Czas na kolejną część relacji z Wietnamu – tym razem będzie to pierwszy dzień w Da Nangu oraz Hoi An.
Całą relację znajdziecie tutaj: KLIK
Ostatnia aktualizacja 2012.04.13: My Son i bardzo udana wycieczka rowerowa
Aktualizacja 2012.04.12, czyli kilka słów czemu o uciekamy z Hoi An szybciej niż planowaliśmy
Do Da Nangu przylecieliśmy jakoś przed 20.00. Nowy terminal w Da Nangu został oddany do użytku zaledwie (bodajże) 1-2-3 miesiące temu i sprawia bardzo dobre wrażenie – chociaż nie mam porównania ze starym.
Z lotniska do miasta nie kursuje żaden autobus, więc trzeba iść z buta albo korzystać z taksówki. Wbrew własnych przekonaniom skorzystaliśmy z taksówki, gdyż po trochu spieszyliśmy się do hotelu, aby zdążyć na Szaloną Środę.
Niestety zostaliśmy trochę zrobieni w bambuko, gdyż kierowca dowiózł nas ok 2.5 km od naszego hotelu. Tutaj moja rada – sprawdzajcie dokładnie gdzie zostaliście dowiezieni – i nie bierzcie taksówki, dopóki was GPS nie złapie fixa :)
Koniec końców dotarliśmy do hotelu – wiemy już też, że w drodze powrotnej na lotnisko idziemy z buta:)
Hotel Song Thu jest całkiem dobrym hotelem – nie tylko z wyglądu, ale też po względem obsługi – jest ona bardzo miła i nawet spędziliśmy z 25 minut na recepcji rozmawiając z miła Wietnamką, która pomogła nam w kilku sprawach.
Na szybko po zameldowaniu obeszliśmy okolice hotelu – dało się odczuć, iż Da Nang to o wiele mniejsze miasto, mniejsze korki, mniej ludzi. Nawet część ulicznych barów zamyka się już między 21 a 22, co np. z Sajgonie jest raczej nie do pomyślenia. Na szczęście, im bliżej centrum miasta, tym więcej ulicznych miejsc z jedzeniem.
Widok z nadrzecznego deptaku jest piękny – warto zwrócić uwagę na ładnie oświetlony most, brak też budek z jedzeniem. Trochę lepiej jest ponoć na nadmorskiej arterii miasta.
Decydujemy się na ostatnią zupkę tego dnia – trafiamy na danie z pysznymi małymi pierogami. Wracamy do hotelu, pakujemy się na najbliższe kilka dni.
Rano tuż po śniadaniu jedziemy do Hoi An, a następnie do Hue.
Autobus z Da Nangu do Hoi An.
Słynny żółty autobus numer 1 z Da Nangu do Hoi An kursuje wzdłuż kilka najważniejszych ulic miasta – Le Duan, Dien Pien Phu, gdzie najłatwiej go “złapać” na jednym z jasno oznaczonych przystanków. Można do niego także wsiąść po prostu na dworcu autobusowym przy ulicy Ton Duc Thang.
Standardowa taryfa dla lokalnego to 18 000 VND, jednak Pan Biletowy sugeruje cenę 50 000 VND, którą nie należy się przejmować, tylko wsiadać i zajmować miejsce. Po 3 minutach cena spada do 40 000 VND, a po 3 kolejnych minutach do akceptowalnych 30 000 VND. Można stargować mniej, ale wtedy już robi się trochę nerwowo.
Sama trasa autobusu przebiega w bezpośredniej okolicy Gór Marmurowym (Marble Mountains). Tutaj kurs dla lokalnego kosztuje 15 000 VND, “biały” pewnie pojedzie za 25 000 VND (sprawdzimy to za kilka dni:). Pan Biletowy kasuje za przejazd, wciąga wskakujących pasażerów (autobus nigdy nie staje na przestanku, on tylko bardzo zwalnia), pokazuje gdzie usiąść na wolnym miejscu. Ciekawostką była wielka butla wody – każdy mógł z niej skorzystać i z autobusowego kubka:) Autobus zabiera oprócz pasażerów również rowery – tutaj godne podziwu, układanie, przekładanie, aby wszystko i wszyscy się zmieścili.
Przejazd z dworca autobusowego w Da Nangu do dworca autobusowego w Hoi An (położonego na zachodzie miasta, 10 minut piechota od centrum) zajmuje około 50-60 minut.
Mam zapisany ślad GPS całej trasy, który tutaj niedługo umieszczę.
Da Nang dopiero się buduje:
Momentami kierowca jedzie trochę jak szalony, zwłaszcza poprzez wioski blisko Hoi An. Potrafi on na wąskiej drodze wyprzedzać ciężarówkę lewym pasem, jadać tak kilkaset metrów, oczywiście obowiązkowo non-stop posługując się klaksonem.
Do Hoi An jedzie się niecałą godzinę. Na mecie jesteśmy światkami kłótni Francuza z Panem Biletowym. Na szczęście skończyło tylko na krzykach i nie doszło do rękoczynów.
Po 10 minutach docieramy do naszego hotelu – Southern HoiAn Hotel & Villas, który formalnie nazywa się Hoi An Phuong Nam Hotel. Jest on położony kilka minut piechotą od centrum miasta, ale hotel zapewnia co godziną (między 8 a 21) darmowy transfer busikiem do centrum Hoi An. Na półce z książkami w różnych językach znaleźliśmy również w języku polskim:) “7 razy dziś” Lauren Oliver, ale ten kto ją tutaj zostawił nie dodał swojego “wpisu”
Pierwsze wrażenie z Hoi An? BIAŁO! BIAŁO! BIAŁO! Tzn. wszędzie biali! Od razu widać, iż to bardzo, ale to bardzo turystyczna miejscowość (a zwłaszcza jej centrum – Ancient Town Hoi An). Po pół godzinie jednogłośnie bez wcześniejszych uzgodnień uznajemy, iż zostajemy tutaj o jeden dzień krócej niż pierwotnie planowaliśmy. Zamiast wyjeżdżać 15 kwietnia (po 3 dniach) wyjeżdżamy 14 kwietnia.
Pierwszy dzień poświęcamy na zwiedzenia miasta. Kupujemy bilet, a raczej karnet za 90 000 VND, który uprawnia turystę do odwiedzenia pięciu wybranych zabytków miasta. Przy wejściu do każdego “płatnego” zabytku zostaje odcięty jeden kupon.
Są to tak jakby “kartki na zwiedzanie” :)
Spacerując uliczkami centrum Hoi An nieustannie jesteśmy bombardowani milionem sprzedawców krzyczących “gut prajs” czy też zapraszających do własnych sklepów. Oczywiście wyjściowe ceny są dosyć wysokie (pewnie każdą z nich da rade zbić o minimum połowę), a główną walutą w sklepach nie są wietnamskie dongi, ale dolary!
A FUJ! My tego nie lubimy! Choć niech zdzierają z amerykanów – za wszystkie krzywdy:)
Oczywiście Hoi An to bardzo, bardzo ładne i klimatyczne miasteczko, niestety my nie lubimy takiego natłoku turystów.
Odpoczywamy chwilę z barze popijając “fresh beer” za 4 000 VND za szklankę ok. 200 ml. To jest ciekawa sprawa – wiele knajp ma w ofercie “fresh beer” (swoją drogą całkiem smaczne) w cenie 4000/5000 VND, głównie po to, aby przyciągnąć turystę i zarobić na kupionych przez niego jedzeniu.
A jedzenie jest droższe niż w Sajgonie, powiedziałbym nawet na centrum Hoi An jest o wiele droższe niż centrum Sajgonu!
Na szczęście na obrzeżach miasta wraz ze spadkiem liczny turystów na ulicy spadają też ceny :) Po spacerze dookoła miasta – a wyszliśmy już praktycznie po za miasto – udaje nam się znaleźć uliczną knajpkę z pysznym napojowym czymś.
Była to mieszanka kilku rodzajów fasoli, lodu, mleczka sojowego i chyba kilku innych rzeczy, kosztowało to 10 000 VND i było wręcz pyszne! Smakując ten deser (Che) mieliśmy miłą rozmowę z Wietnamką, która pomogła w kupnie pyszności.
Zajrzeliśmy do świątyni gdzie zobaczyliśmy 2 konie – nurtowało nas ich znaczenie (pamiętajcie o okrywającym ubiorze, ramiączka odpadają). Byliśmy w Handicraft Wood Workshop przy moście japońskim, gdzie zobaczyliśmy najdroższe kawałki drewna – “patyk” kosztował od 1 do 13 milionów VND!
Podczas przemiłej rozmowy ze sprzedawczynią dowiedzieliśmy się co oznaczają konie w świątyniach, kapliczkach – które mają w każdym domu czy sklepie. Mają one przynieść domownikom i ich gościom zdrowie, pomyślność i inne dobre rzeczy.
W świątyni zapaliliśmy kadzidła i dzięki Pani wiemy że zapaliliśmy dobrą ilość – zapala się ich nieparzysta liczbę
Obeszliśmy galerie i mamy wrażenie, że w każdej są te same obrazy, po prostu istna masówka.
Co do sklepów to każdy ma te same fasony i kolory do wyboru, że idąc kolejną ulicą, ma się wrażenie, że się już tu było:) Ceny: spodni 15 USD, płaszcz 45 USD, strój kąpielowy 20 USD, sukienki 18 USD w górę, 6 USD satyna, 5 USD len.
W związku ze skróceniem pobytu w Hoi An zmienia się nasz plan – decydujemy się na wycieczką do My Son następnego dnia o 5 rano :) W cenie dojazd busem, śniadanie z napojami, przewodnik, do tego 60 000 VND za wstęp do “kompleksu”. Powrót do hotelu o 9.00-9.30, dzięki czemu załapiemy się na… śniadanie w hotelu – tego ranka zaliczamy więc dwa śniadania :D
Koszt wycieczki do 140 000 VND, czyli 7 USD. Ceny tej wycieczki generalnie wszędzie są bardzo podobne, oczywiście trzeba uważać, aby nie zapłacić za nią 20 USD.
Następnie na wypożyczonych z naszego rowerach udamy się do Thanh Ha, czyli “garncarskiej” wioski, położonej raptem kilka kilometrów od Hoi An. Koszt wypożyczenia rowerów jest chyba wszędzie taki sam – 1 USD za rower na cały dzień, czyli od 8 do 21.
Ale o tym już jutro.
Teraz pora na kilka luźnych zdjęć z Hoi An:
Aktualizacja 2012.04.13, My Son i bardzo udana wycieczka rowerowa
Nielitościwy budzik zadzwonił o 4.35. Szybkie zebranie się i o 4.58 stawiamy się pod hotelem w oczekiwaniu na wycieczkowego busa do My Son. Wkrótce i on się pojawia.
Jedziemy do jeszcze praktycznie nieobudzonego miasta na śniadanie. Z jednego ze sklepików otrzymujemy bagietkę, z której możemy zrobić sobie kanapkę z omletem, ogórkiem i kilkoma innymi rzeczami. Do tego kawa z mlekiem sojowym – bardzo dobra.
Ruszamy w drogę. W trakcie jazdy na jednym z mostów trafiamy na wschód słońca.
Trafiliśmy na bardzo wesołego, miłego i ciekawie opowiadającego przewodnika – z takimi jak on miło się spełnia czas. Po kilkudziesięciu minutach dojeżdżamy do My Son. Tuż przed wjazdem do My Son przewodnik zbiera od każdego kasę na bilety wstępu – po 60 000 VND na głowę.
Nasz przewodnik i mapa obiektów w My Son:
Podjeżdżamy kawałek dalej i ruszamy już piechotą w kierunku poszczególnych grup obiektów.
Największe wrażenie robi Grupa A, przede wszystkim z powodu, iż jest najlepiej zachowana i najwięcej tam widać.
Nie ma tutaj co pisać na temat tego co Czamowie po sobie zostawili – trzeba do zobaczyć. Do każdego obiektu otrzymujemy jego profesjonalny opis, podany w bardzo przyjazny sposób. Dla urozmaicenia przewodnik co jakiś czas rzuci żartem :)
Do każdej grupy wycieczkowej przyczepiał się “pasażer na gapę” :)
Pierwotny plan zakładał powrót busem do Hoi An, ale na szczęście udało nam się to zmienić. Wracać będziemy łodzią, po drodze otrzymamy przekąskę i wodę, a także odwiedzimy jedną z “pokazowych” wiosek. W tym wypadku jest to wioska ludzi zajmujących się wykonywaniem rzeźby w drewnie.
Ponownie najlepiej to zobaczyć niż o tym poczytać. Przepiękne prace z drewna, które również są zdobione masą perłową.
W trakcie powrotu udaje nam się także zobaczyć plantację kukurydzy oraz “farmę” gęsi (czy też kaczek). Obydwie z nich były położone na wyspach. Kukurydzę po zebraniu z pola, transportuje się łodziami – przeważnie trafia ona go Hoi An, czyli głównego “portu” i miasta w okolicy.
Wycieczka kończy się około godziny 11.
W drodze do hotelu odwiedzamy kilka miejsc w Hoi An:
W hotelu wypożyczamy rowery. Cena to 1 USD za cały dzień :)
Rowerowy plan obejmował odwiedzenie “garncarskiej” wioski (“Pottery Village”) Thanh Ha położonej kilka kilometrów na zachód od Hoi An. Następnie mieliśmy wybrać się nad morze na plażę Cui Dai.
Moja “koza” :)
Po kilku trudnościach i odwiedzeniu kilku innych fajnych miejsc w końcu trafiamy do wioski. Bilety podrożały i teraz kosztują 20 000 VND. Wioska “składa się” z kilka ulic na których mieszkają rodziny zajmujące się wyrobem naczyń z gliny oraz oczywiście ich sprzedażą.
W jednym ze sklepów odnajdujemy zestaw do herbaty, identyczny jak ten który posiadamy u siebie w domu.
Ponieważ jesteśmy w trakcie “składania” zestawu do sushi – postanawiamy kupić różne komplety pałeczek i podstawków, zamiast jeden i ten sam.
W wiosce kupujemy dwa kolejne elementy – dwie podstawki pod pałeczki – jedną z zielonym motywem, drugą z czerwonym smokiem. Cena za każde z nich to 10 000 VND.
Przy okazji Stefcia załapuje się na własnoręczne wykonanie dzbanuszka z gliny :)
Umordowali upałem odpoczywamy chwilkę na murku skryci w cieni okolicznego drzewa.
Po jakimś czasie ruszamy w kierunku plaży, który leży dokładnie z drugiej strony Hoi An – jakieś 6-7 km od centrum miasta.
Po drodze w naszej wiosce w okolicach targu (rybny, tkaninowy, owocowy) udaje nam się zjeść pyszny makaron z dodatkami i sosami oraz wypić sok z truskawek i red dragon. Po prostu pychota, a porcja tak duża, że ciężko nam było od razu ruszyć w dalszą drogę :)
Po całkiem miłej jeździe (słońce schowało się za chmurami, a wcześniej świeciło na maksa!) docieramy na plażę. Miłośnikami leżenia plackiem nie jesteśmy, dlatego kąpiemy się. Jest wietrznie, co daje nam całkiem duże fale i dużo frajdy z kąpieli.
Koniec tego dobrego – wracamy do rowerów, potem do hotelu. Po drodze zahaczamy o poznany wczoraj bar z napojem Che (wspominaną wcześniej mieszanką kilku rodzajów fasoli itd)
Wpadamy też do biura podróży i kupujemy bilet na bus do Hue – za dwie osoby płacimy zaledwie 7 USD = 150 000 VND – z taką ceną nie opłaca się kombinować z dojazdem busem nr 1 do Da Nangu, a następnie pociągu/busu do Hue.
Ostatni wieczorny wypad na miasto – ponownie kilka “fresh beer” za 4 000 VND, a tym razem do tego zupa z dyni za 19 000 VND.
O 19.30 udajemy się “Tradicional Art Performance” odbywający się koło Mostu Japońskiego. Widzowie mogą nacieszyć oczy tańcem, pokazem tańca z wachlarzami. Znalazło się także coś na ucha – wykonana została kilkuminutowa tradycyjna piosenka.
Jest to chyba jak dotąd nasz najlepszy dzień w Wietnamie!
Zmęczeni wracamy do hoteli, rano w końcu skorzystamy z hotelowego śniadania, a o 7.45 ma nas odebrać bus.
Jedziemy do Hue. W Hue zapowiadają się 3 ciekawe dni :)
MNIE HOI AN URZEKŁO…
I ZOSTALISMY TAM DŁUŻEJ NIZ PLANOWALISMY:)
POLECAM PIEKNA PLAZĘ…JEDZIE SIE 15 MIN ROWERKIEM NA PLN. ZA MIASTO.
BAJKA
Widać różnice w ilości ludu :)
Pozdrowienia z deszczowego Wrocławia
byliśmy tu rok temu i mieliśmy podobne odczucia do Was, za dużo turystów, ale wypad rowerami na plażę sporo zrekomensował, dodatkowo spódnica i garnitur uszyte na miare w 4 godziny (o dziwo dobra jakość i wykonanie w stosunku do ceny) sprawiło że mamy dobre wspomnienia. Wybieracie się na północ ? Polecamy Bac Ha (przyjazd przed weekendem, w niedzielę targ) i podróż skuterkiem na targ miłosny w Can Cao. Absolutny faworyt :)
Stefcia serdecznie pozdrowienia z Malezji :))) my juz się tutaj zadomowiliśmy i też zwiedzamy, cieszymy się kuchnią, testujemy zupki, już nawet te z curry :) ogólnie kuchnia malajsko-chińska najbardziej nam smakuje.
A tak poza tym – bardzo fajna relacja :) Miłego zwiedzania!
Ja teraz jestem w Hoi An, wiec musielismy sie minac. Musze przyznac, ze po tygodniu spedzonym na polnocy z deszczem, mgla i ogromna wilgocia, Hoi An stanowi dla nas doskonaly przystanek ze sloncem. Rzeczywisce jest mega turystycznie, ale nie powiedzialbym, ze za bialo. Trzeba poswiecic troche czasu, zejsc z utartych tras, zajsc na lokalny rynek, pogadac z handlarkami, pojechac na egzotyzczna plaze, w ekspresowym tempie uszyc sobie dopasowany jak ulal garnitur i 3 koszule i na koniec cos zjesc. Kuchnia jest tu o niebo lepsza niz w Ha Noi. Oczywiscie mowa tu nie o jedzeniu ulicznym, ale troche bardziej wysmakowanych daniach. Polecam restauracje Mermaid. Przyznam, ze wlasnie przez kuchnie i pogode zostajemy tu o jeden dzien dluzej niz planowalismy. Pozdrawiam i powodzenia w dalszej podrozy.
@at_ease
My jutro rano wyjeżdzamy :)
Krawcową mam w domu (Stefcię) – więc nic nam się opłacało kupić :)
Hoi An piekne miateczko, najlepiej zwiedzac wczesnie rano, wtedy tylko mozna spotkac ludzi z aparatami fotograficznymi, kompletny brak tlumow na uliczkach. Dodatkowo mozna wejsc na most japonski za darmo.
No jak było miesiac temu to Hoi An bardzo mi się spodobało nie było dużo turystów tylko pogoda na kąpiel raczej niespecjalna za zimno max 20 stopni. Ale tam najmilsi ludzi byli i urokliwe miasteczko, tylko w centrum trochę białych ale po Hanoi i Sajgonie dla mnie to był oddech. Najlepiej rano-pusto
Rano jak jechaliśmy do My Son było przepięknie. Wtedy można podziwiać zdobienia budynków, kiedy jeszcze nie zostały pootwierane sklepy:) Warto było wstać tak wcześnie:) Polecam!
Zupełnie się nie zgadzam z Waszą opinia o Hoi An. Teraz tu jesteśmy, turystów jest trochę… ale jak tu się im dziwić? To przecież jedno z najpiękniejszych miejsc w Wietnamie.
Wasze obrzydzenie co do płatności w USD wynika chyba z braku zrozumienia Wietnamczyków. W ciągu ostatnich 3 lat inflacja w ich kraju przekroczyła 50%! Lokaty bankowe w skali rocznej dają około 10%. W jakiej walucie chciałbyś przyjmować zapłatę w takim wypadku?
Generalnie podoba mi się część praktyczna relacji (jak dojechac, ceny itd) – bardzo nam to pomogło w naszej wyprawie bo wyruszyliśmy w podobną podróż tydzień po Was. Niestety z częścią kulinarną chyba trochę przesadziliście. Informacja, że po raz milionowy była zupka raczej nic nie wnosi. Bardziej to przypomina pamiętnik niż relację ;)
Zrobiliście ogromny błąd!:) Hoi An jest bardzo turystyczne, nie da się ukryć, ale najpiękniejsze jest w nocy!! To jest miasto słynące z tysięcy kolorowych lampionów, porozwieszanych w misternych wzorach i bez ładu, wszędzie gdzie się da!! Wygląda to przecudnie! A wbrew pozorom im ciemniej na dworze i piękniej, tym mniej “białych”. W dzień Hoi An wygląda zupełnie inaczej! To tak jakby zwiedzać Plac Dżemaa El-Fna w Marrakeszu rano, bez tłumu ludzi – zupełnie inne wrażenia:)
Zdecydowanie polecam wizytę w Hoi An! Spędziliśmy tam aż tydzień i byliśmy zachwyceni. Mieszkaliśmy z rodziną wietnamską i mieliśmy okazję spróbować wyśmienitej kuchni. Możecie zerknąć na blogu co moim zdaniem warto zobaczyć w Hoi An: http://www.travelbloggia.pl/wietnam/hoi-an-wietnam-warto-zobaczyc-hoi-an
When I initially commented I clicked the “Notify me when new comments are added” checkbox and now each time a comment is added I get four emails with the same comment. Is there any way you can remove me from that service? Bless you!
Hi, Neat post. There’s an issue with your website in web explorer, may test this? IE nonetheless is the marketplace chief and a large component to folks will pass over your excellent writing because of this problem.