Home relacja Chiny 2011 – relacja “na żywo” z podróży (samolotem do Kantonu)

Chiny 2011 – relacja “na żywo” z podróży (samolotem do Kantonu)

Cztery miesiące oczekiwania na podróż do Chin to stanowczo za długo :) Bilety Aerofłotu nabyte w promocyjnej cenie w lutym, termin podróży – czerwiec 2011. W końcu nadeszła upragniona chwila, a dokładnie dzień 2 czerwca 2011, dzień w którym zaczynamy podróż do Chin.  Zapraszam na relację “na żywo” z podróży po Chinach. Postaram się możliwie często aktualizować ten wątek, zamieszczać ciekawsze zdjęcia oraz informować gdzie aktualnie przebywamy.
Kolejne odcinki: część druga, czyli Kanton: KLIK, część trzecia Szanghaj: KLIK, część czwarta Jinan i okolice: KLIK

Ostatnia aktualizacja: 2011.06.06, 17:30. Dolecieliśmy do Kantonu. Zapraszam do drugiej części relacji: KLIK

Aktualizacja 2011.06.01, 21.50:
Jesteśmy prawie spakowani – w podróż udają się autor strony – Mleko wraz z żoną Stefcią. Cherry ma załatwionego opiekuna, paszporty z wizami są, cała elektronika jest (laptop + aparat + baterie + milion kabelków + Kindle 3G z darmowym netem :), rezerwacje są podrukowane itd. Jutro rano pora ruszyć polskim pociągiem w drogę z Wrocławia do Warszawy. Będziemy mieli przyjemność jazdy pociągiem TLK relacji Wrocław – Białystok. Z Wrocławia planujemy wyruszyć o 8.27. aby o 14:45 przybyć na stację Warszawa Centralna. Następnie w planach mamy realizację wcześniej nabytych kuponów Grupera, a po jedzonku sruuuu na lotnisko :)
Z Okęcia wylatujemy liniami Aerofłot o 19:30, by o 23:25 wylądować na lotnisku Moskwa Sheremetyevo. Tutaj niestety czeka nas dłuższy pobyt, gdyż kolejny lot, tym razem już do Pekinu, mamy dopiero 3 czerwca o godzinie 13:20. Damy radę.
Dalszych planów w tej chwili nie chcę zdradzać, dodam tylko, iż hotele były kupowane po ‘promocyjnych’ cenach :)

Aktualizacja 2011.06.02, 13.13: “Srutututu PKP”
Jedziemy już pociągiem TLK po torach należących do innej firmy, gdzie kolejna firma dostarcza prąd, a jeszcze inna sprzedaje nam bilety w kasie. Jak na moje małe doświadczenie z polskimi kolejami (staram się ich unikać) jestem po raz kolejny mile zaskoczony. O czasie, ciepło i wygodnie. Przez całą drogę nie daje mi spokoju siedzenie naprzeciwko… czyli zabawa pt. “Co tutaj nie pasuje?”

Następna aktualizacja prawdopodobnie już z lotniska w Moskwie.

Aktualizacja 2011.06.03, 01:05: “Zajec, nupagadi” czyli Moskwa Sheremetyevo.
Licznik wskazuje 1706.1 przebytych kilometrów.
Dolecieliśmy do Moskwy. Na Okęciu bez żadnych problemów, no może z wyjątkiem tych promocyjnych cen…chociaż Sheremetyevo lepsze: puchar lodowy kosztuje 60 RUB (ok 6 PLN), ale już każda inna rzecz o wiele więcej niż gdzie indziej – np. mała kawa za 125 RUB to norma… Wniosek z tego taki – chce ci się pić – JEDZ LODY! Chyba się rano skusimy.
W Moskwie jako jedyni poszliśmy na transfer, aż musieli specjalnie dla nas wołać Panią. Plecaki, Krowa i Kleofas przeszli bez problemów.
Lot z Warszawy przebiegł gładko. Airbus A320 (VQ-BBC z 2009 roku, w środku aż pachniał nowością:) został podstawiony na długo przed odlotem, koniec końców odlecieliśmy 17 minut po czasie, aby wylądować 14 minut po czasie.
Na pokładzie szybki serwis: najpierw soczek/woda, potem żarełko i kawa/herbata. Całkiem dużo i całkiem smaczne. Nie zauważyłem aby serwowali alkohol, ale na tej trasie pewnie tego nie robią. Za to jutro na Moskwa – Pekin %%% mają być :)
Dla potomnych – 3 działające gniazdka prądowe można znaleźć naprzeciwko baru Caffe Ritazza, tuż przy Gate nr 47.
Na pożegnanie kilka fotek (nie wiem jak długo będzie mi net działał):

Dzisiaj przebyta droga, czyli dojazd PKP (452,6 km) + lot Warszawa – Moskwa (1253,5 km) łącznie 1706,1 km.

Krowa & Kleofas na Okęciu (czujemy, iż coś z tego będzie :D

Nasz Airbus A320 (rejestracja VQ-BBC, z 2009 roku) by Aeroflot:

Menu pokładowe (całkiem smaczne): bułeczka, chlebek, masło, zestaw sztućcy, sałatka z kurczakiem, kawałek ciastka

“W razie spadku ciśnienia, należy założyć gumkę za głowę dziecka, a następnie puścić maskę” :) Pani posiada też dodatkową funkcję – laser w oczach :D

Aktualizacja 2011.06.03, 12:22: Za chwilę 460minut lotu.
Samolot podstawiony już 2-3 godziny temu. Na pokład wchodzimy o 13:20 czasu moskiewskiego. Reszta wrażeń z lotu będzie opisana już z terytorium Chin. Tymczasem Krowa i Kleofas pozdrawiają!

Aktualizacja 2011.06.04, 03:18
Dolecieliśmy sam lot ciekawy, chociaż spokojny. Menu pokładowe całkiem fajnie: dwa razy było serwowane jedzenie + picie dwa razy + na żądanie jak się chciało… W samolocie zajęte może z 20% miejsc – bardzo małe obłożenie i na pewno lot był pod kreską…
Aby dostać za darmo net na lotnisku w Pekinie trzeba pójść do specjalnych automatów, w którym po zeskanowaniu paszportu otrzymujemy login i hasło dostępowe do internetu. Konto jest ważne 5 godzin i na jednym paszporcie możemy je “odnowić” trzy razy. Narazie to tylko, za 4h mamy autobus na Dworzec Kolejowy w mieście, stamtąd siuuuu do hotelu Holiday Inn Temple of Heaven. Hotel nabyty w cenie…. 6,11 GBP za 2 noce dla 2 osób, dzięki voucherowi 50GBP z dealu z Alpharomms…
Kupiliśmy też pierwsze suszone (mega ostre) rybki, krakersy, piwo i loda :)

Aktualizacja: 2011.06.04, 10:25: Zameldowani w hotelu :)
Nastał ranek i podjechał autobus linii nr 3. Bilet kosztuje 16 RMB (6.7 PLN), autobus staje ok 300 m od stacji metra Beijing Railway Station. Przystanek mieści się na parkingu International Beijing Hotel (jasny wysoki budynek). Podjechaliśmy metrem (2RMB za bilet) dwie stacje, do stacji Qianmen. Potem 25min piechotką przez Qianmen St. aż do okolic Świątyni Nieba (Temple od Heaven).

Zameldowaliśmy się w hotelu Holiday Inn Express Temple of Heaven nabytym dzięki voucherowi Alpharooms. Całkowity koszt hotelu to 6,16 GBP za 2 osoby i 2 noce. Darmowy internet i śniadanie w cenie :D Obsługa na recepcji zna angielski, więc nie ma problemu aby się dogadać.

Wzięliśmy szybki prysznic, odpoczniemy 30 min (jest 10:30 rano) i ruszamy na miasto!

Aktualizacja 2011.06.05, 09:07: Dziwne zupy, pierożki, piwo i inne…
Wybaczcie wczorajszy brak aktualizacji, ale: 1) miałem dosyć, 2) net działał jakby nie chciał i udało mi się ledwie dodać komentarz pod tym wpisem. Ale do rzeczy…
Wyruszyliśmy na miasto! Plan obejmował obejście całego parku ze Świątynią Nieba (Temple of Heaven). Wstęp do parku kosztuje 15 RMB (6.2 PLN) natomiast bilet łączony na park + trzy rzeczy w środku – 35 RMB (14,6 PLN). Cały kompleks jest wielki, jak zresztą większość rzeczy w Chinach. Mnóstwo ścieżek, drzew, kilka miejsc odpoczynku wraz ze sklepami. W sklepie oprócz pamiątek można kupić oczywiście… zupki chińskie:) Musiałem skorzystać. WIELKA porcja takiej zupki (karton wielkości soku 1.5 litra) kosztuje od 5 do 7 RMB. Wybrałem zupkę w kartonie koloru pomarańczowego, ponoć o smaku wołowiny… Smakowało dwa razy lepiej niż polskie chińskie zupki. Makaron nie ma porównania do tego u nas. Było OSTRO! Totalnie ostro. Przynajmniej na początku, jednak dałem radę i pożarłem całość:)

Same zabytki bardzo fajne, widać bogate zdobienia wielu elementów nadają niepowtarzalny wygląd (przynajmniej na początku) i sprawiają dobre wrażenie. Pobłądziliśmy trochę po całym kompleksie, na jednym z placów spotkaliśmy dużą grupę ludzi tańczących w rytm muzyki. Każdy tańczył po swojemu, każdy tańczył tak jak chciał. Staliśmy tak chyba z 30 minut i przyglądaliśmy się. Dorwałem sprzedawczynię z lodami z mleka ( hehe ) za 1 RMB. MEGA dobre. Widać, że znają się na rzeczy :)



Poszliśmy w stronę miasta. Chcieliśmy odnaleźć hutongi niedaleko Zakazanego Miasta. Ponieważ skończyły nam się pieniądze, chcieliśmy znaleźć bankomat…. po drodze na dwa spotkane, dwa nas pokonały… jeden nie chciał przyjąć karty, a drugi nie działał…
Dotarliśmy jednak do Bank of China, wzięliśmy numerek 166 i czekaliśmy. Czekaliśmy i czekaliśmy i czekaliśmy. Dwadzieścia numerków przeszło chyba w godzinę. W trakcie czekania udało mi się przespać chwile :) Na szczęście sam proces wymiany dolarów przebiegł szybko (potrzeba paszport, kurs: 100USD = 641,47 RMB).

Dorwaliśmy McDonalds, głównie ze względu na chęć wypicia kawy i skorzystania z  toalety. Zwiedziliśmy też czteropiętrową księgarnię, gdzie Stefcia zachwycona mnóstwem craftowych, szyciowych i i innych robótkowych gazet i książek mogłaby siedzieć 3 dni bez przerwy. Poszliśmy jednak dalej główną ulicą Wangfujing, któraś z jej lewych odnóg miała prowadzić do większej ilości hutongów. Udało się. Naszym oczom ukazało się mnóstwo chińskich ozdób, natomiast nasze nosy poczuły smak miliona różnych rzeczy do jedzenia.

Ponieważ był to nasz pierwszy dzień w Chinach, postanowiliśmy na początku nie doprowadzać naszych żołądków do zawału i zjeść coś w miarę normalnego (ale tylko dzisiaj :). Skończyło się na zupie z ‘czegoś tam’ , bardzo dobrych pierożkach, herbacie i lokalnym piwie. Następnie przyszła kolej na ośmiornice – tutaj pan sprzedawca (udław się) chciał nas zrobić w bambuko i sprzedać nam cały patyk ośmiornic za… 50 RMB. Niestety nie z nami te numery, nawet drugi sprzedawca zrobił minę, która mówiła jednoznacznie, iż jego kolega przegiął. Koniec końców skończyło się na 15RMB…

Podążając dalej hutongami widzieliśmy skorpiony (małe żywe i większe czarne, już martwe) radośnie mające do nas z patyków, jednakże powiedzieliśmy im: jutro, nie dzisiaj :) Machały do nas także ośmiornice, rozgwiazdy, inne mięsko oraz inne dziwne żyjątka i rzeczy. Spokojnie, na wszystko przyjdzie pora.

Zaczynało się już ściemniać, więc postanowiliśmy udać się do hotelu. Byliśmy w okolicy Zakazanego Miasta, więc czekał nas około godzinny spacerek. Po drodze w malutkim sklepiku kupiliśmy chińską kartę sim (aby dzwonić do PL za grosze), jakieś 2 lokalne browarki, napój herbaciany. Potem jeszcze w markeciku koło hotelu dokupiliśmy jakieś chińskie przegryzki. Doszliśmy w okolice stacji i ulicy Qianmne, wszędzie było pełno osób, sam deptak Qianmen też był zatłoczony. Postanowiliśmy pójść boczna uliczką, co okazało się genialnym rozwiązaniem. Był tam inny świat. Ledwie kilka metrów od deptaku z europejskimi markami dla bogaczy, jest uliczka z cenami o wiele niższymi niż w Polsce. Taka typowa chińska uliczka. Znajdziemy tak wszystko: od ciuchów, poprzez buty, proszki do prania, aż do zwykłych barów. Stefcia dorwała kolorowe buciki. Pierwotna cena 98 RMB (w sklepie od 180 RMB) wywołała tylko uśmiech na naszej twarzy. Oczywiście po odejściu od stoiska cena sama malała. Koniec końców skończyło się na 30 RMB ( 12,5 PLN).

Weszliśmy do restauracji pełnej lokalsów. Na szczęście mieli menu z obrazkami i cenami, więc obyło się bez wielkich problemów podczas zamawiania. Wzięliśmy zupę z gołębi + drugą zupę z tofu i herbatę. Samo mięso gołębia ma dużo kości i chrząstek i mało wygodnie się je spożywa. Jest jednak dobre. Rachunek końcowy? 34 RMB, w tym zupa gołębia 22 RMB, druga zupa 10RMB, herbata (cały dzbanek) 2 RMB. Nie mając już miejsca na inne jedzenia poszliśmy do hotelu.
Po drodze, w oddali, widzieliśmy dziwne świecące punkty na niebie. Początkowo wydawało nam się, iż to światła na wysokim (bardzo wysokim!) budynku, jednak nie kojarzyliśmy takiego w naszego okolicy. Po podejściu bliżej (już w okolicach naszego hotelu) okazało się iż są to prawdopodobnie latawce z lampkami… chociaż tego dowiemy się dzisiaj.

W hotelu podłączyłem gps loggera do komputera. Okazało się, iż na mieści byliśmy dokładnie 11h 0 min i 33 sekundy. Przeszliśmy (nie jechaliśmy busem czy metrem) dokładnie… 30.6 km! Było to czuć w nogach :)

Apropo dzisiaj – jesteśmy już po śniadaniu. Ciekawostka – jedliśmy pałeczkami, a Chińczycy obok nas sztućcami :D Natomiast za chwilę ruszamy na miasto. Planu znowu lajtowe – zakazane miasto i ulica herbaciana.

Jeszcze kilka zdjęć z wczoraj – relacja staje się długo, dlatego po przyjeździe do Kantonu rozdzielę ją i stworzę kolejne części.

Aktualizacja 2011.06.06, 10:30:
Mamy działający net :) Oczywiście na lotnisku w Pekinie. Tym razem skorzystaliśmy z hasła przysyłanego na chiński numer komórki. Przy okazji przypomniały mi się dwie rzeczy z pierwszego dnia. Zaraz po wyjściu z hotelu Stefcia poszła do fryzjera. Otrzymała mycia głowy z masażem, dokładne strzyżenie co do włoska i ułożenie fryzury w cenie 20 CNY (9 PLN).Fryzjerzy byli żywo nami zainteresowani, nawet chwilę porozmawialiśmy za pomocą chińskiego odpowiednika Google Translate :) Kolejny raz wzięto nas też za… rodzeństwo, w dodatku byli zdziwieni, że jesteśmy aż tak starzy – widocznie młodziej wyglądamy :D

Wczorajszy dzień (5 czerwca) upłynął nam pod znakiem dwóch rzeczy: Zakazanego Miasta i Węglowego Wzgórza oraz hutongów. Tutaj moja uwaga – jeśli jakiś przewodnik (czy polski czy chiński) albo mapka z informacji turystycznej poleca hutongi na północ od Zakazanego Miasta – nie idźcie tam. Tzn możecie iść jeśli macie ochotę na turystyczne i komercyjne ulice. Oczywiście z cenami jak w Polsce czy też wyższymi. Ale turysta wszystko kupi :)

Polecamy za to zgubić się w gąszczu prawdziwych hutongów, gdzieś w okolicach Zakazanego Miasta – chinologiem nie jestem, ale wydaje mi się, iż tylko tam można poczuć prawdziwy klimat tego kraju. Wąskie uliczki, w wielu z nich można coś zjeść czy też kupić praktycznie każdą potrzebną rzecz, oczywiście nie w “turystycznych”, ale w “chińskich” cenach :) Za 4 sztuki moreli (dobrych!) daliśmy 1,30 RMB (0,60 PLN), za pojedynczy szaszłyk z mięsa płaci się… 1 RMB (0,45 PLN). Jeśli któryś z tamtejszych sprzedawców zna chociaż trochę angielski, to ta znajomość polega na umiejętności powiedzenia kilku wyrażeń typu “Hello”, “How are you?”

Co do samego Zakazanego Miasta – nie da się tego dobrze opisać słowami – trzeba to po prostu zobaczyć. Każdy budynek, każda rzecz jest zrobiona z niesamowitą dbałością o szczegóły, każdy malowany smok różni się czymś od innego. Widać w tym pracę ponad 100 000 artystów i ponad miliona cywilów. Zdjęcia (wkleję je po przylocie do Kantonu) chyba najlepiej oddadzą klimat tego miejsca.

Coś z praktycznych uwag – autobus kosztuje 1 RMB, niezależnie od trasy. Wchodzi się do niego w środkowej części, a bilet kupuje się u Pani bileterki. Można tez nabyć kartę, ale daje ona zniżkę tylko na autobusy (na metro nie ma zniżki), więc nie sporadycznym korzystaniu nie opłaca się – taka karta kosztuje bodajże 20 RMB. Warto też pamiętać o tym, iż przystanki poszczególnych linii są ustawione obok siebie i trzeba zawsze sprawdzić z którego przystanku odjeżdża nas bus. Trasę można wyznaczyć korzystając z Google Maps. Na przystanku rozkład jest podany po chińsku (z wyj. numeru autobusu) więc nie przyda nam się…

Lotniskowy autobus odjeżdża też (tak jak przyjeżdża) z zachodniej części parkingu przy Hotel International niedaleko dworca. Bardzo blisko zatrzymują się autobusy linii 692 i 729 ( i nie tylko). My z hotelu podjechaliśmy numerem 692. Autobusy kursują co jakiś czas (nieraz podjeżdżają po 2-3 sztuki tej samej linii naraz!) dlatego pomimo korków komunikacja działa całkiem sprawnie. Tak jak metro. W metrze pojedynczy przejazd do 2 RMB i bilety można kupić w automacie na każdej stacji. Ważne: wchodząc przez bramki bilet przykładamy do czytnika, natomiast w momencie wyjścia wkładamy (i automat nam go nie oddaje) w dziurkę w przedniej części bramki. Ciekawe, iż niektórzy Chińczycy mają z tym problem :)

Siedzimy właśnie na lotnisku i za chwilę rozpocznie się boarding samolotu Airbus A330-300 (rejestracja B-6086) linii China Southern, którym w ciągu 3 godzin mamy nadzieję znaleźć się na południu Chin – konkretnie to w Guangzhou (Kantonie).





tags:
mleko

Komentarz(123)

  1. Też bardzo polubiłem portal i często zaglądam. Miłego pobytu, wprawnego pióra i sił, by skrobnąć choć czasem parę słów – bo miło poczytać Twoje dowcipne teksty.

  2. @Mleko – super relacja. Dzięki Twojej stronce udało mi się skorzystać z kilku promocji lotniczych. “Już” w lutym 2012 na mojej stronce pojawi się relacja z podróży do Kuala Lumpur (promocja Malaysia Airlines). A już od przyszłego poniedziałku zapraszam na relację Live z podboju Portugalii.
    Twoją relację śledzę na bieżąco i 3mam kciuki za udaną podróż.

  3. Ale Mleko masz tempo 2 dni i fru do Kantonu jak w Pekinie zamierzam byc tydzień wolę mniej zobaczyć ale bez pospiechu nie mam już na takie bieganie sił chcę posmakować Chin i powłuczyć sie trochę niestandardowymi szlakami

  4. Adam- jesli chodzi o stację benzynową, jak człowiek głodny to się nie zastanawia. Jeśłi chodzi o robactwo z targu żywności ( na zdjęciach) to zwyciężyła chęć poznania. Mogę już nigdy w życiu nie mieć okazji spróbowania tego wszystkiego. Grilowany penis barana był smakowo najgorszy i szybko wylądował w pobliskim koszu. Ale znając podstawy anatomii ssaka należało się spodziewać.

  5. drobne sprostowanie co do ceny lodow, 60 rubli kosztuje galka, pucharek jest za 250 rub. darmowy net – bez ograniczen w prawym skrzydle terminala F, siedzialem 4h i bylo dzialal, hindusi obok nawet na video czacie siedzieli.

  6. hej, możesz napisać szczegóły na temat tych tańszych sklepów z ubraniami? wybieram sie do Pekinu i chętnie je odwiedze, będę wdzięczny za odpowiedź :)

  7. Mam pytanie… Jak wygląda obecnie sytuacja z rezerwacjami hosteli do wizy? Czy jest wymagana i jak to sprytnie załatwić? :) Z góry dzięki za odpowiedź

  8. @kasiek
    Wchodzisz na booking.com, szukasz dowolnego hotelu z “darmowym anulowaniem rezerwacji”, rezerwujesz, po otrzymaniu wizy kasujesz rezerwacje

  9. Witam.
    Chciałbym uzyskać informację na temat tego w jaki sposób uzyskać voucher Alpha Rooms, poza tym prosiłbym o sprecyzowanie wypowiedzi zawartej w Waszej relacji: “Hotel nabyty w cenie?. 6,11 GBP za 2 noce dla 2 osób, dzięki voucherowi 50GBP z dealu z Alpharomms?”.
    Za okazaną pomoc z góry dziękuję i pozdrawiam.

Opublikuj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *