Powered by GetYourGuide



Home relacja Australia i Nowa Zelandia odcinek 2 (relacja czytelnika)
Australia i Nowa Zelandia odcinek 2 (relacja czytelnika)

Australia i Nowa Zelandia odcinek 2 (relacja czytelnika)

Dzień 10: Powrót do Australii ZQN-AKL-BNE + liźnięcie Brisbane

Pora niestety pożegnać się z Nową Zelandią. Jakoś dziwnie szybko się zebrałem i na lotnisko trafiłem ponad 2 godziny przed odlotem mojego Jetstara do Auckland. Gdy zegar wybił równo 2 godziny do odlotu, odprawiłem się w kioskach self check-in, by szybko oddać bagaż w niemal pustej kolejce drop-off. Nie rozumiem tych ludzi, którzy stali w długaśnym ogonku do tradycyjnej odprawy – załatwiłem wszystko dużo szybciej niż oni tam stali.

IMGP8390res

Mając trochę wolnego czasu usiadłem w kafejce, otworzyłem notebooka i korzystając z darmowego wifi odpowiedziałem na Wasze posty :) Nawet nie zauważyłem gdy zrobił się już last call na mój samolot. Jeszcze szybkie zdjęcie:

Powered by GetYourGuide

IMGP8392res

skanuję kartę pokładową i wsiadam. Co ciekawe, skaner kart pokładowych wydaje z siebie różne dźwięki w zależności od tego za co zapłaciła osoba wchodząca na pokład. Pani pobieżnie patrzyła na torby wszystkich wchodzących do samolotu, jednak nawet na te większe w końcu machnęła ręką.

IMGP8400res

Dziś polecimy Airbusem A320 VH-VGU. Samolot lata po niebie prawie 3 lata. Co dla mnie dziwne, pierwszy rząd pasażerów nie jest oddzielony od drzwi żadną ścianą. Poza tym wnętrze airbusowy standard, każdy już takie widział – trochę smutnie dobrana jego kolorystyka moim zdaniem.

IMGP8403res

Natomiast muszę pochwalić Jetstar za bardzo, ale to bardzo wygodne fotele z fajnymi, choć nieustawialnymi zagłówkami

IMGP8405res

Lot jak lot, z punktu A do B, bezproblemowo. Jetstar to typowa tania linia, więc serwis płatny. Mi w stylu pracy bardzo przypominają Wizzair’a. Może to z powodu Airbusów, może młodej fajnej ekipy, a może z powodu braku słynnych zdrapek ;)

Szybki odbiór bagażu i przejście do terminalu międzynarodowego. Od terminalu krajowego dzieli go kilka minut spacerkiem wzdłuż ścieżki oznaczonej zieloną linią.

Na stanowiskach odprawy Virgin Australia nie mały tłumek. Przewoźnik wysłał niedawno maila do wszystkich podróżujących od 13 do 20 stycznia, że zmieniają system rezerwacji na Sabre, przez co mogą wystąpić problemy i należy być na lotnisku na 3 godziny przed odlotem. Ja byłem na dwie i pół, a numer mojej karty pokładowej to już 104. Na szczęście było jeszcze wolne miejsce przy oknie, więc dostałem 11A. Co ciekawe Virgin Australia zmienił swój kod, i teraz wszystkie ich numery lotów zamiast DJ będą miały początek VA. To chyba nie zdarza się często ;)

Kontrola bezpieczeństwa bezproblemowa, jednak na ekranach po stronie airside przy moim locie zamiast godziny 16.45 pojawiła się 18.15. Jakiś błąd? Niestety nie, samolot jest opóźniony. No to aparat w dłoń i co znalazłem? Oryginalny, najlepszy B777 All Blacks z kumplem w normalnym malowaniu dla porównania.

IMGP8423res

Na lotnisku stały 3 samoloty Emirates – 2 Airbusy A380 i jeden Boeing 777.

IMGP8425res

Nie widząc nic innego udaję się zabić czas do Emperor Lounge. Przyznam, że salonik pierwszorzędny – duży wybór przekąsek i napojów, prawie pusty, możliwy do użycia prysznic. Jak ktoś utknie w Auckland to polecam!

IMGP8426res

IMGP8427res

Na szczęście dla tych, którym lot się opóźni, a nie mają dostępu do saloniku, nie ma tragedii. Terminal jest bardzo przyjazny i choć nie jest duży (16 bramek) i przewija się tędy prawie 8 mln. pasażerów rocznie (prawie dwa razy więcej niż liczy sobie ludność Nowej Zelandii), jest dobrze zorganizowany. W centralnym punkcie pirsu jest dużo miejsca do wypoczynku dla podróżujących.

IMGP8429res

Na lotnisku w Auckland stosuje się praktykę której bardzo nie lubię, a mianowicie że numer bramki wyświetla się dopiero na kilkanaście minut przed wpuszczeniem pasażerów na pokład samolotu. Są trochę usprawiedliwieni w warunkach takiej ilości bramek. Sam widziałem jak ciągnęli na holu A380 Emirates, by zwolniła im się bramka, a następnie ciągnęli go z powrotem tam gdzie stał wcześniej.

Dwie godziny po planowanej godzinie odlotu w bramce VA nie wiele się dzieje. Kątem oka zauważam kolejnego specjalnego B777. To hobbi777!

IMGP8431res

W końcu nasz samolot jest gotowy do przyjęcia gości na pokład. Panie w ogóle nie patrzyły na rozmiar bagażu podręcznego. Samolot to 737-800 jeszcze w malowaniu Pacific Blue, które zmieniło się później w Virgin Blue, a następnie w Virgin Atlantic.

W środku całkiem przyjemnie, choć widać że swoje samolot już wylatał.

IMGP8441res

IMGP8444res

Serwis dość dziwny jak na przewoźnika nisko-kosztowego, bo oprócz płatnych napojów kawa, herbata i woda były dostępne do woli za darmo. W trakcie lotu załoga kilka razy przechodziła z butelką wody i dolewała ją spragnionym pasażerom.
Oprócz serwisu płatnego znanego z europejskich LCC, klientom którzy zapłacili za posiłki przy rezerwacji rozdano tacki z jedzeniem. Dla chętnych można było wypożyczyć za 15 AUD system rozrywki w postaci tableta.
Dawno nie było tak ładnych chmur za oknem

IMGP8448res

Przylot do Brisbane ponad 3 godziny po czasie, na pocieszenie kontrola i cło załatwione w 10 minut. Przyloty do Brisbane są dużo lepiej zorganizowane niż do Melbourne. Do hostelu City YHA jadę pociągiem Airportlink.
Tutaj chciałem już zakończyć swój dzień, gdyby nie to że trafiło mi się łóżko z widokiem na rzekę. Musiałem iść na spacer, bo sam bym sobie tego nie wybaczył. Z resztą sami zobaczcie dlaczego:

IMGP8461res

IMGP8469res

IMGP8474res

IMGP8482res

IMGP8488res

Dzień 11 – Lone Pine Koala Sanctuary i Brisbane

Dzień rozpoczął się wcześnie, obudził mnie blask słońca wpadający przez okno (mam łóżko pod samym oknem). Gdybym wiedział, że okno jest w stronę wschodnią, zdecydowanie wybrałbym inne łóżko. Plan na dziś jest dość ogólny – odwiedzić słynne sanktuarium koali w Lone Pine i zwiedzić centrum miasta – tak więc w drogę.

Zaczęło się dość pechowo, bo uciekł mi autobus, a jeżdżą co godzinę. Do Lone Pine, położonego 12 km od centrum miasta, dojeżdżają dwa autobusy – 445 i 430. Na przystankach trzeba się pilnować, bo przystanek potrafi obsługiwać kilkanaście linii, wszystkie autobusy zatrzymują się zawsze na żądanie, jadą szybko i nie zawsze lewym pasem (ruch lewostronny, przypominam ;) ). Należy więc uważać, by nie uciekł ten nasz, bo można zafundować sobie dodatkową godzinę na przystanku. Bilet w jedną stronę kosztował 5,40 AUD.

Lone Pine Koala Sanctuary to ośrodek mający na celu mnożenie i badanie koali. Aktualnie mają ponad sto osobników i są największym takim ośrodkiem w Australii. Warto przyjechać przed 12:00, gdyż punktualnie w południe opiekunowie opowiadają o koalach. Wiele już o tych zwierzakach wiecie z mojej relacji. Nową informacją może być zaprzeczenie, że w eukaliptusach są substancje halucynogenne, przez które koale śpią ponad 20 godzin na dobę. To nie prawda, po prostu w eukaliptusie tylko 5% masy liścia to cukier, więc koala oszczędza energię jak może – jednak gdy czuje się zagrożona potrafi bardzo szybko i zwinnie się poruszać.

IMGP8590res

Lone Pine przyciąga gości możliwością zrobienia sobie zdjęcia z koalą – jest to jedyne miejsce na Świecie gdzie można to legalnie uczynić. Oczywiście, żeby nie krzywdzić zwierząt jest to obostrzone szczegółowymi zasadami, najważniejsza to to, że jedna koala nie może być przytulana więcej niż pół godziny dziennie. Opiekunowie bardzo skrupulatnie mierzą czas ile każde zwierzę danego dnia już przepracowało, by nie przekroczyć tego czasu. Zdjęcie z koalą to koszt 16 AUD.

IMGP8518res

Lone Pine przypomina australijskie zoo, jest to dokładnie to czego spodziewałem się po Taronga ZOO i czego tam nie zastałem – tutaj znajdziecie emu, krokodyle, wombaty, dingo, kolczatki, australijskie ptaki i dziobaki.

IMGP8567res

IMGP8523res

Oczywiście są też kangury, mało tego jest ich bardzo dużo. Kangury są trzymane na specjalnym wybiegu, na który można wejść i nakarmić je zakupionym wcześniej jedzeniem dla kangurów (2 AUD za torebkę ;) ). Kangury dają się głaskać i można z nimi bezproblemowo zrobić sobie zdjęcia. Co ciekawe nie bardzo były głodne – miałem problem by opróżnić moją torebkę z kangurzym jedzeniem.

IMGP8544res

Powrót do miasta zafundowałem sobie stateczkiem firmy Koala Cruise, która umożliwia dotarcie do Lone Pine z południowego brzegu rzeki Brisbane. Statek wypływa z Brisbane o 10:00, a z Lone Pine o 13:45 i jest w Brisbane o 15:00. Droga rzeczna nad wyraz nieciekawa, jedynie dopływając do miasta była okazja do zrobienia zdjęcia skyline’u miasta.

IMGP8623res

Na niebie ani jednej chmurki, temperatura sięga 34 stopni Celsjusza w cieniu. Nie ułatwia to zwiedzania.

IMGP8630res

Po rzece pływają miejskie katamarany City Cat, które są bardzo wygodną formą podróżowania między punktami w dzielnicy biznesowej, jako że rzeka meandrując otacza ją dookoła.

IMGP8636res

Zwiedzanie zaczynam od przejścia przez Most Victorii i od Brisbane Square na którym znajduje się kasyno i hotel Treasury.

IMGP8644res

Spodobały mi się te kule, nie wiem czemu mają służyć, ale są fajne ;)

IMGP8643res

Idąc dalej trafiamy na pasaż Queens Street przy którym znajduje się sporo sklepów. Co ciekawe nie jest to zwykły deptak, jest to pełnoprawna ulica, jednak cały ruch samochodowy skierowano pod ziemię. Co jakiś czas widoczne są schody w dół do przystanków autobusowych pod chodnikiem.

IMGP8649res

IMGP8650res

Zwróćcie uwagę, że Burger King nazywa się tu Hungry Jack’s.
Nieopodal, na King George Square wzniesiony został miejski ratusz z wybijającą się wieżą zegarową. Przed nim pomnik, którego częścią są poniższe kangury.

IMGP8657res

IMGP8662res



Obok niego, robiący bardzo ciekawe wrażenie ze względu na otoczenie przez wieżowce kościół – Albert Street Uniting Church.

IMGP8665res

Kolejnym punktem w mieście, którego nie wypada przegapić jest Katedra Św. Stefana. Niestety dotarłem tam za późno, i Słońce zdążyło mi uciec z frontowej fasady.

IMGP8676res

Spacer cały czas odbywał się między kolejnymi drapaczami chmur:

IMGP8685res

IMGP8690res

IMGP8701res

Brisbane po drugiej stronie meandra Brisbane River, czyli wieżowce obok The Story Bridge:

IMGP8706res

Na samym końcu cypla, na którym mieści się niemal cała dzielnica biznesowa Brisbane znajduje się zielona oaza spokoju – mające formę otwartego parku Miejskie Ogrody Botaniczne.

IMGP8715res

IMGP8724res

IMGP8716res

Obchodząc cypel dookoła zaczynam powoli kierować się w naturalny sposób z powrotem do hostelu. Nadarza się jeszcze jedna okazja do zrobienia zdjęcia dzielnicy biznesowej Brisbane i znajdującemu się po drugiej stronie rzeki South Bank.

IMGP8728res

Brisbane jest rajem dla rowerzystów – praktycznie wszędzie wytyczone są ścieżki dla rowerów, najważniejsza wiedzie wzdłuż rzeki – jest oczywiście asfaltowa, oświetlona i monitorowana. Co jakiś czas znajdują się na niej nawet telefony alarmowe podobne do spotykanych przy europejskich autostradach. Ciekawe jest też na nich oznakowanie niebezpiecznych miejsc. Przyznajcie – trudno przegapić ;)

IMGP8731res

Nie można też zapomnieć o systemie miejskich rowerów, który także jest i bardzo prężnie działa.
Przechodząc obok budynku Treasury zobaczyłem pomnik Australijczyków służących w lotnictwie.

IMGP8738res

Słońce powoli zachodzi uniemożliwiając robienie dobrych zdjęć placów i ulic. Szczyty wieżowców łapią jeszcze ostatnie promienie Słońca, które mnie dziś strasznie wykończyły. Co za dużo to też nie zdrowo. Wiem, wiem, pewnie u Was teraz pada śnieg i temperatura jest na minusie, ale 34 stopnie to też jest przesada, tyle że w drugą stronę.

IMGP8778res

To tyle z Brisbane, miasto mi na prawdę przypadło do gustu. Jest nowoczesne, ładne i przyjazne. Dzielnica biznesowa jest dużo przyjemniejsza niż ta w Melbourne, może nawet niż w Sydney. Na pewno jedno z najlepszych miejsc do odwiedzenia – warto poświęcić chociaż jeden dzień na Brisbane. Jak teraz siedzę i piszę, to dochodzę do wniosku, że przypomina mi trochę Tokio w miniaturce. Nie na tę skalę, ale też powoduje że chce się do niego wracać.
A jutro zwijam znowu mój plecak i lecę do Cairns, na szczęście dziś było tam chłodniej niż tutaj, na jutro zapowiadają 31 stopni.

Dzień 12 BNE-CNS + Cairns

Na lotnisko docieram tą samą drogą, którą przybyłem do miasta czyli pociągiem Airtrain. Działa on podobnie jak warszawskie SKM-ki – w jednym końcem trasy jest lotnisko, a drugim punkt na przedmieściach po drugiej stronie miasta. Co można było przewidzieć znalazłem się wraz z moimi plecakami w porannym tłoku. Na szczęście ten stację dalej zniknął, gdy pracownicy wieżowców w dzielnicy biznesowej opuścili pociąg na stacji Central.
Check-in na lotnisku bezproblemowy. Mimo, że byłem trzeci w kolejce do dwóch działających stanowisk, to dotarcie do nich zajęło sporo czasu. Przede mną znajdowały się dwie azjatyckie rodziny, każda miała przynajmniej 9 (!) toreb/paczek do nadania. Mina pań obsługujących stanowiska bezcenna :)

IMGP8780res

Zwróćcie uwagę na stosunek liczby stanowisk pełnej odprawy do stanowisk oddawania bagażu. Australijczycy latają i są bardzo świadomi tego jak to robić – na prawdę mniejszość odprawia się na lotnisku, mimo że jest to w prawie każdej tutejszej linii darmowe – chyba tylko Tiger Airways jest wyjątkiem. Zauważyłem też bardzo dużą liczbę przywieszek RFID przy bagażach – służą one do bezprzewodowej identyfikacji właściciela i destynacji bagażu krajowego w Qantasie, dzięki czemu bagaż może lecieć po kraju za właścicielem bez używania tradycyjnych przywieszek z nadrukowanymi kodami kreskowymi.
Terminale krajowe w większych australijskich miastach są podzielone na “terminale linii lotniczych”. Podział trochę sztuczny, bo wszystko dzieje się na ogół w tym samym budynku, jednak bramki czy też saloniki danego przewoźnika są zawsze obok siebie. Brisbane nie jest wyjątkiem, wystarczy zerknąć na FIDS, by wiedzieć w czyim terminalu jesteśmy.

IMGP8785res

Dzisiejszy lot odbędzie się na pokładzie samolotu Fokker 100, należącego do linii lotniczej Alliance operującej dziś na moim rejsie dla Virgin Australia. Jako, że jest to mój pierwszy lot tym dość rzadko spotykanym typem opiszę wrażenia trochę bardziej szczegółowo. Egzemplarz którym dziś polecę to VH-XWS, nie ma żadnego malowania – jest cały biały.

IMGP8790res

Środek prezentuje się całkiem fajnie, nie widać po tym egzemplarzu że jego wiek to ponad 22 lata. Jego historia jest całkiem pokaźna, latał m.in. w US Airways, Germanii, Air Berlin, a teraz przeprowadził się na Antypody. Samolot ma konfigurację siedzeń 2-3, ja siedzę przy oknie na miejscu 7G.

IMGP8791res

Zwróćcie uwagę na zegar z przodu kabiny. To co najbardziej zdradza wiek tej maszyny, to panele nad pasażerami.

IMGP8794res
Fotele choć nie są regulowane w żaden sposób, są miękkie i wygodne.

IMGP8793res

Szybki start i pierwsze wrażenia – całkiem cicho, choć dźwięk w kabinie jest trochę wyższy niż w innych samolotach, słychać charakterystyczny wysoki dźwięk pracy silników odrzutowych. Ja tu mówię o dźwięku silników, a za oknem takie widoki:

IMGP8807res

IMGP8800res

Bardzo miła całkowicie żeńska załoga pokładowa rozdaje wodę, kawę i herbatę. Po około godzinie i trzydziestu minutach lotu zaczęliśmy się zbliżać do Cairns.

IMGP8804res

Za oknem cały czas widoki na Morze Koralowe i fragmenty rafy.

IMGP8809res

Cairns leży prawie na północno-wschodnim krańcu Australii, ze względu na swój tropikalny klimat i bliskość Wielkiej Rafy Barierowej, jest celem turystycznym zarówno gości z kraju i zagranicy. Na podejściu do lotniska mam idealny widok na centrum miasta.

IMGP8815res

Miasto ma bardzo płaską zabudowę, jedyne wyższe budynki to hotele międzynarodowych sieci. Miejscowość w centrum jest ewidentnie turystyczna – jest dużo restauracji, sklepów z pamiątkami i ogromna ilość biur podróży sprzedających głównie wycieczki nurkowe na rafę koralową (szczegóły w relacji z kolejnego dnia). Należy pamiętać, że miasto leży w otoczeniu lasów deszczowych, więc prawdopodobieństwo dobrej, słonecznej pogody jest raczej niskie. Pogoda, którą zobaczyłem po wyjściu z lotniska udowadniała, że dziś nie będzie wyjątku od tej reguły. Niebo całe przykryte chmurami, bardzo duża wilgotność powietrza oraz całkiem wysoka, jednak nie porażająca temperatura – to dzisiejsze warunki zwiedzania.

Do centrum najlepiej się dostać wykorzystując jedną z lokalnych firm transportowych, które oferują miejsca w busikach z/na lotnisko za 10 AUD. Busik rozwozi wszystkich chętnych wprost pod ich miejsca zakwaterowania. Można też się umówić i bus przyjedzie odebrać podróżnika spod hotelu w wybranym dniu i godzinie, tak by zdążył na swój lot.

Po zameldowaniu się hostelu ruszam w miasto, by zobaczyć co ma do zaoferowania. Spacer odbywa się między niskimi budynkami – tak wygląda mniej więcej całe niewielkie centrum miasta.

IMGP8816res

W połowie głównego deptaka znajduje się skwerek City Place, ale nie widziałem na nim żadnej aktywności…

IMGP8818res

Gdzie się podziali ci ludzie? Aaaa… tu są! Nad samym morzem znajduje się Laguna Cairns, czyli park z basenem, w którym odpoczywają turyści. Jest nawet sztuczna plaża. Nad basenem górują charakterystyczne ryby-fontanny, które są symbolem tego miasta.

IMGP8827res

IMGP8833res

Laguna jest częścią nadmorskiego deptaka Espanade, ciągnącego się przez całą długość styku centrum Cairns z Morzem Koralowym. Składa się z parku, ścieżki rowerowej, chodnika przy samym morzu, placów zabaw i skate parków. Są też przyrządy do ćwiczeń na powietrzu i fontanny do ochłody dla dzieciaków.

IMGP8857res

Niestety w czasie odpływu nie prezentuje się zbyt malowniczo

IMGP8864res

W porządku, możecie zapytać po co im basen. Nie mogli zrobić plaży z prawdziwego zdarzenia? Na to pytanie odpowie poniższy znak:

IMGP8876res

Cairns znajduje się tuż obok ujścia rzeki Mulgrave River, która daje idealne warunki do życia krokodylom, te potrafią zapuścić się aż na nabrzeże więc pływanie jest mocno niewskazane.
W samym centrum znajduje się też port jachtowy będący jednocześnie bazą wypadową floty rafy koralowej.

IMGP8880res

Miejsce które mogę polecić to znajdujący się przy samym basenie (obok McDonald’sa) Night Market. Jest on czynny od 17.00 do około 23.00 i oferuje najróżniejsze australijskie pamiątki, a że przy okazji większość sklepów w nim prowadzona jest przez Azjatów, są też salony chińskiego masażu. Bazarek wygląda tak:

IMGP8860res

Jeżeli jesteście głodni, to polecam jedną z kilku jadłodajni tego typu:

IMGP8858res

Kupujecie talerz (cena zależy od jego wielkości) i możecie go napełnić do woli przysmakami z owoców morza i kuchni azjatyckich. Wszystko świeże i dobre.
I to tyle ze zwiedzania Cairns, dużo tu nie ma, nie sprawia zbyt ciekawego wrażenia, zwłaszcza w pochmurną pogodę.




Powered by GetYourGuide

Strony: 1 2 3


mleko

Komentarz(7)

  1. Wspanialy artykul, bardzo przyjemnie sie go czyta i rzeczywiscie mozna sie wirtualnie przeniesc w te wszystkie miejsca. Czekam na wiecej! Gratuluje!

  2. diwa82, dziękuję :)

    Andre, przeczytałem Pascala, ale nie podobał mi się. Używałem głównie Tripadvisora i listy atrakcji w danych miastach – odhaczałem sobie co chcę zobaczyć i później układałem trasę w danym miejscu.

    Natalia, dziękuję :)

    ronaldingo, relacja była pisana na bieżąco w trakcie wyjazdu :) stąd tyle szczegółów :)

  3. n.z. 95% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit ? albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylyja wzystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
    wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on ? kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
    co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby

  4. sprzedaz auta w n. zeelandii ? moze nie byc slodko:

    konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie ? auto na sprzedaz ? zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom. zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac ? do dzis sie pukam po glowie. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku. oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero. mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po 500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co juz nawet wole nie pamietac.
    konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej, to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez bez sensu.
    dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac, przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem 150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc, czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic.
    a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak wyobrazni. das ist keine deutschland, madchen. angielski swiat nie dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione przed lotniskiem?.

Opublikuj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *