaproszenie do wietnamskiego domu i inne sprawy)

Wietnam 2012 – relacja z podróży część 6 (ostatne dzień w Hue, czyli motorkowa wycieczka, zaproszenie do wietnamskiego domu i inne sprawy)

Czas na kolejną część relacji z Wietnamu – tym razem będzie to ostatni dzień w Hue.

Całą relację znajdziecie tutaj: KLIK

Ostatnia aktualizacja 2012.04.16: ostatni dzień w Hue, czyli pół dnia wycieczki motorowej, zaproszenie do wietnamskiego domu i inne”

Budzik zadzwonił o 6.16, o 6.30 byliśmy w barze na szóstym piętrze gdzie podają śniadania. I chyba źle zrozumieliśmy godzinę początku wydawania śniadania – nie zaczyna się o 6.15 tylko o 6.45 :)
Na szczęście nie było problemu i mogliśmy się najeść.

Ponieważ do grobowców Minh Manga mamy z hotelu ponad 11 km postanowiliśmy zamienić rowery na motory. Za 4 USD dziennie dostaliśmy całkiem fajny motorek z automatyczną zmianą biegów, oczywiście z praktycznie pustym bakiem. To mój pierwszy raz w życiu, więc zanim wziąłem Stefcię na siedzenia musiałem się trochę pokręcić po okolicy aby “wyczuć” motorek.

Ruszyliśmy w drogę. Kontrolując na gpsie co jakiś czas kierunek jazdy przejechaliśmy już ponad połowę drogi.

Nagle na środku szerokiej drogi podjeżdża do nas motorek i Pani Wietnamka krzyczy: “hello, how are you?”, “hello, where are you from?”.
Rozmawiamy tak przez chwilę i Pani Wietnamka proponuje zatrzymanie się na chwilę, bo tak będzie prościej rozmawiać.
Mówi do nas całkiem zrozumiałym angielskim, oczywiście zjadając co poniektóre końcówki (jak chyba 99% mieszkańców Wietnamu).

Okazuje się, iż Pani Wietnamka lubi rozmawiać z “białymi” i zaprasza nas do swojego domu na herbatę. Wcześniej obiecuje nas eksportować do grobowców i tam poczekać, aż skończymy zwiedzać.

Mimo pewnych wątpliwości do zamiarów, postanawiamy skorzystać z propozycji – przeważył fakt, iż gdzieś kiedyś czytaliśmy jakąś relację, w której autor(ka) pisał(a) o takim zaproszenia i bardzo miło je wspominała.

Sam grobowiec jest całkiem ładny. Na wstępie trafiliśmy na podwyżce cen biletów z 55 000 VND na 80 000 VND – podwyżka weszła w życie właśnie dzisiaj – 16 kwietnia 2012 roku. Od 16.04.2012 drożeje wiele wstępów (m.in. właśnie do grobowców) do turystycznych atrakcji w Hue i okolicy.

Jednym z największych, najlepiej zachowanych i najciekawszych grobowców jest właśnie grobowiec Minh Manga (drugi to grobowiec Tu Duca). Ponoć wystarczy zobaczyć jeden z nich – wszystkie są bardzo podobne do siebie, ale pozostała część dodatkowo jest gorzej zachowana.
Dotarliśmy tutaj o w miarę wczesnej godzinie, więc nie ma tutaj jeszcze zbyt wielu turystów.

Teren na którym znajduje się obiekt jest całkiem duży, ogrodzony murem. Oprócz świątyni i różnego zastosowania budynków (np. do składania ofiar) znajdziemy tam ruiny domu oraz jeziorko z mostem. Okolice są piękne, woda, drzewa i w tle góry.

Zwiedzanie zajmuje nam ponad 30 minut, po wyjściu z grobowca nasz motor na szczęście jeszcze stoi.

Podążając za Panią Wietnamką podążamy do jej domu leżącego całkiem niedaleko – może 2-3 kilometry. Nasza towarzyszka mieszka w typowym, w miarę ładnym domku z wielkim ogródkiem, po którym biegają psy, kury, młode kaczki i kurczaki.

Siadamy na werandzie i zostajemy poczęstowani herbatą. Za chwilę pojawią się także pokrojony ananas. Pani opowiada trochę o sobie – ma pięcioro dzieci, mieszkają tutaj z rodzica męża. Sama pochodzi z jakieś miejscowości (nie pamiętamy nazwy) jakieś 80 km od Hue.

Rozmawiamy z nią całkiem długo – chyba niecałe 2 godziny. Podczas rozmowy przewija się mnóstwo tematów – religia, wakacje, nasza podróż, kultura i zwyczaje w Wietnamie i Europie czy kwestia jedzenia psów. Nauczyła nas liczyć do 10:)
Nie wiem na ile to prawda, ale nasza pani twierdzi, że psy jada się głównie na północy (to akurat ponoć prawda), ale w dodatku jedzą je głównie katolicy (nie bardzo w to wierzę, ale ta pani tak uważa…). Natomiast Buddyści nie jedzą psów.
Żegnamy się z Panią z obietnicą wysłania kartki z Polski:)



Niestety czas na nagli i chcemy wrócić do domu o w miarę rozsądnej godzinie, a mamy jeszcze kilka rzeczy do zobaczenia. Wracamy do Hue, aby zobaczy Katedrę.

Następnie kierujemy się do Pagody Thien Mu, leżącej po północnej stronie rzeki jakieś 2-3 km na zachód od murów Cytadeli. Tym razem do Pagody docieramy bezproblemowo.
Motorek zostawiamy na parkingu obok pagody – jest on płatny 5 000 VND, ale w Wietnamie praktycznie wszędzie płaci się za parkowanie.

Po kilkunastu schodach wdrapujemy się na teren Pagody. Za wstęp do Pagody Thien Mu nic się nie płaci.
Sama Pagoda składa się z 7 pięter i jest ponoć najwyższą Pagodą w Wietnamie. Daje się zauważyć, iż tutejsze Pagody są o wiele niższe niż te, które można spotkać w Chinach. Cóż – Chińczycy mieli i mają rozmach :)

Na terenie Pagody znajdziemy też kilka innych budynków, trochę terenów zielonych i piękne widoki gór.

Po wizycie w Pagodzie Thien Mu postanawiamy pojechać do miasta i odszukać nasze wczorajsze targowisko, aby ponownie tam zjeść pyszny obiad.
Po kilkunastu minutach błądzenia po uliczkach miasta wewnątrz murów w końcu udaje nam się trafić na targowisko.
Niestety jesteśmy za późno :( Nie ma już ugotowanego ryżu, zostały tylko same dodatki. Udaje nam się wytłumaczyć Pani, że dla nas to nie problem i kupujemy kilka kawałków mięsa, trzy ryby i trochę zielonego. Odjeżdżamy kawałek w celu poszukiwaniu spokojnego miejsca i zjadamy nasze zakupy :)

Po drodze udajemy się do znanego od wczoraj małego sklepu, przy okazji odkrywając istnienie herbaty o smaku karczochowym :) Wracamy do hotelu i odnosimy zakupy do pokoju.
W naszym motorku wskaźnik paliwa dobił do pozycji “E”, wobec czego postanawiamy chwilę pojeździć po okolicy – na północny wschód od hotelu – tam gdzie jeszcze nie byliśmy. Oddajemy motorek – wyszło nam około 2-3-4 godzin jazdy + wizyta u Pani Wietnamki.

Postanawiamy przejść się w kierunku gdzie chwilę temu pojechaliśmy motorkiem. Tuż przed mostem na wąskiej odnodze Rzeki Perfumowej Stefcia kupuje bardzo ładną, kolorową-niebieską sukienkę – za 80 000 VND (niecałe 12,50 PLN).

Udajemy się przed siebie, a w momencie kiedy miasto zaczyna się “kończyć” zawracamy, ale wracamy inną drogą niż w pierwszą stronę.
Po drodze korzystamy z usług Pana sprzedającego sok z trzciny. Pierwszy raz go pijemy – jest bardzo pyszny i nawet nie taki słodki jak przewidywaliśmy. Chwilę posiedzieliśmy, pogadaliśmy i… gdy dochodzi do płacenia, kolejne zaskoczenie – kosztował on tylko 5 000 VND za sztukę. Na do widzenia powiedzieliśmy dziękuję i do widzenia naszym łamanym wietnamskim, co zostało przyjęte oklaskami:)))

Tuż obok oglądamy małą świątynię. W drodze do hotelu, idąc wzdłuż nabrzeża zaczepia nas Pan z obrazami. Mimo początkowej niechęci kupujemy od niego całkiem ładny obrazek w zielonej kolorystyce malowany na tkaninie – ponoć przedstawiający krajobraz z Rzeką Perfumową.
Cena kończy kończy się na 45 000 VND (7 PLN), która dla nas OK, a Pan i tak pewnie zdarł z nas :)
Obraz jest mocno “zgięcioodporny” i może tym razem uda nas się go dowieźć do domu – rok temu nasz obraz z Chin został w pociągu relacji Warszawa-Wrocław :(

Po wizycie wracamy do hotelu, wieczorem ostatni spacer po mieście, a rano o 8.02 jedziemy pociągiem do Da Nangu.
Czemu pociąg? Sprawdzimy czy widoki po drodze są takie piękne jak ludzie piszą i czy rzeczywiście są piękniejsze niż podczas jazdy busem (bus w pewnym momencie jedzie przez kilkukilometrowy tunel).

WIECZORNA AKTUALIZACJA:
Wieczorny spacer ostatniego dnia w Hue przyniósł dwa nowe zakupy: Stefcia zaopatrzyła się w nowe japonko-sandały za 145 000 VND oraz kupiliśmy bardzo ładny pionowy obraz z motywem bambusowym oraz wietnamskimi napisami. Koszt to jedyne 50 000 VND, a obraz powstał chwilę przed naszym zakupem z ręki ulicznego artysty:) SUPER!







mleko

Komentarz(7)

  1. Jak będziecie w Hanoi jest jedno takie miejsce gdzie sprzedają gotowane psy. Przez przypadek tam trafiłem, znajdowało się w centrum kolo torów kolejowych. Taki rząd kilkunastu straganów oferujących psie mieso. Nie zdziwcie się jak za zdjęcia będą oczekiwali zapłaty.

  2. @antyLOT
    tak, zwykly GPS z Motoroli DEFY + google maps z zapisanym fragmentem offline

    do tego do zapisania calej trasy uzywam sprytnego urzadzenia o nazwie Pentagram GPS Logger

Opublikuj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *