Zapraszam do drugiej części relacji z podróży po Chinach. Przylot do Kantonu jest świetną okazją na nowy wątek, gdyż poprzedni stał się już zbyt obszerny, aby móc go wygodnie czytać. Jeśli dopiero teraz trafiłeś, zapoznaj się z pierwszą częścią relacji, w której piszemy o przelocie z Polski oraz dwóch pierwszych dniach w Pekinie: KLIK, częścią trzecią, czyli opisem Szanghaju: KLIK oraz częścią czwartą o pobycie w Jinan i okolicach: KLIK
Aktualizacja 2011.06.10, 15:00: Ostatni dzień w Kantonie + 17 godzin w pociągu do Szanghaju…
Aktualizacja 2011.06.06, 13:30: Przylecieliśmy do Guangzhou (Kantonu).
Z Pekinu wylecieliśmy ok 15 min po czasie, gdyż byliśmy dopiero 5 samolotem w kolejce do startu :) Lot minął bardzo spokojnie, samolot Airbus A330-300 może nie jest najnowszy, natomiast był bardzo zadbany i ciężko się było do czegoś przyczepić.
Po około 30 minutach od startu załoga rozdała napoje, do wyboru był samolotowy standard: kawa z mlekiem, herbata, soki, cola i sprite. Stefcia znowu wzięła sok, ja poprosiłem o kawę. Nie musieliśmy długo czekać na rozpoczęcie rozdawania obiadu. Tutaj mieliśmy małą odmianę od tego co serwuje Aeroflot. Do wyboru był ryż z rybą albo wołowiną. Oprócz tego zestaw składam się z małego jogurtu, ryżowego przysmaku zawiniętego w liść bambusa i przewiązanego sznureczkiem, pędów bambusa w sosie musztardowym, i skromnej sałatki.
Obiad bardzo nam smakował, po części zapewne dlatego, iż byliśmy głodni :) Pędy bambusa w sosie musztardowym okazały się bardzo dobre, jogurt miał słodki posmak, a przysmak ryżowy był przepyszny – musimy taki kupić na mieście. Do Kantonu przylecieliśmy ok 15 minut po czasie. Pomimo prawie 90% zapełnienia samolotu deboarding był całkiem sprawny i bardzo szybko stanęliśmy na kantońskiej ziemi. Ciekawostka: przewodnik twierdzi, iż Kanton był nazywany Kozim miastem – wiąże się to z tym, iż według legendy miasto zostało założone przez Pięciu Nieśmiertelnych dosiadających kozłów.
Po odebraniu bagażu wyszliśmy na zewnątrz. Było parno i duszno. Oprócz tego było duszno oraz parno. Poszliśmy do McD poszukać w necie informacji o dojeździe do miasta. Czy pisałem, że było już cholernie duszo i parno?
Zrobiliśmy tylko szybki rekonesans po lotnisku i kupiliśmy bilety na metro do miasta, potem dostaliśmy się w okolice dworca kolejowego. Niedaleko dworca znajduje się nasz hotelik o nazwie V8 Ziyuangang Hotel. Mamy tutaj zamiar spędzić 4 noce. Dwie pierwsze z nich zakupiliśmy 2 dni przed “promocją” expedii, dlatego każda noc kosztowała nas ok 150 CNY. Łącznie za 2 noclegi moja karta została obciążona kwotą 118,48 PLN. 2 osób Rezerwację robiliśmy poprzez serwis agoda.pl, który to miał najlepszą cenę spośród wszystkich porównywarek. Dwie kolejne noce udało nam się nabyć z użyciem 25 dolarowego kodu rabatowego expedia.com, dzięki czemu każda z nich kosztowała nas masakryczną kwotę 2,11 USD/noc/2os., czyli około 6 PLN :) Dziękujemy expedio!
Plan na pierwszy dzień pobytu w Kantonie przewiduje: zakup biletu kolejowego do Szanghaju na czwartkowe popołudnie (ok 15-16 godzin podróży), relaksujący spacer po kantońskich ulicach oraz oczywiście mnóstwo jedzenia :)
Prawdopodobnie mogę mieć problemy z netem w hotelu (nie działa gniazdko internetowe) dlatego nie obiecuję, iż w ciągu najbliższych trzech dni cokolwiek zaktualizuję. W piątek mamy już być w Szanghaju z normalnym internetem :)
Aktualizacja 2011.06.07, 21:00:
Dramatokomediowa powieść akcji, czyli dwa dni w Kantonie w kilku aktach
AKT PIERWSZY, czyli słów kilka o mega wielkiej górce po drodze do hotelu
Hotel V8 występuje w dwóch “odsłonach” w okolicach głównego dworca kolejowego. Nam przypadł ten bardziej oddalony. Zaciekawiły mnie opinie kilku osób napisane w serwisach z hotelami o masakrycznej górce, pod którą należy podejść w drodze do hotelu. Po wyjściu z dworca uderzył nas ogrom gorącego powietrza i mega duchoty. Oprócz tego było duszno :)
Po 10 metrach leciały z nas hektolitry potu, jednak dzielnie odnaleźliśmy drogę do hotelu (z dworca w lewo, potem przy głównej drodze znowu w lewo i na koniec w lewo pod górkę). Po 200 metrach dotarliśmy do górki. Rzekłbym: mega-górki. Otóż górka na którą narzekały osoby z komentarzy miała kąt nachylenia ok 10 stopni (tak na oko) oraz dobre 20 metrów (słownie: dwadzieścia). Rzeczywiście była to MEGA-górka :D
Dotarliśmy w końcu do hotelu, przemiły Pan Chińczyk z recepcji jakoś nas zrozumiał, zrozumiał także to, iż nasze rezerwacje są już opłacone, więc nic oprócz 100 RMB depozytu od nas nie dostanie. Dostaliśmy pokój nr 406. Widok z okna na inne budynku i balkony. Pokój malutki: dwa łóżka, tv, klima, łazienka. Nie działa net. Wypakowaliśmy się, wykąpaliśmy się i na miasto.
AKT DRUGI, czyli jak wygrać z wrogiem
Naszym wrogiem nie zostali tubylcy, lecz duchota i słońce. Po rozeznaniu wroga stwierdziliśmy, iż najlepszy sposób na zwycięstwo to przetrzymać wroga. Było to trudne, gdyż wyglądało to mniej więcej tak: ubierasz się, zamykasz drzwi od pokoju, po przejściu 10 metrów do windy jesteś mokry. Przechodzisz 10 metrów od hotelu, jesteś dwa razy bardziej mokry. Po 200 metrach w słońcu chodnik jest mokry :) Oczywiście przesadzam, natomiast człowiek rzeczywiście poci się jak w saunie.
AKT TRZECI, czyli jak kupić bilet kolejowy w Chinach
Ponieważ bilet kolejny w Chinach najlepiej zakupić na kilka dni przez wyjazdem (zwłaszcza na popularnych trasach) udaliśmy się dzisiaj na dworzec kolejowy celem nabycia takiego biletu na trasę Guangzhou (Kanton) – Szanghaj na dzień 9 czerwca. Pociąg ma numer T100A, jedzie niecałe 16 godzin w trakcie których pokonuje ponad 1800 km. Cena za miejsce w przedziale z łóżkami (6 sztuk na przedział, czyli tzw hard-sleeper) to ok 367 RMB (153 PLN). Dla osób szukających rozkłady bardzo przydatna będzie strona z Travel China Guide (KLIK). O chińskich dworcach kolejowych i zakupie biletów krąży mnóstwo historii…
Z pomocą (chociaż okazało, iż dużo namieszał) pomógła nam usługa Google Translate. Przetłumaczyliśmy informacje o pociągu, trasie, ilości i rodzaju miejsc, zapisałem w formie pliku oraz wrzuciłem na e-bookowy czytnik Kindle 3G (aka “Kundel”). Wyposażeni także w kartkę papieru i długopis ruszyliśmy na dworzec. Po drodze, z pomocą Pana Chińczyka z recepcji, upewniliśmy się, iż jest tam napisane to co chcemy (w nagrodę chcemy Panu Chińczykowi z recepcji podarować smycze Mlecznych Podróży oraz podstawkę pod piwo z wizerunkiem polskiego miasta). Wchodzimy na dworzec, a raczej na halę z kasa biletowymi, a tam mnóstwo chińskich ślaczków oraz mnóstwo ludzi. Z ekranów udało się odczytać tylko cyferki :) Nagle Stefcia zauważyła, iż przy kasie nr 15 jest napis “Booking Office”. Dawało to nadzieję, iż będzie tam ktoś, kto zna chociaż kilka słówn po angielsku i nam pomoże. Jednak chwilkę przed podejściem Pan z kasy nr 15 poszedł sobie na przerwę. Po chwili oczekiwania na koniec jego przerwy, poszliśmy jednak do kasy numer 12. Po odczekaniu swojego i pokazaniu informacji z Kundla zostaliśmy skierowani do kasy nr 8. Po kolejnym odstaniu kolejki Pani z kasy nr 8, skierowała nas do kasy nr 18. Widocznie też nie miała ochoty nas obsłużyć :) Na szczęście w międzyczasie otworzyła się kasa nr 15 (ta z napisem “booking office”). Kolejne 10 minut kolejki i jesteśmy przy okienku. Pan Chińczyk z kasy nr 15 umie po angielsku! Kilka słów, ale umie! Po chwili uparcie jednak powtarza w kółko: “ten dejs to dys dejt, ten dejs to dis dejt” pisząc różne cyferki na kartce. Po 10 minutach tłumaczeń i rozmowy doszedłem w końcu o co chodzi. Google Translate tłumacząc datę podróży, przestawił w dacie kolejności dnia i miesiąca (na styl amerykański). Zamiast chęci podróży 9 czerwca (9/6/2011) Pan Chińczyk z kasy nr 15 zrozumiał, iż chodzi nam o podróż 6 września (6/9). Z tego powodu mówił owe “ten dejs to dys dejt”, mając na myśli, iż bilet na 6 września można kupić dopiero od 27 sierpnia… Na szczęście w końcu się zrozumieliśmy i po 5 minutach staliśmy się dumnymi posiadaczami naszego pierwszego chińskiego biletu kolejowego….
AKT CZWARTY, czyli tubylcze uliczki ze sklepami i żarciem
Podobnie jak w Pekinie, postanowiliśmy poszukać swojskich uliczek i miejsc gdzie jadają tubylcy. Udało nam je się znaleźć w pobliżu stacji metra Changshou Lu (koszt dojazdu metrem z dworca kolejowego to 3 RMB). Każdy fragment ulicy krył różne profesje, najwięcej było sklepów z ciuchami (Stefcia jest w siódmym niebie :). Więcej od sklepów było tylko Chińczyków. Poszliśmy coś zjeść i za mega wielką zupę oraz mega wielką porcję jakiegoś dziwnego mięsa z dodatkami zapłaciliśmy 32 RMB (13,5 PLN). Smakowało, a przy okazji podejrzeliśmy (i papugowaliśmy) zachowania tubylców podczas jedzenia. Knajpa miała menu obrazkowego z cenami, więc wiedzieliśmy (mniej więcej:) ) co zamawiamy. Do samego wieczora łaziliśmy po tych uliczkach, na koniec zakupiliśmy porcję sushi za jakieś śmieszne pieniądze (15 RMB) oraz dostaliśmy kolejne 6 kawałków sushi gratis :)
Po powrocie do hotelu i kąpieli, zabraliśmy się za sushi :) Ułożyliśmy plan na przyszły dzień (wyspa Shamian + okoliczne uliczki-targowiska) i poszliśmy spać. Tak minął nam 6 czerwca, czyli trzeci dzień pobytu w Chinach.
AKT PIATY, czyli Wyspa Shamian – centrum dyplomacji oraz sesji zdjęciowych
Czwartego dnia w Chinach wstaliśmy nieco później – około 11. Koniec końców, około 12 wyruszyliśmy na podbój miasta i walkę z duchotą. Szybki zakup biletu (tym razem nie zawiesiłem automatu:D ) i za 3 RMB jedziemy na stację Huangsha, niedaleko wyspy Shamian, czyli swoistej enklawy zachodu.. Jest to maleńka wyspa na Perłowej Rzece, z mnóstwem ambasad i bodajże dwoma parkami. Tam też znajduje się Ambasada Polski. Według mnie ma dwie zalety: park oraz chłód bijący od strony rzeki. Budynki rzeczywiście bardziej przypominają Europę niż Chiny. Dodatkowo magazyny upodobały sobie tą wyspę na miejsce sesji zdjęciowych, gdyż po drodze (ok 200 m z parku) byliśmy świadkami czterech takich sesji…
AKT SZÓSTY, czyli czemu wolimy targowiska oraz nasze uliczki handlowe…
Czemu wolimy? Bo tam widać prawdziwe chińskie życie. To tam przewijają się dziennie miliony chińczyków, idących po kolejną bluzkę czy też na kolejną zupę z pierożkami albo bliżej niezidentyfikowane mięso… To tam żyje zwykły mieszkaniec Chin. Nam to pasuje! Sklep obok sklepu, jeden krzyczy, drugi klaszcze, jeszcze inny skakaniem próbuje zachęcić klienta, aby ten wszedł do jego sklepu. Zaopatrzyłem się w krótkie spodenki (20 RMB, czyli 8.5 PLN), Stefcia bardziej zaszalała: stanik za 9 RMB (niecałego 4 RMB), bluzki po 10 RMB czy też króciutkie spodeneczki po 9 RMB sztuka… Po prostu raj. Krążąc tak po okolic widać specjalizację poszczególnych obszarów. W jednym miejscu znajdziemy sklepu z rybkami i akwariami czy innymi zwierzętami (psami czy tez kotami!), w innym znajdziemy zagłębie robótkowe (nitki, tasiemki, guziczki, błyskotki – Stefci aż ślinka ciekła… ), w jeszcze innym kupimy akcesoria związane z herbatą czy kawą.
Przejść się można też zwykłym (bardzo podobnym do europejskiego) deptakiem z licznymi figurkami z brązu (???) oraz jeszcze liczniejszymi sklepami. Tutaj też po raz drugi byliśmy bezpośrednim obiektem sesji fotograficznej – tym razem Stefcia została poproszona o wspólne zrobienie zdjęcia. Za pierwszym razem dwie młode Chinki poprosiły nas o zdjęcie na terenie parku Świątyni Nieba. Czas przebiegł nam nieubłaganie szybko. Poszliśmy (w to samo miejsce) po sushi na kolację, tym razem wzięliśmy większy zestaw za 30 RMB (ok. 20 kawałków, przyrządzanych “na poczekaniu”) i znowu dostaliśmy gratis – dwa wielkie kawałki sushi… Po drodze zaopatrzyliśmy się w 5 rodzajów lokalnego piwa oraz herbatę i udaliśmy się metrem do hotelu. W tej chwili jesteśmy już po sushi i przygotowujemy plan na jutro…
AKT SIÓDMY, czyli białas w Chinach
Jak każdy się domyśla się, nie znajdziemy dużo europejczyków (czy też białych ludzi) w Chinach. Sporadycznie spotkanie osoby, raczej nie bywają z takich tubylczych ulicach do my i to może dlatego ich nie spotykamy. W metrze dane nam było spotkać “rasorówieśnika” może w ilości kilku sztuk. Oczywiście na każdym kroku, w każdym momencie patrzą się na nas jakieś małe, skośne oczka Chińczyka czy Chinki… Cześć z nich robi nam zdjęcia z ukrycie (tak myślą), jednak my bardzo dobrze zdajemy sobie z tego sprawę. Najlepsze są jednak dzieci. W metrze patrzy się takie na nas i uśmiecha, po czym zawstydza się i chowa za mamę czy tatę :) Trzeba jednak przyznać, iż chińskie dzieci są o wiele słodsze niż europejskie :)
Podobnie jak w każdym innym kraju, w Chinach przydaje się uśmiech na ustach oraz próba powiedzenia chociaż jednego słowa w języku kraju w którym przebywamy. Od razu lepiej się prowadzi proces kupna czy też zamawia jedzenie, gdy obydwie strony się śmieją…
Mała uwaga na koniec: postaram się dodać zdjęcia z dwóch ostatnich dni, jednakże upload zdjęć z prędkością 1 KB/s (!!!) nie należy do przyjemnych, ani szybkich.
Aktualizacja 2011.06.08, 21:40:
Deszcze nieeespokojone potargały paaaaark…
Dzisiejszy cel zwiedzania to Park Yuexiu, czyli ponoć największy ponad 90 hektarowy park w Chinach. Pełen uliczek, rzeźb, posągów, drzew, roślin oraz stawów. Tych ostatnich zauważyliśmy sztuk trzy. W każdym z nich znajdziemy pełno złotych rybek, najwięcej oczywiście przy brzegu, gdzie są karmione przez ludzi i dosłownie fruwają nad taflą wody. Po jednym ze stawów mieliśmy przyjemność urządzić sobie godzinną wycieczkę rowerem wodnym (30 RMB/godzina), akurat w momencie kiedy niebu zebrało się na deszcz. Pierwszy deszcz złapał nas praktycznie od razu po przekroczeniu bram parku (jakieś 400m od naszego hotelu). Wejście do parku teoretycznie kosztuje 2 RMB, jednak nie wiedzieć czemu Pani Chinka Z Kasy nie chciała od nas pieniędzy :) Ciekawa sytuacja: deszcz złapał grupkę Chińczyków w jednej z chatek, gdzie raczej nie powinni przebywać (wejście przegrodzone taśmą) – natychmiast jednak pojawił się Pan Chińczyk Porządkowy, który to przeprowadzał pojedynczo każdą osobę w inne miejsce, gdzie już można było normalnie przebywać. Miło z ich strony. Generalnie Chińczycy bardzo pilnują porządku czy też czystości. Standardowy Chińczyk oczywiście wyrzuci papierek na ulicę czy w krzaki w parku, jednak za chwilę pojawi się Pan/Pani Chińczyk Z Działa Porządku i posprząta. Analogicznie na ulicy – co 50-100-200 metrów na krzesełku siedzi Pan Chińczyk Pilnujący Spokoju i Porządku. Ciekawe rozwiązanie i bardzo przydatne. Człowiek czuje się tutaj totalnie bezpiecznie, ale oczywiście nie należy zapominać o standardowym zabezpieczaniu swojego dobytku.
W samym parku znajdziemy także stadion z boiskiem piłkarskim, jak i basen. Głównym zabytkiem jest posąg 5 Kozłów, symbolizujący legendę powstania miasta. Jeden z nich wygląda jak krowa ;)
W parku podczas deszczu zaliczyliśmy pierwszą przegraną z duchotą i wilgotnością, a raczej zaliczył ją nasz aparat (Canon SX110). Zbytnia wilgotność widocznie zbytnie mu przeszkadzała i postanawiał się wyłączać po zrobieniu 1-2 zdjęć. Jednakże po przejściu deszczu i spadku poziomu wilgotności postanowił ponownie robić zdjęcia bez przeszkód, co zaowocowało kolejnymi 400 sztukami zdjęć :)
Prosto z parku udaliśmy się do najstarszej świątyni Buddy a raczej całego kompleksu. Wejście kosztuje 10 RMB, ale jest co oglądać a w powietrzu czuć zapach kadzidełek (od 2 RMB). Przyglądając się ludziom, zauważamy różne sposób modlitwy oraz zachowania. W jednym z budynków grupka ludzi w towarzystwie szumu wiatraków chłodzących powietrze oddawała się śpiewom oraz wspólnym czytaniem. Znaleźliśmy też betonowy staw z mnóstwem rybek.
Następnie udaliśmy się w rejon, gdzie mieliśmy znaleźć kolejne uliczki handlowe dla zwykłych Chińczyków. I znaleźliśmy. Po chwili dorwaliśmy uliczne stanowisko Pani Chinki Kucharki, która sprzedawały frytki oraz różne “cosie” wyjmowane z garnka. Postanowiliśmy spróbować. Okazało się, iż są to prostu gotowana wątróbka oraz przełyki, nie wiemy natomiast z jakiego zwierzęcia. Były dobre! Frytki też, totalnie inne niż z polskich ziemniaków, oczywiście własnoręcznie robione przez Panią Chinkę Kucharkę.
Raptem 100m dalej zjedliśmy…. jajka na patyku. Tak tak – jajka na patyku, w dodatku jajka przepiórki! Obtoczone panierką oraz oblane specjalnym sosem! Koszt: 2 RMB za szaszłyk z pięciu jajeczek! Po prostu pycha i pycha! (mam zdjęcia jakby co :)
Kawałek dalej też po raz pierwszy zjedliśmy COŚ. Wybór “cosia” wyglądał tak: idziemy ulicą i widzimy knajpkę. W środku jedyny napis naszymi literkami to EXIT. W ściennym menu same ślaczki. Losujemy! Obydwoje wybraliśmy pozycję składającą się z 4 znaczków. Łączny koszt to… 9 RMB. Po pięciu minutach otrzymaliśmy nasze dania: okazało się, iż ja wybrałem zupę z ryżem i wątróbką (mi smakowała jak pieczarkowa),a Stefcia wylosowała zielone coś z grzybkami mung, całość zawinięte w szeroki makaron ryżowy (zdjęcia wrzucę jak będziemy mieli szybszy net).
Chcieliśmy także znaleźć jeden z Meczetów oraz pagodę, niestety nie udało nam się. Po drodze przynajmniej zorientowaliśmy się w cenach walizek (od 75 RMB za torbę) oraz cenach herbaty. Kupiliśmy jej pół kilo (2 x 250g). Jedna z nich była o wspaniałym smaku (jest możliwość spróbowania!) w cenie 35 RMB/500g, natomiast druga była z dodatkiem żeń-szenia w cenie 60 RMB/500g. Daje to odpowiednio: niecałe 3 PLN/100g oraz 5 PLN/100g. Idźcie jutro do sklepu i sprawdźcie ile taka herbata kosztuje w Polsce :P
Zmęczeni chodzeniem tuż koło stacji metra weszliśmy do marketu i kupiliśmy wodę i herbatę, kilka różnych dziwnych przysmaków oraz kolejne 4 rodzaje piwa, tym razem w butelkach. Sam market był całkiem fajny, kupić można było z tysiąc różnych gatunków ryb, w tym oczywiście różne węgorze, ośmiornice, kałamarnice i inne dziwne wynalazki. Na koniec pojechaliśmy także metrem po sushi oraz pożegnać się z naszymi handlowymi uliczkami.
Jutro wymeldowujemy się z hotelu (do 12.00) udajemy się gdzieś, a następnie o 18.11 z dworca kolejowego Kanton Wschód wyruszamy z szesnastogodzinną podróż pociągiem do Szanghaju. Pierwszą noc na miejscu zatrzymujemy się w hotelu Hanting Bund (ul. Maojiayuan 1) zakupionym przez eLong.net w cenie 100 RMB za 2 osoby (pokój bez okien oraz ponoć bez neta:( ). Plusem jest natomiast lokalizacja – nad samą rzeką, dokładnie naprzeciwko nabrzeża.
Kolejne 2 noce będziemy jednak w o wiele lepszym hotelu (dzięki voucherowi expedia.com), dlatego kolejna część relacji, prawdopodobnie dopiero 11 czerwca w sobotę :(
DO NAPISANIA W SOBOTĘ!
Aktualizacja 2011.06.10, 15:00:
czyli ostatni dzień w Kantonie + 17 godzin podróży do Szanghaju…
Przed nami ostatni dzień pobytu w Kantonie. Na kilka porannych godzinach zaplanowaliśmy wizytę w grobowcu Nanyue, w kórym pochowany był Zhao Mo, współzałożyciel Nanyue Zhao Tuo. Wstęp kosztuje 12 RMB (+5 RMB za właściwy grobowiec, ale nikt tej dopłaty od nas nie chciał :) W muzeum znajdziemy mnóstwo eksponatów, w tym rekonstrukcję szaty króla, która składa się z tysięcy elementów. Został on pochowany zgodnie z tradycją w mnóstwem innych duperel – krążków, pieczęci i innych rzeczy, które miały mu zapewni godziwy byt po śmierci. Całkiem ładne muzeum, w dodatku rzeczy są opisane po angielsku co ułatwia zwiedzanie, angielskie napisy ma także kilkuminutowy film przedstawiający sposób pochowania króla.
Ponieważ przed muzeum przybyliśmy 30 minut przed otwarcie (9.00) uciekając przed duchotą i słońcem schroniliśmy się w Starbucksie. Pytanie: “Gdzie jest największe zagęszczenie białych ludzi w Chinach i gdzie najwięcej ich można spotkać? Odpowiedz: “W Starbucksie!” Stefcia w poszukiwaniu toalety trafiła do wypaśnego hotelu mieszczącego się w tym samym budynku, po drodze była zagadywana przez Pana Araba, który niestety zakończył gadaninę w momencie w którym Stefcia przyznała się, że jest mężata :)
Ostatnim miejsce w Kantonie, które chcieliśmy zobaczyć był ogród Orchidei. Pomimo zamkniętej jego części i tak można zwiedzić większy jego fragment. Niestety nie trafiliśmy z terminem kwitnięcia orchidei, a szkoda, gdyż wtedy ogród musi wyglądać przepięknie! Mnóstwo małych mostków, przejść, ścieżek czy też najróżniejszych kwiatków. Zadbane trawniki, przycięte krzewy, wszystko w należytym porządku – czyli jak to w Chinach :) Znajdziemy tam też kilka herbaciarni, w jednej z nich postanowiliśmy chwilę odpocząć. Wybraliśmy dwa rodzaje herbaty do wypicia – po 20 i 25 RMB – ale każda w “opcja” wielka dolewka, czyli pijesz ile wlezie :D Jedna z nich to Green Tea, drugą była High Mountain CośTamDalej. Całkiem smaczne!
Zbliżało się południe i czas wymeldowania w hotelu. Następnie szybki prysznic, dopakowanie się oraz prawie bezproblemowe wymeldowanie. Zostawiliśmy bagaże w recepcji i obeszliśmy też naszą dzielnicę handlarzy skórą, paskami i torbami. Zakupiliśmy dużą torbę (walizkę) za całe 85 RMB (36 PLN). Trochę badziewna, ale jak na razie działa :) Wróciliśmy do hotelu, przepakowaliśmy walizkę, daliśmy Panu Chińczykowi z recepcji podkładkę po piwo z obrazkiem polskiego miasta, trzy smycze Mlecznych Podróży i fruuu pojechaliśmy metrem na dworzec Guangzhou East Railway Station, z którego to mieliśmy pociąg nr T100A do Szanghaju. Planowy odjazd był o 18.11 i tak pociąg odjechał.
Chcieliśmy jednak rozwiać mit o złożoności i trudności w poruszaniu się po chińskim dworcu (przynajmniej tym w Kantonie :) Tacy Mleczni Pogromcy Mitów. Otóż wszystko jest tam ładnie opisane po angielsku i bezproblemowo można trafić do właściwej poczekalni. My musieliśmy skierować się na drugie piętro i podążać za znakiem “Long distance train waiting room”. Po drodze kilka razy sprawdzane są bilety, dodatkowo każdy bagaż przechodzi przez maszynę kontrolną, coś na styl kontroli lotniskowej. Koniec końców dotarliśmy do naszej poczekali. Zwiedziliśmy ją i ponieważ nie było tam nic ciekawego (też mi odkrycie :) ) poszliśmy na peron. Na peron wychodzi się właściwymi dla swojego pociągu bramkami, coś na styl gate znanych z lotnisk.
Nasz pociąg już stał na torach. Każdy wagon miał swoją Panią Chinkę Wagonową, nam przypadł wagon numer 13, przedział nr 1-2 oraz środkowe łóżka. Miejsca w pociągach chińskich generalnie dzielą się na 4 kategorie: hard i soft seat (siedzenia) oraz hard i soft sleeper (kuszetki). Hard sleeper składa się z sześciołóżkowego, niezamykanego przedziału, natomiast wersja soft ma cztery łóżka oraz zamykany przedział. My wybraliśmy hard sleeper i środkowe łóżka (najdroższe są dolne, najtańsze te na samej górze. Każdy wagon wyposażony jest w toaletę, oczywiście “na Małysza”, oraz ogólnodostępny kranik z wrzątkiem. Już przed startem pociągu w kierunku wrzątku ruszają pielgrzymki chińskich ludzi, każdy obowiązkową z chińska zupką (przepyszną! nie to co w Polsce) lub herbatą.
Podróż minęła nam bardzo miło i szybko. Każde łóżko ma oczywiście swoją czystą pościel. Na początku trasy Pani Chinka Wagonowa zbiera bilety i daje w zamian za nie karteczki. Dzięki temu, wie kto i gdzie wysiada i przed właściwą stacją przychodzi poinformować pasażera o tym, iż pociąg dociera do jego miejsca docelowego. Miła i bardzo przydatne, zwłaszcza dla obcokrajowców. Po drodze mijaliśmy chińskie wioski i miasta, pola i góry, łąki i rzeki, generalnie cały przegląd tego z czego składają się Chiny. Na główny dworzec w Szanghaju przyjechaliśmy z godzinnym opóźnienie, koło 11.00, czyli po niecałych 17-stu godzinach podróży…
…
Jak juz jestescie w Guangzhou to mozena sie udac do pociagiem do KH, ale do tego potrzebna jest wielokrotna chinska wiza, inaczej czlowiek juz nie wroci ;-)
Jeszcze lepiej jest po wizycie w KH zachaczyc o Macau i dopiero wrocic do Chin.
I zmieniliśmy pokój :) Mamy większy, lepszy, działa pilot od tv, wieksza łazienka no i DZIAŁA INTERNET!Wolno, bo wolno ale działa ;)
W recepcji powinni miec wifi, nawet jezeli w pokoju nie dziala siec.
Ale macie czadersko. Śledzę wszystkie wasze wpisy :)
W Kantonie jest bardzo fajna ulica Beijing Street (Pekińska), gdzie można sobie zrobić bardzo fajne zakupy wszelkiej maści. Uważajcie tylko na zegarki, bo chodzą lepiej niż SEIKO – szybciej :)
Mleko : Którego lądujecie z powrotem w Warszawie ? Czytam dokładnie wszystkie Wasze relacje!
Mleko, a ile podroz z Pekinu do Kantonu kosztowala?:) 3,50? ?:)
I ile lot do Pekinu w obie strony łącznie?
mleko – metro i autobusy kosztują do 2RMB czy od 2rmb?
“Mleko, a ile podroz z Pekinu do Kantonu kosztowala?:) 3,50? ?:)”
raczej trochę więcej (chyba że bilet zakupiony z kodem rabatowym), w chinach nie ma tanich lini lotniczych typu ryanair wizz
Metro w Kantonie kosztuje w zależności od dlugosci trasy.
Z lotniska na dworzec kosztuje 12 RMB. Z dworca na wyspę Shamian to koszt 3 RMB
Natomiast metro w Pekinie zawsze nas kosztowało 2 RMB, tak samo jak autobus :)
Mleko za taką relację to ci się należą ze dwa darmowe bilety relacji katowice wiedeń i nazad polskim busem dot com…. może któryś szczęśliwy posiadacz, który nabrał się bez opamiętania tego towaru ci podaruje…. albo chociaż wrocław – hlavni mesto praha….. apeluję !!!
Ale się uśmiałem po pachy – rewelacja.
A ten kundel to w końcu łapie coś z chińskich sieci, czy tylko jako ekran służy?
Dzięki Tobie też mam już kundla i chłonę klasykę, że aż pluska pod czaszką z wysiłku.
iIgnudi – a może Ty podarujesz, zawsze wkurza mnie takie zachowanie – nalezy ci się coś, odwaliłes kawał dobrej roboty – może ktoś z forum podaruje ci bilet. A może Ty się zaoferujesz sam!!!
Domyślam się, że Twoja wypowiedź była żartobliwa
@sanchez: wyjaśniam – moja wypowiedź była w tonie żartobliwo-dowcipnym
Pozdrowienia z deszczowego Szanghaju! Powietrze pachnie jak kiedyś w Wałbrzychu, kiedy kopalnie działały:) Idąc do hotelu znalazłam ulicę krawiecką:)
Relacja z pierwsze go dnia wieczorem.
Stefcia super!!!!
Moze sie przyda planujacym wyjazd – rezerwowanie noclegow w Kantonie w cenie, ktora mleko podal bez promocji nie jest konieczne;
w tej cenie lub taniej spokojnie dostaniemy cos od reki na miejscu;
pewnym miejscem jest dworzec autobusowy glowny (ten na polnocy miasta) – masa naganiaczy oferuje pokoje; miesiac temu za calkiem przyjemny standard (czysciutka dwojka z lazienka, takze czysta), 5 min. od dworca placilam 100 kwai;
przy stacji kolejowej takze o naganiaczy nietrudno;