Home relacja Wietnam 2012 – relacja z podróży część 11 (Tam Coc, czyli Ha Long na lądzie oraz katedra w Phat Diem + muzealne Hanoi + Perfumowana Pagoda + powrót do Polski)
Wietnam 2012 – relacja z podróży część 11 (Tam Coc, czyli Ha Long na lądzie oraz katedra w Phat Diem + muzealne Hanoi + Perfumowana Pagoda + powrót do Polski)

Wietnam 2012 – relacja z podróży część 11 (Tam Coc, czyli Ha Long na lądzie oraz katedra w Phat Diem + muzealne Hanoi + Perfumowana Pagoda + powrót do Polski)

Czas na kolejną część relacji z Wietnamu – czyli wycieczka do Tam Coc, czyli takiego Ha Longu na lądzie oraz do przepięknej murowano-drewnianej katedry w Phat Diem, trochę Hanoi i powrót do Polski

Całą relację znajdziecie tutaj: KLIK

Ostatnia aktualizacja 2012.04.26, powrót do Polski

Dzisiaj postanowiliśmy nie wstawać o 6 – wstaliśmy o 7 :) Cel na dzisiaj – Ninh Binh, a stamtąd Tam Coc (coś ala Ha Long na lądzie) oraz katedra w Phat Diem.

Szybkie śniadanko, potem piechotą 300m na przystanek autobusu 36, który zawiózł nas na dworzec Giap Bat, nazywany też południowym dworcem autobusowym.
Z tego dworca co kilkanaście minut (od 6 do ok 15-16) odjeżdżają autobusy do Ninh Binh. Bilet kosztuje 60 000 VND, a dworzec jest tam zorganizowany, że nie trzeba niczego szukać.
Na upartego może to wyglądać to tak: wchodzisz na dworzec, podchodzi do Ciebie “naganiacz” i pyta się dokąd jedziesz, potem pokazuje Ci właściwą kasę w której kupujesz bilet, dajesz bilet naganiaczowi, a on Cię prowadzi do właściwego autobusu.
Proste, szybkie, wygodne i bardzo usprawniające pracę dworca :)

Do Ninh Binh jedzie się około 2 godzin, po drodze zabieramy różne osoby z różnych miejsc – nawet ze środka skrzyżowania. Ot taka organizacja przejazdu – trzeba przyznać, iż zdaje ona egzamin.

Po dotarciu do Ninh Binh (dworzec autobusowy jest w centrum miasta) przesiadamy się w miejski autobus numer 2, który za 20 000 VND dowozi nas ponad 30 km do wioski Phat Diem.
Po przyjeździe zaliczamy jeden sklep z butami, a po chwili docieramy do celu gdzie znajduje się ta przepiękna katedra. W skrócie wyróżnia się ona tym, że zewnątrz jest murowana, a wewnątrz jest… drewniana.

Cały kompleks jest średniej wielkości – patrzać od strony wioski najpierw mamy staw z wodą, następnie dzwonnice, samą katedrę oraz ogród. Na bokach katedry znajdziemy dodatkowo po dwa budynki (na każdym boku).
Całość robi niewiarygodne wrażenie – zwłaszcza po zajrzeniu do środka. Niestety do samej katedry nie można wejść na co dzień – można tam wejść tylko w czasie mszy świętej.
“Na szczęście” jest kilka dziur przez które można zajrzeć do środka i zrobić zdjęcia.

Musimy przyznać, iż nigdy nie widzieliśmy czegoś podobnego i jesteśmy po wielkim wrażeniem.

Po “zwiedzaniu” udajemy się na przystanek. Zamiast autobusu miejskiego podjeżdża inny bus, który także jedzie do Ninh Binh i który kosztuje też 20 000 VND. Wsiadamy.
Kilkanaście minut i kilka “dokładek” ludzi później autobus zamienia się w wesoły i głośny autobus. Film na telewizorze zostaje zastąpiony przez “popularną” muzykę wietnamską z karaoke.
Zrobił się ścisk – w przedniej części autobusu siedziało bodajże 12 osób, na bodajże 5 przewidzianych miejsc :)
Na szczęście docieramy do celu w jednym kawałku.

W Ninh Binh idziemy w stronę stacji kolejowej, gdzie ma znajdować się dużo hoteli. Trochę z tym przesada, ale w jednym z nich za 100 000 VND pożyczamy motorek.
Do samego Tam Coc nie jest jakoś daleko – około 8 km w jedną stronę.
Motorkiem docieramy tam w kilkanaście minut. Parkujemy motor.

W kasie kupujemy dwa bilety – jeden na “łódkę” (max. 2 osoby) za 80 000 VND, do tego każdy z nas płaci po 30 000 VND za wstęp. Łącznie 140 000 VND, z czego 70 000 VND dostanie pani wiosłująca.

Cała “podróż” trwa około 2 godzin, po drodze zaliczamy 3 jaskinie – o szerokości od 17 do 40 metrów i długości 40-130 metrów.
Do tego jesteśmy otoczeni wielkimi “wyrośniętymi” z ziemi/wody górami.
Nie bez przesady okolicę nazywa się “Ha Longiem na ziemi”. Niestety wraca się tą samą trasą, którą płynie się w pierwszą stronę.

Tuż po starcie dostaję wiosło w rękę i w sumie wyszło, że pomagałem (potem także Stefcia) Pani wiosłować, aż do końca. Miło było powiosłować:)

Po drugiej jaskini łódki są atakowane przez łódki-sklepy, z paniami oferującymi napoje czy też jedzenie w “gut prajs” :) Prawdziwy “supermarket” łódkowy robi się dopiero tuż za jaskinią numer 3, za którą zawraca się w drogę powrotną. Było tam zgromadzonych chyba z 10 łodzi. Podpłynęła do nas jedna z nich, na nasze stanowcze “NO” pasują, ale na koniec stosują stary numer, mówiąc:
“Kup Pan coś dla tej Pani, która wiosłuje, bo ona jest taka zmęczona i jej się chce pić.”
Co się dzieje, jeśli jakiś turysta kupi taki napój, np za 20 000 VND? Otóż nasza pani wiosłująca, sprzedaje (od razu!) ten napój do łódki-sklepu za pół ceny. Podsumowanie: każda z Pań zarobiła po 10 000 VND, a turysta ma głupią minę :) W trakcie płynięcia Pani otwiera skrzynkę. W niej wyszywane serwety i serwetki. Oczywiście możemy kupić po okazyjnej cenie i zrobić Pani przyjemność:) Niestety trafili na osobę, która umie wyszywać:)

Po chwili zauważamy, iż pani wiosłująca i tak ma własne picie, dodatkowo ze sklepu kupuje sobie lizaki. Kombinują jak tylko się da:) Pomysły mają dobre, choć można mieć wrażenie, jakby chcieli tylko złoić turystów.
W drodze powrotnej ciągle machamy wiosłami, nasza pani ma chyba za dobrze, bo nawet Francuz z innej łódki stwierdził, że powinniśmy dostać zniżkę:) Po drodze mijamy mnóstwo pól ryżowych, górek, mini-świątyń, grot, widać nawet kozy na brzegu. Było słonecznie, zielono – pop prostu pięknie.

Docieramy do mety, pani upomina się o tipa – nasz tip był taki, że pomagaliśmy jej wiosłować :)

Wracam motorkiem do Ninh Binh. Jest 17.35 i ostatni “oficjalny” bus do Hanoi już odjechał – ostatni kurs jest o 17.20. Jednak nic straconego – wystarczy wyjść na główną drogę przelotową przez miasta, poczekać kilka minut, a bus do Hanoi sam się znajdzie – tzn. sam nadjedzie.
Do Hanoi jeździ tam wiele busów “przelotowych”, które zgarniają ludzi z wiosek i miast po drodze. Cena jest taka sama – 60 000 VND, ale trzeba się o nią upomnieć – na początku chcą od 70 do 80 000 VND.

Po niecałych dwóch godzinach docieramy z powrotem na Giap Bat, następnie miejskim autobusem numer 8 wracamy w okolice hotelu.

W drodze do hotelu zatrzymujemy się na pobliskim skrzyżowaniu na zupę. Dostajemy dużą zupę oraz instrukcję obsługi od jednego z klientów. Pokazuje on nam także wódkę w plastikowej butelce. Oprócz wódki w butelce znajdują się jaszczurki :)
Po skończonej zupie inny z towarzyszy jedzenia częstuje mnie kieliszkiem wódki – nie wiem czemu są zdziwieni kiedy wypijam całość jednym duszkiem – widocznie u nich tak się nie pije :)
Wódka była bardzo dobra, z delikatnym posmakiem landrynek – była trochę słabsza niż wódka “z czerwoną etykietką” przywieziona z Chin.

 

 

Aktualizacja 2012.04.23, czyli muzealne Hanoi :)

Dzisiaj krótko, bo tak :) Udało nam się odwiedzić trzy obiekty.

Na pierwszy strzał z rana poszła Świątynia Literatury. Trafiliśmy w niej na zakończenie roku szkolnego (???) – chyba – w każdym bądź razie miejsce było pełno małych dzieci, licealistów i studentów. Cześć z nich w tradycyjnych stronach.
Było ich po prostu mnóstwo. Każdy robił sobie zdjęcia w różnych miejscach Świątyni, dzieci kupowały lody i krzyczały. Było głośno :)

Sama Świątynia Literatury jest ładne, ale jakoś specjalnie nie zachwyca, chociaż warto tam pójść.

Po drugiej strony ulicy znajduje się Muzeum Sztuki (Fine Arts Museum), w którego kolejki znajdziemy rzeczy użytkowe jak i inne eksponaty z całego zakresu historii Wietnamu. Znajdziemy tutaj ubrania poszczególnych grup etnicznych, ceramikę, rzeczy z brązu, a także nawet współczesne obrazy.
Można tutaj także obejrzeć kolekcję eksponatów powiązaną z Czamami. Oczywiście rzeczy jest mniej niż w “dedykowanym” muzeum w Da Nangu.

Ostatni przystanek do Muzeum Historii. Znajdziemy w nich eksponaty powiązane z historią Wietnamu, także tą najstarszą sprzed kilku tysięcy lat.
Muzeum znajduje się naprzeciwko Muzeum Rewolucji Wietnamskiej.

Jutro wycieczka do Perfumowanej Pagody, a pojutrze rano jeszcze jedno muzeum, a po nim powrót do Polski.

 

 

Ostatnia aktualizacja 2012.04.24, czyli wycieczka do Perfumowanej Pagody

Dzisiaj jeden cel – wycieczka do Perfumowanej Pagody.



Perfumowana pagoda. W przewodniku sugerują jechać z wycieczką, więc jedziemy i okazuje się, że przewodnik ma rację. Samemu jechać motorem i szukać przystani, mogłoby być trudno i z dużą stratą czasu. (wycieczka kosztowała 17 dolarów za osobę). Teraz po tym jak mamy ślad GPS byłoby prościej, bo byśmy wiedzieli gdzie mamy dojechać. Z drugiej strony cena byłaby tylko symbolicznie niższa niż koszt wycieczki.

Busem jedziemy ok 1,5 godziny, wsiadamy w łódkę i po godzinie jesteśmy u podnóża góry.

Zwiedzamy świątynię, jemy lunch i idziemy w górę do Pagody – 961 schodów do bramy pagody.

Po doświadczeniu w Tai Shan wchodzenie po schodach poszło jak z płatka. Wzdłuż całej drogi były stoiska z piciem i możliwością odpoczynku.

W trakcie spotykamy dwie kobiety podróżujące z Kaczką, jak my z Krową i Osiekowie z Kleofasem:)
W ramach odpoczynku zrobiliśmy małą sesję zdjęciową :)

Wejście na górę zajęło nam około 40-50 minut (razem z przystankami)
Docieramy do Perfumowanej pagody, czyli świątyni w jaskini. Robi wrażenie, a różnica temperatur powoduje parowanie ciała:)
Pagoda jest celem wielu pielgrzymek, głównie kobiet pragnących dzieci. Tu właśnie modlą się o przychylność w poczęciu dziecka.
W trakcie zwiedzania wietnamska młodzież prosi o zdjęcie:)

Płynięcie jest przyjemne, wspinaczka również, tylko te śmieci i stragany na szlaku psują widoki.
Schodzimy i płyniemy w drogę powrotną, gdzie na końcu Panie atakują z napojami i żądają tipów. Istny Wietnam.

Dzień kończymy daniem z ryżem, spacerem po mieście, kolejnym zakupem kawy (Weasel i Blue Mountain). Wieczorem pakujemy się.
Jutro ostatni kawałek dnia w Wietnamie, bo o 22.50 wylatujemy z Hanoi do Frankfurtu liniami Vietnam Airlines.

Aktualizacja 2012.04.27, powrót do Polski

Ostani dzień w Wietnamie był spokojny z wizytą w muzeum Kobiet. Chyba jedyne nowe, nowoczesne muzeum w Wietnamie. Wszystkie filmy działały, pomieszczenia ładne, odnowione i do tego wystawa bardzo ciekawa. Ceremonia ślubna i narodzin w grupach etnicznych. Obchodzenie święta Kobiety Boga.
Jak dala nas naprawdę ciekawe muzeum, gdzie można dowiedzieć się więcej o kulturze Wietnamczyków, a przy okazji wiemy do czego wykorzystuje się psy. Psy mają magiczną moc:)

Wyjazd zakończyliśmy dobrą kawą spoglądając na jezioro i wtedy nadszedł czas udać się na lotnisko.

Trochę nerwów spowodował jeszcze Pan Taksówkarz, który chyba początkowo nie zajarzył, że ma jechać na lotnisko i… wrócił pod nasz hotel :D Koniec końców udało się dotrzeć na lotnisko. Za taxi dla 4 osób z centrum miasta (z odbiorem z 2 hoteli) zapłaciliśmy 11 USD.

Organizacja ruchu na lotnisku jest jak w przysłowiowy sajgon. Jeszcze na takim nie byliśmy:)

Na checkinie prosimy Panią o miejsca koło siebie i stwierdziła, że nie ma. Ok, trudno. Dajemy bagaże, oddaje nam paszporty. Odchodzimy czekając na znajomych i chyba dobrze się złożyło:) Po chwili Pani krzyczy: security “fortin” bagage. No to idziemy, a tam przejście dla pasażerów lotów krajowych. Wracamy i okazuje się, że że to dwa checkiny dalej jest security i Pani chodzi o fortin (fourteen) – ich wymawianie liczb jest masakryczne, nigdy nie wiadomo czy to 14 czy 40.

Idziemy do security, a tu każą nam wypakować plecak i pokazują palec przy nosie. Kurcze, skarpetki śmierdzą, narkotyki mamy? Okazuje się, że chodzi o olej rybny. Nie możemy go zabrać, choć jest zabezpieczony workami. Prosimy o dokumentację, że ten olej jest na liście zakazanych rzeczy do wzięcia. Nie pokazują i do tego obsługa jest wyniosła i lekceważąca. Kiedy prosimy o kierownik (mamy czas) Pani pokazuje palcem i mówi na zewnątrz. Ani gdzie, do kogo. Zero informacji. Jeszcze raz prosimy o kierownika i gdzie jest. Wychodzimy z Panią i wracamy z kierownikiem. Pytamy – to samo. Śmierdzi i że jak się wyleje przesiąknie to wszystko będzie śmierdzące. Wobec tego prosimy o papierek że odmówiono nam zabrania oleju. Pan się zdenerwował i odmówił. Ani dokumentu odmawiającego, jak i listy zakazanych produktów. Zgadza się na zabezpieczenie dodatkowe. Wychodzimy pakujemy olej w ciuchy i kolejne worki. Pokazujemy. Nie, mamy iść do maszynki foliującej i to od nas zależy. Idziemy pakujemy, przechodzi. Nie daliśmy Panu satysfakcji postawienia na swoim:) Bagaż poleciał.

Na lotnisku spotykamy poznanego na rzece Francuza. Spotykamy też (pierwszy raz w trakcie pobytu w Wietniamie) Polaków. Pozdrowienia dla Emi i Marcina (ich relacja: KLIK) oraz dla KubaB z lotnictwo.net.pl :)

Pozdrawiamy i miło było spotkać!

Na koniec relacji trochę wietnamskich plakatów:)







mleko

Komentarz(11)

  1. no tak. tez to przeżylem z tymi sklepami-lódkami i też dalem sie wrobić w zakup puszki coli dla wioslującego. Okolica nieziemska, po prostu piękna, tylko to wszechobecne naciągactwo znowu popsulo mi wrażenia z pobytu w Wietnamie. Niby można się do tego przyzwyczaić, ale mi się nie udalo.

  2. też nie udało mi się przyzwyczaić stąd mimo wszystko mam mieszane uczucia po powrocie. Przyroda ładna wiele zabytków ale no właśnie te obcesowe naciągactwo na każdym kroku przekraczające granice drażni

  3. @Mleko – piją tak, może to zależy od regionu. W Sapa miałem nocleg u jednego Wietnamczyka, wieczorem była kolacja, a do niej jakaś ichnia wódka, pili tak samo jak my, tylko z tą różnicą że miarki mieli mniejsze od naszych w Polsce. Widok pijanego Wietnamczyka tańczącego z psem w rytmach ichniego popu niezapomniany :)

  4. Czy w wolnej chwili możesz podać jak wygląda korzystanie z lokalnego SIMa (połączenia głosowe oraz internet)?
    Po jakim kursie nasze banki przeliczyły wasze wypłaty z bankomatów?
    Jaki jest lokalnie kurs wymiany USD na VND?

    Miło się czyta waszą relację i nie mogę się już doczekać aby Wietnam zobaczyć na własne oczy.

    Ponieważ lecę wietnamczykiem dzień po waszym powrocie to mam jeszcze prośbę abyście zobaczyli które miejsca mają tam najwięcej przestrzeni na nogi. Czy jest to rząd 30 (zaraz za deluxe economy) czy może rząd 45 przy wyjściach ewakuacyjnych (i kibelkach).

    Pozdrawiam

  5. @Rafał
    Kurs to ok 20500-21000 VND za USD – w banku
    bankomaty mbanku przeliczaja mi 0,159 PLN/1000 VND

    sima sie uzywa normalnie, kosztuja przewaznie ok 45-60 000 VND, na koncie dostajesz ok 2x razy wiecej

  6. Mleko,
    Uwielbiam czytać Twoje relacje. Nawet jeśli są “niemerytoryczne” jak to ktoś zarzucał. Czytając je można poczuć, co Ty sam czułeś :-)
    Jutro lecę do Wietnamu na długi weekend. Twoje relacje na pewno mi się przydadzą. Dziękuję.

  7. @jay
    Będzie, dzisiaj dorzucimy dokonczenie tej czesc, czyli powrot do domu.
    Za kilka dni (chyba ze usiade na tym jutro) bedzie podsumowanie :)

  8. Dzwonienie na wietnamskiego sima z Polski jest dosc upierdliwe – połączenia lecą przez net i wychodzą ponoć z lokalnego numeru. W każdym razie z Freeconeta – ale zaletą jest cena – chyba 16 groszy za minutę. Skuteczność dodzwonienia się to jakies 50%. Z polskich komórek ciężko się tam dodzwonić.

Opublikuj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *